rozdział III
**jakiś miesiąc później**
**perspektywa Rebeki Riddle**
Postanowiłam wybrać się do cukierni. Było to moje jedno z ulubionych miejsc.
Dzień był deszczowy, lecz ciepły. Ubrałam zatem krótkie spodenki oraz szarą bluzę z kapturem, która sięgała mi kilka centymetrów poniżej bioder. Założyłam na nogi kalosze i teleportowałam się na jedną z ulic Londynu. Duże krople wody od razu uderzyły z impetem o moją głowę. Założyłam zatem kaptur i ruszyłam zatłoczoną ulicą. Mimo deszczu było tam wielu ludzi. Ciągle stukali się parasolkami przez co przechodząc obok mnie oblewali mnie strumieniem wody, która znajdowała się na nich.
Omijałam zatem tych ludzi, których tak bardzo nie lubiłam aż w końcu dotarłam do różowych drzwi i pchnęłam je lekko. Te szybko mi ustąpiły i po cukierni rozległ się przyjemny dla ucha dzwonek. Po lewej stronie znajdowała się lada, która ciągnęła się po całej szerokości pomieszczenia, a stojąca za nią tęższa kobieta spojrzała na mnie i uśmiechnęła się wesoło.
-Rebekah! Witaj słoneczko -zawołała radośnie.
Spojrzałam na kobietę o kręconych, czarnych i krótkich włosach po czym odwzajemniłam uśmiech.
-Dzień dobry Monico -odparłam spokojnie i zdjęłam kaptur.- Skąd wiedziałaś, że to ja? Miałam kaptur -powiedziałam zaciekawiona, podchodząc do lady.
-Kto inny chodzi po deszczu w krótkich spodenkach i kaloszach? -Odpowiedziała pytaniem na pytanie, a ja uśmiechnęłam się wesoło.
-Racja. Podasz mi to co zwykle? -Spytałam uprzejmie.
-Oczywiście, kwiatuszku -odparła i zajęła się robieniem dla mnie kawy.
Wystrój cukierni, której właścicielką była Monica, zawierał swoje stałe elementy, czyli róż i pełno kwiatów w kolorze bieli, fioletu i oczywiście różu. Na ścianie za ladą znajdowały się trzy ekspresy, które cicho buczały podczas robienia kawy. Obok każdego z nich wisiały trzy różowe półki, na których były poukładane filiżanki, kubki i szklanki wszelakiego rodzaju, przystosowane do różnych rodzajów napojów. Ekspresy dzieliły miejsce na kredensie z wszelakimi talerzykami, pojemniczkami na cukier, posypkami, a na środku z napojami w butelkach. Lada była oszklona, więc za nią poukładane były wszelakie ciasta, ciasteczka, torciki i pączki. Pomieszczenie wypełnione było stolikami, a na każdym z nich stał chudy wazonik z małą różyczką. Mimo tłoku nie było tu głośno. Przede wszystkim dlatego lubiłam to miejsce.
Monica polubiła mnie (jest naprawdę kochaną i miłą kobietą, że udało jej się mnie polubić) i wie o mnie wszystko... Co powinna wiedzieć. Nie wie o świecie czarodziejów, nie wie że umiem posługiwać się magią, nie wie, że mój brat jest... Był najpotężniejszym człowiekiem na ziemi. Opowiedziałam jej trochę przekłamaną historię o mnie, ale zgadza się ze wszystkim oprócz szczegółów.
Szczerze mówiąc to Monica jest dla mnie jak ciocia. Lubię tę kobietę, szanuje mnie, a ja szanuję ją. Dała mi powody do tego i jest dla mnie jak rodzina, której już nie mam.
-Gotowe -powiedziała Monica i podsunęła mi pod nos cappuccino wraz z kawałkiem ciasta czekoladowego.
Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się lekko.
-Dziękuję -odparłam.
-Dawno cię tu nie było -stwierdziła opierając się o ladę.
-Byłam... Trochę zajęta -mruknęłam i spojrzałam na nią.
-Stało się coś. Widzę to -stwierdziła patrząc mi w oczy.
-Tom nie żyje -wypaliłam nie mogąc się opanować.
Ta wytrzeszczyła oczy i lekko otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie wydusiła z siebie nic. Nie wiedziała co powiedzieć.
-Przykro mi... -wybełkotała w końcu.
Jedynie kiwnęłam głową, nie wiedząc co powiedzieć.
-Chcesz... Chcesz żebym cię przytuliła? -Spytała niepewnie, wiedząc, że nie lubię gdy się o mnie zamartwia.
-Nie musisz. Radzę sobie -odparłam i uśmiechnęłam się lekko.- Dziękuję -dodałam uprzejmie i ujęłam kubek wraz z talerzykiem po czym ruszyłam w głąb cukierni.
W zagłębieniu pomieszczenia widoczna była fioletowa tapeta oraz stolik, na którym znajdował się czarny flakonik z różowym kwiatkiem w środku. Uśmiechnęłam się lekko, widząc, że owy stolik jest wolny. Postawiłam na nim kawę oraz ciastko po czym spojrzałam na zwiniętą jeszcze różę. Krzywiąc się lekko zasłoniłam dłonią kwiat po czym lekko go ścisnęłam mamrocząc zaklęcia. Puściłam różę, a ta rozkwitła, lecz nie miała już różowego koloru tylko czarny. Uśmiechnęłam się delikatnie i usiadłam przy stoliku. Ujęłam woreczek z cukrem po czym wsypałam całą jego zawartość. Gdy zaczęłam mieszać kawę ktoś stanął przy moim stoliku. Mignęła mi sportowa, krótka i markowa spódniczka. Westchnęłam spodziewając się najgorszego i spojrzałam w górę. Widząc blond loki, uczesane w idealnego kucyka, przy którym była przypięta różowa, cekinowa kokardka, stwierdziłam, że jednak przytrafiło mi się najgorsze.
-Witaj Sieno -mruknęłam zmęczonym tonem głosu.
-W końcu się przełamałaś i polubiłaś róż? Czyżbyś zmieniała się w normalną osobę? -Zakpiła starsza ode mnie o rok dziewczyna.
Rzuciłam na nią okiem. Miała na sobie niebieską sportową bokserkę, a na niej luźny, fioletowy crop top. Niżej wcześniej wspomniana różowa spódniczka, która ledwo zakrywała jej tyłek. Na nogach miała białe tenisówki. Przez ramię miała przewieszoną dużą torbę. Oczywiście w kolorze różowym. Szczerze? Nie darzyłam ją wielką sympatią.... A dokładniej to nie darzyłam żadną sympatią. Uczepiła się mojego tyłka jak rzep i dogaduje mi, myśląc że ma do tego prawo. Jest rozpuszczona, bo jej ojciec jest wysoko postawioną osobą w Ministerstwie i ma pieniądze. Ma wszystko, czego zapragnie. Nigdy nie tknęłam jej palcem, więc uważa, że może mnie gnoić ile wlezie.
-Wybacz, ale mam inny pogląd na to jak zachowują się normalni ludzie -odparłam spokojnie i upiłam łyk kawy.
-Słyszałam, że Sama-Wiesz-Kto nie żyje. Ciekawe kto teraz będzie chronił twój tyłek -próbowała dalej wyprowadzić mnie z równowagi.
-Skąd wiesz, że mnie chronił? -Spytałam spokojnie.
-Bo to twój brat -odparła zdumiona moim pytaniem.
-Który nie potrafił kochać. Wiązała nas więź tylko dlatego, że byliśmy spokrewnieni. Nie był do mnie przywiązany -wyjaśniłam po czym spojrzałam na nią spokojnie.
-Wmawiaj sobie. Po prostu nikt cię nie potrafi polubić -mruknęła.
-Bo nie potrafią mnie zrozumieć -powiedziałam i spojrzałam na krzesło przede mną.- Usiądziesz? -Spytałam.
Ta również spojrzała na owe krzesło po czym znów na mnie.
-Chyba nie. Jesteś na mnie zła -odparła podejrzliwie.
-Mylisz się.Po prostu cię nie lubię. To nie znaczy, że jestem w tym momencie na ciebie zła. Widzę, że jesteś chętna do rozmowy, a z doświadczenia wiem, że trudno cię spławić, zatem proponuję ci żebyś usiadła -wyjaśniłam spokojnie. Ta nadal patrzyła na mnie nieufnie. Zaśmiałam się.- Czego się spodziewasz? Że cię pobiję? Rzucę Crucio? Zabiję? -Spytałam rozbawiona.
-Nawet byś się nie odważyła -odparła bojowo.
-Uwierz, odważyłabym się, ale w tym momencie nie mam na to najmniejszej ochoty. Poza tym... Rozejrzyj się, tu jest pełno ludzi. Myślisz, że odwaliłabym im tu mordobicie za darmo? -Spytałam z lekkim uśmiechem.
-Jesteś chora -burknęła zniesmaczona moim żartem.
-Darujmy sobie komplementy. Po co mnie zaczepiasz za każdym razem gdy mnie spotkasz? -Spytałam spokojnie i upiłam kawy.
-Do zobaczenia -mruknęła odwracając się i ruszyła powolnym krokiem do wyjścia.
-Nie odpowiesz? -Spytałam za nią.
Ta po prostu wyszła rozłożywszy różową parasolkę i ruszyła ulicą, spoglądając na mnie przez szybę, aż zniknęła z zasięgu mojego wzroku.
Uśmiechnęłam się pod nosem i ukroiłam widelcem kawałek ciasta.
**Następnego dnia**
Obudziłam się na kanapie w salonie. Na brzuchu leżała cienka książka. No tak, usnęłam. Spojrzałam na stary zegar, który tykał w rogu pomieszczenia. Wskazywał 9:14. Westchnęłam po czym podniosłam się z miękkich poduszek kanapy. Rozciągnęłam się, a następnie rozejrzałam dookoła. W salonie panował chorobliwy porządek. Nie robię syfu nigdzie, prócz mojego pokoju. Tam skrzaty nie miały wstępu, więc nie miały nic innego do roboty niż sprzątanie. Nie wyżywam się na nich, bo nie chcę. Tom nie był dla nich zbyt miły, ale dlaczego mam go naśladować pod tym względem? Skrzaty są uprzejme i nie robią nikomu krzywdy. Pomagają mi, a wręcz wyręczają w niektórych sprawach, więc nie muszę gotować, sprzątać. Robię to czasami, ale w większości przypadków one mnie w tym prześcigają. Kochane stworzenia.
Ruszyłam w stronę schodów. Wtem jeden ze skrzatów podbiegł do mnie.
-Pani... -wymruczał niepewnie, jedynie wyciągając do mnie rękę, ale nie dotykając mnie.
Zatrzymałam się i spojrzałam na niego. Okazało się, ze był to Louis.
-Nie mów tak do mnie. Przecież mam imię -odparłam łagodnie i przykucnęłam.- O co chodzi?
-Czy.. Czy mam szykować śniadanie? Zaspała pani -wymamrotał cicho.
-Nie trudź się. Na razie nie jestem głodna -odparłam i wstałam.
-To kiedy mam je przygotować? -Zapytał za mną.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się lekko.
-Dzisiaj sama je zrobię, dobrze? Nie wiem kiedy je zjem, bądź czy w ogóle. Przepraszam za kłopot -dodałam i ruszyłam na górę.
Gdy weszłam do pokoju coś przeleciało mi przed oczami. Uśmiechnęłam się szerzej.
-Harmoo? -Mruknęłam, a ruda sowa wylądowała na krześle przy biurku i spojrzała na mnie bystrymi, zielonymi oczami.- W końcu. Ile mogłam na ciebie czekać? -Zaśmiałam się wesoło i podeszłam do sowy. Pogładziłam ją po głowie. Ta odwróciła się i spojrzała na biurko. Podążyłam jej śladem i także tam spojrzałam. Okazało się, iż na blacie leżała koperta, zamknięta przez czerwony stempel, na którego środku była odbita litera H. Westchnęłam i spojrzałam na sowę.
-Nie mogłeś przynieść mi lepszych wieści? -Mruknęłam i ujęłam kopertę. Odwróciłam ją i spojrzałam na adres.
"Rebekah Bell
-Przecież to zły adres... -urwałam i uśmiechnęłam się- i złe nazwisko -dokończyłam rozbawiona własną głupotą.
Przecież musieli zmienić moje dane. Dziwnie byłoby być wywołanym z nazwiska Riddle. Chociaż... Byłoby fajne poruszenie.. Cisza na sali poprzedzona nerwowymi szeptami. Może krzyk jakiejś dziewczynki, która słyszała o prawdziwym nazwisku Voldemorta?
Skrzywiłam się lekko.
To nie byłaby moja zasługa, tylko Toma. Ja nic nie zrobiłam. Jedynie urodziłam się z nazwiskiem Riddle.
Dam o sobie jeszcze znać. -Przyrzekłam sobie w myślach po czym otworzyłam list i zaczęłam czytać listę rzeczy potrzebnych do szkoły.
Oj narobiłam sobie... Miałam napisane prawie cztery rozdziały. Zmieniłam jeden wątek i tyle problemów ;-; Prawie wszystko muszę zmieniać...
Ale spokojnie. Mam tyle wolnego, że damy radę :)
Komentujcie, kochani, bo lubię brać pod uwagę co Wam się podoba a co nie w moim pisaniu :)
Pozdrawiam,
~T
**perspektywa Rebeki Riddle**
Postanowiłam wybrać się do cukierni. Było to moje jedno z ulubionych miejsc.
Dzień był deszczowy, lecz ciepły. Ubrałam zatem krótkie spodenki oraz szarą bluzę z kapturem, która sięgała mi kilka centymetrów poniżej bioder. Założyłam na nogi kalosze i teleportowałam się na jedną z ulic Londynu. Duże krople wody od razu uderzyły z impetem o moją głowę. Założyłam zatem kaptur i ruszyłam zatłoczoną ulicą. Mimo deszczu było tam wielu ludzi. Ciągle stukali się parasolkami przez co przechodząc obok mnie oblewali mnie strumieniem wody, która znajdowała się na nich.
Omijałam zatem tych ludzi, których tak bardzo nie lubiłam aż w końcu dotarłam do różowych drzwi i pchnęłam je lekko. Te szybko mi ustąpiły i po cukierni rozległ się przyjemny dla ucha dzwonek. Po lewej stronie znajdowała się lada, która ciągnęła się po całej szerokości pomieszczenia, a stojąca za nią tęższa kobieta spojrzała na mnie i uśmiechnęła się wesoło.
-Rebekah! Witaj słoneczko -zawołała radośnie.
Spojrzałam na kobietę o kręconych, czarnych i krótkich włosach po czym odwzajemniłam uśmiech.
-Dzień dobry Monico -odparłam spokojnie i zdjęłam kaptur.- Skąd wiedziałaś, że to ja? Miałam kaptur -powiedziałam zaciekawiona, podchodząc do lady.
-Kto inny chodzi po deszczu w krótkich spodenkach i kaloszach? -Odpowiedziała pytaniem na pytanie, a ja uśmiechnęłam się wesoło.
-Racja. Podasz mi to co zwykle? -Spytałam uprzejmie.
-Oczywiście, kwiatuszku -odparła i zajęła się robieniem dla mnie kawy.
Wystrój cukierni, której właścicielką była Monica, zawierał swoje stałe elementy, czyli róż i pełno kwiatów w kolorze bieli, fioletu i oczywiście różu. Na ścianie za ladą znajdowały się trzy ekspresy, które cicho buczały podczas robienia kawy. Obok każdego z nich wisiały trzy różowe półki, na których były poukładane filiżanki, kubki i szklanki wszelakiego rodzaju, przystosowane do różnych rodzajów napojów. Ekspresy dzieliły miejsce na kredensie z wszelakimi talerzykami, pojemniczkami na cukier, posypkami, a na środku z napojami w butelkach. Lada była oszklona, więc za nią poukładane były wszelakie ciasta, ciasteczka, torciki i pączki. Pomieszczenie wypełnione było stolikami, a na każdym z nich stał chudy wazonik z małą różyczką. Mimo tłoku nie było tu głośno. Przede wszystkim dlatego lubiłam to miejsce.
Monica polubiła mnie (jest naprawdę kochaną i miłą kobietą, że udało jej się mnie polubić) i wie o mnie wszystko... Co powinna wiedzieć. Nie wie o świecie czarodziejów, nie wie że umiem posługiwać się magią, nie wie, że mój brat jest... Był najpotężniejszym człowiekiem na ziemi. Opowiedziałam jej trochę przekłamaną historię o mnie, ale zgadza się ze wszystkim oprócz szczegółów.
Szczerze mówiąc to Monica jest dla mnie jak ciocia. Lubię tę kobietę, szanuje mnie, a ja szanuję ją. Dała mi powody do tego i jest dla mnie jak rodzina, której już nie mam.
-Gotowe -powiedziała Monica i podsunęła mi pod nos cappuccino wraz z kawałkiem ciasta czekoladowego.
Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się lekko.
-Dziękuję -odparłam.
-Dawno cię tu nie było -stwierdziła opierając się o ladę.
-Byłam... Trochę zajęta -mruknęłam i spojrzałam na nią.
-Stało się coś. Widzę to -stwierdziła patrząc mi w oczy.
-Tom nie żyje -wypaliłam nie mogąc się opanować.
Ta wytrzeszczyła oczy i lekko otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie wydusiła z siebie nic. Nie wiedziała co powiedzieć.
-Przykro mi... -wybełkotała w końcu.
Jedynie kiwnęłam głową, nie wiedząc co powiedzieć.
-Chcesz... Chcesz żebym cię przytuliła? -Spytała niepewnie, wiedząc, że nie lubię gdy się o mnie zamartwia.
-Nie musisz. Radzę sobie -odparłam i uśmiechnęłam się lekko.- Dziękuję -dodałam uprzejmie i ujęłam kubek wraz z talerzykiem po czym ruszyłam w głąb cukierni.
W zagłębieniu pomieszczenia widoczna była fioletowa tapeta oraz stolik, na którym znajdował się czarny flakonik z różowym kwiatkiem w środku. Uśmiechnęłam się lekko, widząc, że owy stolik jest wolny. Postawiłam na nim kawę oraz ciastko po czym spojrzałam na zwiniętą jeszcze różę. Krzywiąc się lekko zasłoniłam dłonią kwiat po czym lekko go ścisnęłam mamrocząc zaklęcia. Puściłam różę, a ta rozkwitła, lecz nie miała już różowego koloru tylko czarny. Uśmiechnęłam się delikatnie i usiadłam przy stoliku. Ujęłam woreczek z cukrem po czym wsypałam całą jego zawartość. Gdy zaczęłam mieszać kawę ktoś stanął przy moim stoliku. Mignęła mi sportowa, krótka i markowa spódniczka. Westchnęłam spodziewając się najgorszego i spojrzałam w górę. Widząc blond loki, uczesane w idealnego kucyka, przy którym była przypięta różowa, cekinowa kokardka, stwierdziłam, że jednak przytrafiło mi się najgorsze.
-Witaj Sieno -mruknęłam zmęczonym tonem głosu.
-W końcu się przełamałaś i polubiłaś róż? Czyżbyś zmieniała się w normalną osobę? -Zakpiła starsza ode mnie o rok dziewczyna.
Rzuciłam na nią okiem. Miała na sobie niebieską sportową bokserkę, a na niej luźny, fioletowy crop top. Niżej wcześniej wspomniana różowa spódniczka, która ledwo zakrywała jej tyłek. Na nogach miała białe tenisówki. Przez ramię miała przewieszoną dużą torbę. Oczywiście w kolorze różowym. Szczerze? Nie darzyłam ją wielką sympatią.... A dokładniej to nie darzyłam żadną sympatią. Uczepiła się mojego tyłka jak rzep i dogaduje mi, myśląc że ma do tego prawo. Jest rozpuszczona, bo jej ojciec jest wysoko postawioną osobą w Ministerstwie i ma pieniądze. Ma wszystko, czego zapragnie. Nigdy nie tknęłam jej palcem, więc uważa, że może mnie gnoić ile wlezie.
-Wybacz, ale mam inny pogląd na to jak zachowują się normalni ludzie -odparłam spokojnie i upiłam łyk kawy.
-Słyszałam, że Sama-Wiesz-Kto nie żyje. Ciekawe kto teraz będzie chronił twój tyłek -próbowała dalej wyprowadzić mnie z równowagi.
-Skąd wiesz, że mnie chronił? -Spytałam spokojnie.
-Bo to twój brat -odparła zdumiona moim pytaniem.
-Który nie potrafił kochać. Wiązała nas więź tylko dlatego, że byliśmy spokrewnieni. Nie był do mnie przywiązany -wyjaśniłam po czym spojrzałam na nią spokojnie.
-Wmawiaj sobie. Po prostu nikt cię nie potrafi polubić -mruknęła.
-Bo nie potrafią mnie zrozumieć -powiedziałam i spojrzałam na krzesło przede mną.- Usiądziesz? -Spytałam.
Ta również spojrzała na owe krzesło po czym znów na mnie.
-Chyba nie. Jesteś na mnie zła -odparła podejrzliwie.
-Mylisz się.Po prostu cię nie lubię. To nie znaczy, że jestem w tym momencie na ciebie zła. Widzę, że jesteś chętna do rozmowy, a z doświadczenia wiem, że trudno cię spławić, zatem proponuję ci żebyś usiadła -wyjaśniłam spokojnie. Ta nadal patrzyła na mnie nieufnie. Zaśmiałam się.- Czego się spodziewasz? Że cię pobiję? Rzucę Crucio? Zabiję? -Spytałam rozbawiona.
-Nawet byś się nie odważyła -odparła bojowo.
-Uwierz, odważyłabym się, ale w tym momencie nie mam na to najmniejszej ochoty. Poza tym... Rozejrzyj się, tu jest pełno ludzi. Myślisz, że odwaliłabym im tu mordobicie za darmo? -Spytałam z lekkim uśmiechem.
-Jesteś chora -burknęła zniesmaczona moim żartem.
-Darujmy sobie komplementy. Po co mnie zaczepiasz za każdym razem gdy mnie spotkasz? -Spytałam spokojnie i upiłam kawy.
-Do zobaczenia -mruknęła odwracając się i ruszyła powolnym krokiem do wyjścia.
-Nie odpowiesz? -Spytałam za nią.
Ta po prostu wyszła rozłożywszy różową parasolkę i ruszyła ulicą, spoglądając na mnie przez szybę, aż zniknęła z zasięgu mojego wzroku.
Uśmiechnęłam się pod nosem i ukroiłam widelcem kawałek ciasta.
**Następnego dnia**
Obudziłam się na kanapie w salonie. Na brzuchu leżała cienka książka. No tak, usnęłam. Spojrzałam na stary zegar, który tykał w rogu pomieszczenia. Wskazywał 9:14. Westchnęłam po czym podniosłam się z miękkich poduszek kanapy. Rozciągnęłam się, a następnie rozejrzałam dookoła. W salonie panował chorobliwy porządek. Nie robię syfu nigdzie, prócz mojego pokoju. Tam skrzaty nie miały wstępu, więc nie miały nic innego do roboty niż sprzątanie. Nie wyżywam się na nich, bo nie chcę. Tom nie był dla nich zbyt miły, ale dlaczego mam go naśladować pod tym względem? Skrzaty są uprzejme i nie robią nikomu krzywdy. Pomagają mi, a wręcz wyręczają w niektórych sprawach, więc nie muszę gotować, sprzątać. Robię to czasami, ale w większości przypadków one mnie w tym prześcigają. Kochane stworzenia.
Ruszyłam w stronę schodów. Wtem jeden ze skrzatów podbiegł do mnie.
-Pani... -wymruczał niepewnie, jedynie wyciągając do mnie rękę, ale nie dotykając mnie.
Zatrzymałam się i spojrzałam na niego. Okazało się, ze był to Louis.
-Nie mów tak do mnie. Przecież mam imię -odparłam łagodnie i przykucnęłam.- O co chodzi?
-Czy.. Czy mam szykować śniadanie? Zaspała pani -wymamrotał cicho.
-Nie trudź się. Na razie nie jestem głodna -odparłam i wstałam.
-To kiedy mam je przygotować? -Zapytał za mną.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się lekko.
-Dzisiaj sama je zrobię, dobrze? Nie wiem kiedy je zjem, bądź czy w ogóle. Przepraszam za kłopot -dodałam i ruszyłam na górę.
Gdy weszłam do pokoju coś przeleciało mi przed oczami. Uśmiechnęłam się szerzej.
-Harmoo? -Mruknęłam, a ruda sowa wylądowała na krześle przy biurku i spojrzała na mnie bystrymi, zielonymi oczami.- W końcu. Ile mogłam na ciebie czekać? -Zaśmiałam się wesoło i podeszłam do sowy. Pogładziłam ją po głowie. Ta odwróciła się i spojrzała na biurko. Podążyłam jej śladem i także tam spojrzałam. Okazało się, iż na blacie leżała koperta, zamknięta przez czerwony stempel, na którego środku była odbita litera H. Westchnęłam i spojrzałam na sowę.
-Nie mogłeś przynieść mi lepszych wieści? -Mruknęłam i ujęłam kopertę. Odwróciłam ją i spojrzałam na adres.
"Rebekah Bell
ul. Hamilton Street
Wielka Brytania"
-Przecież to zły adres... -urwałam i uśmiechnęłam się- i złe nazwisko -dokończyłam rozbawiona własną głupotą.
Przecież musieli zmienić moje dane. Dziwnie byłoby być wywołanym z nazwiska Riddle. Chociaż... Byłoby fajne poruszenie.. Cisza na sali poprzedzona nerwowymi szeptami. Może krzyk jakiejś dziewczynki, która słyszała o prawdziwym nazwisku Voldemorta?
Skrzywiłam się lekko.
To nie byłaby moja zasługa, tylko Toma. Ja nic nie zrobiłam. Jedynie urodziłam się z nazwiskiem Riddle.
Dam o sobie jeszcze znać. -Przyrzekłam sobie w myślach po czym otworzyłam list i zaczęłam czytać listę rzeczy potrzebnych do szkoły.
Oj narobiłam sobie... Miałam napisane prawie cztery rozdziały. Zmieniłam jeden wątek i tyle problemów ;-; Prawie wszystko muszę zmieniać...
Ale spokojnie. Mam tyle wolnego, że damy radę :)
Komentujcie, kochani, bo lubię brać pod uwagę co Wam się podoba a co nie w moim pisaniu :)
Pozdrawiam,
~T
tututut, za dużo różu w jednym rozdziale jak na moje oko, gust, dupę, waginę i cała resztę narzadów kobiecych.
OdpowiedzUsuńmimo to Monica jest urocza, a ta Sophie, czyjakjejtambyło, nie przekonała mnie do siebie, wcale mnie do moczego nie przekonała.
jest po prostu paskudna postacia i jest zbyt różowa, aletojużwiesz.
mimo to rozdział był dla mnie owocny w czytaniu i znowu użyłaś Harmoo mały rozbójniku Bogdanie c:
dobre, pierdolę głupoty, idę spać i czekam na kolejny rozdział c:
tutututu, welcome to the kurwa jungle łazi mi po głowie, kocham cię c:
Już nie moge sie doczekac 4 części!
OdpowiedzUsuń