Posty

EPILOG

Od tamtego potwornego mordu w Hogwarcie minęło już parę dobrych miesięcy. Minęły już wakacje, rozpoczął się kolejny rok szkolny. Oczywiście rodzice nie pozwolili mi wrócić do Hogwartu. Spotkałbym się ze zbyt wielką ilością pomówień, oskarżycielskich spojrzeń, wyzwisk... Nie miałem im tego za złe. Zgadzałem się z ich decyzją. Nie chciałem tam wracać. Nie było to spowodowane marną kondycją szkoły, która moim zdaniem i tak niechybnie upadnie w najbliższym czasie. Głównym powodem był rozdzierający ból, który nadal miałem w sobie. Nie byłbym w stanie patrzeć na mury, które tak przesiąkły osobą Rebeki. Każdy centymetr tej szkoły przypominał mi o niej. Dawał brutalnie znać, że ona już nigdy nie wróci. Rodzice usilnie starali się znaleźć mi inną szkołę, bym dokończył edukację, ale na żadną z tych propozycji się nie zgodziłem. Na nic się nie zgadzałem. Od tamtej pory zaszyłem się w swoim pokoju w naszym rodzinnym dworze. Przyjmowałem do siebie jedynie skrzaty domowe, które pomagały mi dojść do

rozdział XLIV

Wszystko działo się niemal w zwolnionym tempie. Czułem jak serce zamiera mi w piersiach. Zwolniłem kroku będąc zaledwie trzy metry od niej, aż w końcu się zatrzymałem. Patrzyłem wraz z całym tłumem gapiów jak bezwładne już ciało Pottera pada na ziemię. Widziałem tumany kurzu, wznoszące się i jakby robiące mu miejsce na brudnej ziemi. Patrzyłem jak powoli upadają na jego umazaną w krwi szatę, zlepione od potu włosy, blednącą twarz. Klatka piersiowa chłopaka po raz ostatni opadła, oddając ostatni dech. W Sali zapadła cisza. Nikt nawet się nie poruszył, nie wydał głośniejszego dźwięku niż stłumiony oddech. Wzniosłem wzrok znad martwego ciała Harry'ego na postać Riddle. Stała odwrócona do mnie plecami. Jej czarna szata była tak statyczna, że miało się wrażenie, iż dziewczyna zamarła razem ze swoją ofiarą. Po chwili jednak dostrzegłem jak opuszcza dłoń, która kurczowo ściskała różdżkę. Po kolejnej chwili, która zdawała się trwać wieczność, poruszyła głową. Jej nieskazitelny kucyk porus

rozdział XLIII

To była jedna z tych nielicznych sytuacji, gdy mrok otulał mnie niemal w pełni, jednak nie przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Wręcz przeciwnie. Było mi niesamowicie dobrze. Czułam niczym niezmącony spokój, coś czego chyba nigdy jeszcze nie doświadczyłam w takiej mierze jak w tym momencie. Właśnie dlatego leżałam teraz u boku Dracona w jego dormitorium skąpanym w mroku z najszczerszym uśmiechem w moim życiu. Moje ciało, okryte jedynie bielizną, przylegało do jego, równie nagiego, przepasanego na biodrach cienkim materiałem czarnych bokserek. Blondyn gładził moje ramię delikatnie. Czułam lekki chłód jego oddechu na czubku głowy, gdy moja dłoń przesuwała się leniwie po jego żebrach. Byliśmy sami, więc otaczała nas niczym nieprzenikniona cisza. Nagle przypomniało mi się o kimś. - Blaise często tak znika? - Spytałam cicho. Poczułam jak klatka piersiowa Dracona unosi się nieznacznie, by nabrać powietrza. - Nie - odparł równie cicho. - Ale nie dziwi mnie, że nie wrócił. Pewnie był zajęty jak

rozdział XLII

** perspektywa Riddle** Draco był wobec mnie bardzo cierpliwy. Już drugi raz był przy mnie, gdy działo się naprawdę źle. Gdy emocje i obecny stan rzeczy doskwierały mi na tyle, że wyrzuciłam to wszystko na zewnątrz. Pierwszy raz, gdy pojawił się dementor. Wywlekł on wówczas na światło dzienne przykre wspomnienia. Teraz moim dementorem byłam ja sama. Tym razem to ja namieszałam do tego stopnia, że stało się wiele złych rzeczy. Swoim działaniem doprowadziłam do tego, iż odkryłam kolejne nieznane mi zakamarki własnej głowy. Choć powinnam raczej powiedzieć serca. To tam podobno znajduje się siedlisko wszelkich uczuć. Nie żałuję jednak swoich czynów. Gdybym miała możliwość cofnąć czas to bardzo prawdopodobnym było to, iż postąpiłabym tak samo. Jednak nie miałam pojęcia, że mogę skrzywdzić tym tyle osób na raz. Tyle bliskich mi osób. Gdy doszło do tej ostrej wymiany zdań w dormitorium Dracona, coś mnie uderzyło. Poniekąd nawiedziło mnie poczucie winy. Jednak było coś, co niemal przeszyło

rozdział XLI

** perspektywa Draco ** Rankiem następnego dnia udałem się na śniadanie. Kiepsko spałem i bardzo potrzebowałem czegoś, co mnie postawi na nogi. Poprzedni dzień był zbyt pokręcony, a zakończył się niemal wybuchem wojny światowej. Domyślam się, że spędził on sen z powiek większości z nas. Jednak nie Blaise'owi. Chłopak jeszcze spał, gdy opuszczałem dormitorium. On jedyny chyba z naszej czwórki najmniej ucierpiał z powodu wczorajszego spięcia. Co do mnie i Zabiniego to nie mam zamiaru odwrócić się teraz od przyjaciela. Nie on jedyny z otaczających mnie ludzi jest za Czarnym Panem. Rozmawiałem z nim wczoraj dosyć długo na temat tej sytuacji. Jego zdania nie zmienię, bo nawet jeśli bardzo tego chcę to najzwyczajniej nie mam prawa tego robić. To jego życie i jego decyzje. Nie widzę jednak powodu, by zrywać kontakty. Blaise to zbyt dobry chłopak. Bardzo mi było jednak szkoda Riley. Strasznie się zawiodła na nas wszystkich. Nie tworzyliśmy jakiejś zgranej paczki, ale jednak czuć było ta