rozdział XLIII
To była jedna z tych nielicznych sytuacji, gdy mrok otulał mnie niemal w pełni, jednak nie przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Wręcz przeciwnie. Było mi niesamowicie dobrze. Czułam niczym niezmącony spokój, coś czego chyba nigdy jeszcze nie doświadczyłam w takiej mierze jak w tym momencie. Właśnie dlatego leżałam teraz u boku Dracona w jego dormitorium skąpanym w mroku z najszczerszym uśmiechem w moim życiu. Moje ciało, okryte jedynie bielizną, przylegało do jego, równie nagiego, przepasanego na biodrach cienkim materiałem czarnych bokserek. Blondyn gładził moje ramię delikatnie. Czułam lekki chłód jego oddechu na czubku głowy, gdy moja dłoń przesuwała się leniwie po jego żebrach. Byliśmy sami, więc otaczała nas niczym nieprzenikniona cisza. Nagle przypomniało mi się o kimś.
- Blaise często tak znika? - Spytałam cicho. Poczułam jak klatka piersiowa Dracona unosi się nieznacznie, by nabrać powietrza.
- Nie - odparł równie cicho. - Ale nie dziwi mnie, że nie wrócił. Pewnie był zajęty jak my - niemal mogłam wyczuć jego delikatny uśmiech, błądzący po bladej twarzy. Uniosłam brodę, by na niego spojrzeć. Nie myliłam się. Chłopak zerknął na mnie ze znaczącym uśmiechem. Uniosłam lekko brwi.
- Tak mówisz?
- Owszem. W przeciwnym razie nie podskoczyliby tak nerwowo, jak to zrobili gdy wróciłem do dormitorium - odparł rozpromieniony.
- Ładna? - Spytałam również z lekkim uśmiechem. Draco wykrzywił twarz w grymasie świadczącym, że analizuje każdy jej aspekt, po czym spojrzał na mnie z miną znawcy.
- Całkiem przystojny jak na Krukona - odparł śmiertelnie poważnie.
Patrzyliśmy przez chwilę na siebie w milczeniu. Czekałam na moment, gdy Malfoy wybuchnie śmiechem i odpowie mi zgodnie z prawdą, ale nic takiego nie nastąpiło. Uniósł tylko znacząco brew, w czym mu zawtórowałam. Uśmiechnęłam się lekko.
- Poważnie? - Mruknęłam, a ten tylko pokiwał głową z powrotem z łagodnym wyrazem twarzy. Kiwnęłam głową i ułożyłam ją ponownie na jego mostku. - Byle był szczęśliwy - mruknęłam szczerze. Draco wziął teatralnie wdech, świadczący o głębokim zdumieniu.
- Rebekah Riddle... Skąd u ciebie tak nieprzyzwoite słowa?
Uśmiechnęłam się blado pod nosem. Znów poczułam ten zimny sztylet, zatapiający się w moich wnętrznościach. Draco miał rację. To były nieodpowiednie słowa jak na nazwisko Riddle. Uśmiech nagle spełzł mi z twarzy. Zastąpił go gorzki grymas. Wiedziałam, że przyszedł czas, by powiedzieć mu to, co chciałam powiedzieć już dawno, ale nie miałam na to odwagi. Coś co może raz jeszcze zranić nas oboje. Wiedziałam również, że jest to nieodpowiednia chwila, ale z drugiej strony lepszej nie będzie. Wzięłam więc głęboki wdech i podniosłam się lekko. Draco patrzył jak wspieram się na jego mostku i wbijam wzrok w jego klatkę piersiową. Po chwili jednak zmarszczył brwi.
- O co chodzi? - Spytał cicho, lekko zmartwiony.
Nie podnosiłam wzroku. Potrzebowałam zebrać słowa. To co chciałam powiedzieć nie było dla mnie łatwe. Niezwykle ważne, ale niezbyt łatwe. Wzięłam głębszy wdech i spojrzałam na zatroskanego Malfoy'a.
- Draco... Przyjdzie taki dzień, kiedy będziemy musieli się rozstać - mruknęłam cicho. Chłopak poruszył się nieznacznie. Pokręciłam jednak głową, dając tym samym znak, żeby nie przerywał. To było dla mnie wystarczająco trudne. - Ale chcę żebyś wiedział, że jesteś dla mnie kimś bardzo wyjątkowym. Nie ma na świecie osoby, która byłaby równie ważna jak ty - mówiłam spokojnie i bardzo cicho. Draco z kolei patrzył na mnie ze smutkiem. Poniekąd wiedział, że taka jest prawda, ale na pewno nie dopuszczał do siebie takiej myśli. Ja też nie chciałam jej dopuszczać.
- Nie możesz zostać? - Spytał cicho z nadzieją.
- Ja tu nie pasuję, dobrze wiesz. Poza tym niedługo okaże się kim jestem. Nic tu po mnie - odparłam gorzko. Draco nadal wpatrywał się we mnie. Szukał czegokolwiek. Widziałam to w jego oczach. Serce rozdzierało mi się w pół.
- Nie tutaj. Uciekniemy. Od wszystkich - powiedział z przejęciem, jednak brzmiało to tak naiwnie w jego ustach. Uśmiechnęłam się blado i dotknęłam delikatnie jego policzka.
- Wiesz że to niemożliwe. To Voldemort. Znajdzie mnie nawet jak zamienię się w pchłę. Nawet nie chcę myśleć co by było gdybym spróbowała ucieczki - głos załapał mi się przy ostatnim słowie, a w moich oczach zalśnił łzy. Chłopak spuścił głowę, zaciskając powieki. Nim skrył przede mną wzrok ujrzałam poczucie winy. Może dlatego, że nie może mnie uchronić, może że nie mogę zostać przy nim, może to i to. Bez względu na wszystko uniosłam jego brodę i raz jeszcze pogładziłam jego policzek, patrząc w jego piękne, szare oczy, które lśniły spowite łzami. - Skrzywdziłby ciebie, Draco. Na mnie stosował tak niezliczone tortury, że nie wiem czy cokolwiek by mnie zaskoczyło. Jednak wtedy nie miałam nikogo takiego jak ty i nie czułam tego, co teraz do ciebie. Nie zniosłabym tego - jęknęłam cichutko. Draco uniósł dłoń i delikatnie otarł łzę, która zbiegła po moim policzku. Spojrzałam w jego oczy, w których tak wiele razy widziałam żal. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Nic więcej. Oboje wówczas zawarliśmy pewnego rodzaju niemy pakt. Rozumieliśmy powagę sytuacji i to, jak bardzo nie jesteśmy w stanie cokolwiek z tym zrobić.
Po chwili wzięłam głębszy wdech, by się uspokoić. Draco również troszeczkę ochłonął, jednak ciągle patrzył na mnie ze smutkiem. Spojrzałam w stronę swoich ubrań, porzuconych na podłodze i wyciągnęłam w ich stronę dłoń. Mruknęłam coś cicho pod nosem, a pewien mały przedmiot wyfrunął z kieszeni spodni i wylądował w mojej ręce. Draco obserwował to z lekkim zdziwieniem. Ja natomiast usiadłam przed nim. Chłopak poczuł się zobligowany, by zrobić to samo i również usiadł. Kołdra zsunęła się z moich nagich ramion, ukazując gdzieniegdzie mniejsze lub większe blizny. Draco spojrzał na mnie spokojnie, a ja na niego. Siedzieliśmy otuleni mrokiem niczym dzieci kryjące się przed rodzicami. Dotknęłam jego dłoni swoją.
- Nie zmienię tego, że nie chcesz dołączyć do naszych szeregów. Nie chcę cię zmieniać. Chcę żebyś został tak cudowny jak w tym momencie - powiedziałam cichutko. - Jednak ja niedługo odejdę z bratem. Chcę żebyś był bezpieczny. Również chcę... - zawahałam się. Zacisnęłam mocno powieki, odganiając piekące łzy. Po chwili ponownie spojrzałam na Malfoy'a. - Chcę żebyś to wziął - wyszeptałam ukazując mu ciemny pierścień. Stare srebro obrączki mimo wszystko zalśniło w ciemności, a granatowy, niemal czarny kamień sprawiał wrażenie, skrywającego wszystkie dusze świata. Spojrzałam na chłopaka. - Jest dla mnie niezwykle ważny. Zatrzymaj go. Niech ci o mnie przypomina...
Draco wlepiał wzrok w pierścień. Nie poruszył się niemal w ogóle. Ja jednak także zamarłam. Czułam jak dłoń, na której spoczywał pierścień drży. Po chwili usłyszałam cichy głos Dracona:
- Wolałbym mieć ciebie u boku.
Nagle oboje spojrzeliśmy na siebie. Nie wiem kiedy po moich policzkach spłynęły łzy. Paliły moją skórę niczym żywy ogień, a serce łomotało mi w środku, gruchocząc wszystkie żebra. Gdy spojrzałam na Dracona ujrzałam, że po jego policzkach również spłynęły pojedyncze łzy. Wtem oboje przysunęliśmy się do siebie. Wręcz jednocześnie. I równie szybko wpiliśmy się sobie w usta. Draco ujął moją zapłakaną twarz w dłonie. Pierścień w mojej ręce został zgnieciony gdzieś między naszymi ciałami, które przylgnęły do siebie jakby ostatni raz.
Obudziłem się jakby nie w swoim ciele. Wlepiłem wzrok w sufit próbując opanować mętlik w mojej głowie. Nagle dotarły do mnie wydarzenia wczorajszej nocy. Ze zdwojoną siłą. Z cichym westchnieniem przetarłem twarz. Poczułem nieprzyjemny chłód metalu na skórze. Spojrzałem na swoją dłoń i ujrzałem na serdecznym palcu pierścień z granatowym kamieniem. Przyjrzałem się mu jeszcze raz. Rebekah miała rację. Będzie mi o niej przypominał. Sprawiał, że moje serce zalało przyjemne ciepło, mimo że jest ze mną dopiero od paru godzin. Zerknąłem w bok, ale łózko było puste. Obok mnie pozostał jedynie ślad czyjejś obecności. Dotknąłem dłonią zimnego już miejsca. Zacząłem się obawiać. Bałem się co przyniosą kolejne dni. Kiedy nadejdzie ten okropny dzień, jak on będzie wyglądał, jak potoczy się nasza historia. Przerażało mnie to. Jednak nie chciałem o tym myśleć. Gdybanie o tym było jeszcze gorsze. Wstałem więc z łóżka. Rozejrzałem się po dormitorium. Na podłodze leżały już tylko moje ubrania, a łóżko Blaise'a nadal było puste. Zegar na mojej szafce nocnej wskazywał, że za godzinę rozpocznie się śniadanie. Wstałem więc i ruszyłem do łazienki. Wziąłem prysznic. Gdy letnia woda zalała moje ciało zacząłem myśleć nad dzisiejszym przybyciem uczniów z Durmstrangu. Napawało mnie to trochę lękiem. Cała szkoła niemal podskakiwała z podniecenia, jednak ja czułem, jak ciemne chmury zbliżają się do Hogwartu i miałem nieodparte wrażenie, że jest to spowodowane ową wymianą.
Wyszedłem spod prysznica i przygotowałem się na śniadanie. Ubrałem swoją ulubioną czarną koszulę, którą zapiąłem pod samą szyję. Włożyłem ją do również czarnych, w miarę dopasowanych spodni, a na ramiona nałożyłem szatę. Włosy zaczesałem jak zwykle do tyłu. Myjąc zęby myślałem ciągle o liście od ojca w szufladzie biurka. Nie dawał mi on spokoju w ostatnim czasie. Właśnie dlatego sięgnąłem po niego zaraz po wyjściu z łazienki. Spojrzałem na niemal nieruszoną kopertę mimo tylu rzuconych zaklęć i spędzonych nad nią godzin. Rozmyślałem o niej dzień w dzień i każdego poranka starałem się dotrzeć do treści listu. Moje starania na nic się zdały. Silne zaklęcie nie uchylało nawet rąbka tajemnicy. Po raz kolejny spróbowałem kilku nowych zaklęć, które wyszukałem w opasłym tomiszczu, znalezionym w bibliotece. Koperta jednak nadal pilnowała treści listu. Cisnąłem więc go na biurko zdenerwowany. To było tak ważne. Chodziło przecież o Rebekę. O jej może i nawet życie, a ja nie potrafię dostać się do głupiego listu. Naburmuszony ruszyłem do wyjścia z dormitorium. Trzasnąłem za sobą drzwiami i udałem się na Wielką Salę. Po drodze mijałem grupki uczniów, zmierzających tam gdzie ja. Wszyscy rozmawiali z przejęciem o tym, co ma się wydarzyć za niedługą chwilę. Niemal cały zamek drżał od tych emocjonujących rozmów. Przekroczyłem próg Wielkiej Sali i zdałem sobie sprawę skąd dochodzi ten radosny gwar. Ruszyłem do stołu Ślizgonów. Wśród uczniów domu węża nie wypatrzyłem jednak mojej ukochanej. Usiadłem na swoim stałym miejscu i rzuciłem okiem na Salę. Przy gryffońskim stole ujrzałem nawet uśmiechniętą Riley u boku rozanielonego Freda. Udało mi się także dojrzeć Blaise'a, siedzącego razem z Davidem przy stole Ravenclawu. Westchnąłem cicho nie widząc nigdzie Riddle. Sięgnąłem więc po kubek i nalałem do niego gorącej kawy. Nie zdążyłem upić nawet łyka, gdy na mównicę wszedł Dumbledore. Dyrektor nawet nie musiał uciszać uczniów. Wszyscy natychmiast ucichli i zwrócili swoje oblicza ku stołowi nauczycielskiemu. Ja również tam spojrzałem zaciekawiony.
Albus rozejrzał się po twarzach w niego wlepionych i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Wiem, że wszyscy czekacie z niecierpliwością na przybycie uczniów z Durmstrangu. Już niedługo, moi drodzy. Nasi goście przybędą lada chwila. Właśnie dlatego chciałbym prosić część nauczycieli o udanie się na Dworzec i przywitanie ich - powiedział, zwracając się w kierunku stołu, znajdującego się za nim. Osoby były najwidoczniej wcześniej już ustalone, gdyż jak na zawołanie wstała profesor McGonagall, Sprout, Flitwick i Hooch. Udali się oni przez całą długość Wielkiej Sali do wyjścia, a potężne wrota zamknął za nimi Filch. Jego kotka poruszyła się niespokojnie, ale po chwili usiadła zaraz przy jego nodze i spojrzała czujnie na dyrektora. Ja również na niego spojrzałem.
- Dziękuję za pracę włożoną w przygotowanie szkoły na przybycie gości. Spisaliście się. Teraz upraszam was tylko o zachowanie przyjaznych stosunków - dodał po czym wycofał się i splótł dłonie za plecami, gdy Salę wypełniły radosne brawa. Uderzyłem w dłonie może z dwa razy, jedynie dla zasady. Sięgnąłem bowiem po kubek z kawą i upiłem parę łyków, gdy Salę znów wypełniły szmery i podniecone szepty.
Trwaliśmy chwilę w tych przyciszonych rozmowach, czekając na gości. Niewiele później do naszych uszu doszły dźwięki kroków. Uczniowie umilkli. Każdy spojrzał na ogromne drzwi, za którymi wzmagał się odgłos licznych butów, stukających o podłogi korytarzy. Zdziwił mnie trochę chaos wśród nich. Pamiętam bowiem Durmstrang jako zdyscyplinowaną i porządną szkołę. Każdy chyba miał w pamięci ich zeszłoroczny pokaz na przywitanie. Chyba tego samego spodziewa się każdy z nas dzisiaj. Nikt jednak nie podniósł tej kwestii głośno.
Usta wszystkich zamknęły się, a oczy rozszerzyły, gdy potężne drzwi niemal eksplodowały i z potwornym hukiem uderzyły o ściany, prawie wylatując z zawiasów. Wśród przejmującej ciszy dało się słyszeć pojedyncze kroki. Jednej osoby. Drobnej, sądząc po cichym stukocie. I nagle, na oczach wszystkich, do Wielkiej Sali wkroczyła Rebekah. Ubrana cała na czarno w strój eksponujący jej zgrabne ciało. Na ramionach miała równie czarną szatę. Bardzo elegancką i dopasowaną do jej bioder. Rozszerzała się ku dołowi i posiadała dwa rozcięcia, w których widoczne były jej smukłe nogi. Brzegi szaty lśniły przytłumionym blaskiem srebrnych zdobień, które niemal wykrzykiwały o pozycji noszonej przez nią czarodzieja. Jej włosy były spięte w bardzo zadbanego kucyka. Żadne pasmo nie miało prawa się ruszyć w tej nienagannej fryzurze. Jej twarz natomiast... Przyprawiła mnie o ciarki. Jej ciemne oczy wyrażały pełną determinację i bezwzględność. Nie było w nich miejsca na błąd czy słabość. Natomiast jej usta, pomalowane na ciemny burgund, były mocno zaciśnięte. Szła wyprostowana z uniesioną brodą. Emanowała wyższością i potęgą. To dlatego żadna osoba w Sali nawet nie pisnęła. Jej kroki odbijały się głucho od ścian pomieszczenia. Dziewczyna szła z uniesioną różdżką. Niebawem wszyscy dowiedzieli się dlaczego. W ślad za nią szybowało ciało mężczyzny. Chyba był martwy. Nie poruszył się ani o centymetr, nie wydał żadnego dźwięku. Tak samo jak każde z nas. Wtem Bekah opuściła różdżkę a trup upadł z głuchym hukiem na podłogę. Spojrzałem na jego bladą i zakrwawioną twarz. Zamarłem widząc, że był to ten czarodziej, który porwał Rebekę w Hogesmeade i torturował gdzieś na odludziu. Poznałem go od razu. Rzucała się w oczy jego duża blizna na twarzy. Dziewczyna z Hufflepuffu, u której boku padł mężczyzna, pisnęła cicho. Riddle jednak nie zwróciła na nią uwagi. Szła powoli przez Salę. Nagle w ślad za nią do pomieszczenia wkroczyła horda Śmierciożerców. Weszli w milczeniu, lecz z potwornymi uśmiechami na twarzach. Szczerzyli się do uczniów, którzy nie mogli się ruszyć z przerażenia. Chłód strachu przeszedł każdego, gdy nad naszymi głowami śmignęło paręnaście czarnych mar. Wylądowały one przy stole nauczycieli. Zmaterializowani Śmierciożercy wymierzyli w nich różdżkami z szyderczym uśmiechem. Kilkoro otoczyło dyrektora, który nie zwracał na nich uwagi. Jedyną osobą, która go w tym momencie interesowała była Rebekah. Wlepiał w nią zdumiony wzrok. Nie mógł w to uwierzyć jak każdy z nas. Niektóre głowy skierowały się w moją stronę z ogromnym pytaniem wymalowanym na czołach "Wiedziałeś?". Ja jednak nie potrafiłem się ruszyć. Usta nadal miałem lekko rozwarte ze zdumienia. Podejrzewałem, że ta wymiana nie będzie taką, jakiej się wszyscy spodziewają, ale nie sądziłem, że będzie aż tak zaskakująca i przede wszystkim przerażająca. W prost nie mogłem uwierzyć, że dzień, w którym załamie się cały mój świat, nadejdzie tak szybko. Tak nagle i bez ostrzeżenia. Przełknąłem głośno ślinę, patrząc jak przez Wielką Salę, w ślad za Riddle podąża mój ojciec. Nagle Rebekah zatrzymała się. Zaraz za nią zatrzymał się Egon. Wyglądał o wiele lepiej niż przy naszym ostatnim spotkaniu. Śmierciożercy natomiast otoczyli wszystkie stoły, stając co parę metrów od siebie, otoczyli ją, otoczyli nauczycieli, którzy byli teraz bezbronni. Zapadła tak przejmująca cisza, że wszyscy zaczęli bać się w ogóle oddychać. Dopiero po paru okropnych chwilach, Rebekah odezwała się bardzo spokojnie i trochę kpiąco:
- Przepraszam za spóźnienie, panie dyrektorze.
Ciarki ponownie przeszły po moim ciele. Uświadomiłem sobie, że właśnie będę świadkiem jednej z misji mojej dziewczyny. Tego, jak zachowuje się podczas mordów, jak bezwzględna i okrutna wówczas jest. Przeraziła mnie już w momencie gdy przyszła wczoraj do mojego dormitorium. Teraz widzę ją w całej jej krasie. Nie wiem jednak czy nie wolałbym tego uniknąć. Przebiegłem szybko wzrokiem po stole Gryffonów. Dojrzałem zaskoczoną minę Harry'ego i Rona. Hermiona wydawała się bardziej zaniepokojona niż przerażona. Jakby już się tego domyślała. Dostrzegłem także Riley, która wlepiała wzrok pełen nienawiści w Riddle.
- A więc to ty - wybełkotał jakby do siebie Dumbledore. Rebekah rozłożyła ramiona a uczniowie wokół drgnęli.
- Rebekah Riddle, zgadza się - przedstawiła się głośno i z dumą. Po Sali przeszedł nieśmiały pomruk. Wielu wzięło szybki wdech niemal zachłysnąwszy się powietrzem. - Wybacz za tę maskaradę, Albusie. Chciałam mieć szansę pochodzić do sławnego Hogwartu jak brat, ale z takim nazwiskiem nie miałabym okazji. Riddle niezbyt miło się tu kojarzy - powiedziała z uśmiechem, który mógłby uchodzić za przyjemny, ale nie w takich okolicznościach. Teraz napawał szczerym lękiem.
Albus już otwierał usta, ale nic nie powiedział. Ciszę przerwały kroki w okolicach drzwi. Wszystkie głowy skierowały się w tamtą stronę, gdy pewien głos odezwał się:
- I nie będziesz miała takiej okazji.
Rebekah odwróciła się i spojrzała na tego kto wypowiedział te słowa. Ja również tam spojrzałem i dostrzegłem... Neville'a. Stał odważnie wśród grupki uczniów, ściskając kurczowo różdżkę w dłoni.
- Gwardia Dumbledore'a na to nie pozwoli - odezwał się ktoś wśród stołu Krukonów, gdzie trochę niepewnie stało paru uczniów. To samo w innych domach oprócz Slytherinu. Nastała cisza, podczas której Rebekah przesuwała wzrokiem po stojących uczniach, aż w końcu zaczęła się śmiać. Ten dźwięk powodował kolejną serię ciarek na moim ciele. Domyślam się jednak, że nie tylko na moim. Niebawem zawtórowała jej cała grupa Śmierciożerców. Salę wypełnił potworny rechot potężnej grupy morderców. Tę niespodziewaną salę przerwał jeszcze bardziej niespodziewany pomarańczowy promień, wystrzelony w stronę Riddle z różdżki Longbottoma. Drgnąłem natychmiast, jednak Bekah jeszcze szybciej odbiła słabe zaklęcie. Śmiech ustał, a jej twarz przeszył gniewny grymas. Egon także spojrzał na Gryffona. Jego oczy niemal zapłonęły. Bez zawahania ruszył w jego stronę. Widziałem jak jego dłonie roznieciły żywy ogień, który zaczął trawić jego skórę. Nie powodował jednak bólu. Mężczyzna bowiem niczym bestia ruszył na zamachowca. Nagle w Sali wybuchła panika. Uczniowie zaczęli krzyczeć, blaski zaklęć rozświetliły pomieszczenia, nastąpił chaos. Ja jednak nie potrafiłem się ruszyć. Nie docierało do mnie co się dzieje. Obudziły mnie dopiero słowa 'Avada Kedavra'. Spojrzałem w ich kierunki i ujrzałem jak nauczyciele padają od zielonych smug, przeszywających w mgnieniu oka powietrze. Wstałem od stołu i zatoczyłem się w tył, natrafiając na ścianę. Uczniowie deptali sobie po nogach, tratowali się, wszystko by wydostać się z Sali, przeżyć.
Nim się obejrzałem Sala była prawie pusta. Ktoś rozbił ogromne okna, zrobił dziurę w ścianie zamku, powodując tym okropny hałas i fruwające wszędzie odłamki szkła i kamieni.
- Harry! - Usłyszałem głos Rebeki. Spojrzałem w tamtą stronę. Dziewczyna nadal stała na środku, a jej twarz rozświetlał pogodny uśmiech. - Idę po ciebie - powiedziała i ruszyła w stronę wyjścia.
Szybko zniknęła za drzwiami. Zsunąłem się po ścianie na podłogę oniemiały. Pierwszy raz w życiu nie wiedziałem co robić do tego stopnia, że nogi miałem jak z waty, a serce biło jak oszalałe. Nie wiedziałem gdzie pójść, do kogo się zwrócić. Byłem sparaliżowany...
*perspektywa Riddle*
Szłam korytarzami Hogwartu w kompletnie innej odsłonie. Czułam się tak, jak chciałam się czuć przez całe moje życie. Tak potężna i ważna. Nie musiałam się już martwić o własne zachowanie. Teraz bowiem robiłam to, co przez całe życie. Siałam zgrozę i pogrom.
Skręciłam w prawo i wysunęłam różdżkę. Nagle dostrzegłam ruch gdzieś na końcu korytarza. Uśmiechnęłam się i ruszyłam w tamtą stronę. W kącie korytarza napotkałam jakąś młodą Puchonkę. Ta spojrzała na mnie zapłakana. Ujrzawszy mnie kolana się pod nią ugięły. Prawie upadła.
- Proszę, nie - jęknęła przez łzy. Ja jednak wymierzyłam w nią różdżką i szybko wypowiedziałam zaklęcie. Zielona poświata ogarnęła jej ciało i było po wszystkim. Upadła na ziemię po cichu.
Z uśmiechem ruszyłam dalej korytarzem. Gdy znalazłam się w jednym z głównych części zamku dostrzegłam, że panuje tu prawdziwa panika. Wielu już leżało bez życia na podłodze, przygnieceni kawałkami gruzu i szkła. Wielu jednak nadal walczyło z moimi poplecznikami. Na śmierć i życie. Niewielu miało możliwość uciec. Dało się usłyszeć pojedyncze błagania, szloch rannych i krzyki. Przeraźliwe krzyki, spośród których nie dało się rozróżnić żadnego słowa.
Nagle dostrzegłam pewną osobę. Szła w moim kierunku ubrana w swoje brązowe, dopasowane spodnie i koszulę rozpiętą od góry, odsłaniającą medalik wiszący u szyi. Rude włosy podskakiwały niewinnie na jego ramieniu. Uśmiechnęłam się delikatnie i rozpostarłam ramiona.
- I jak? - Spytałam pogodnie. Ten pokiwał lekko głową i zatrzymał się przede mną.
- Wyglądasz pięknie - powiedział, przyglądając mi się od stóp do głów. Uśmiechnęłam się szerzej. - I promieniejesz. Kto by pomyślał, że tak niewiele ci trzeba - mruknął, kręcąc głową. Wzruszyłam ramionami.
- W końcu mogę być sobą - odparłam spokojnie, a mężczyzna pokiwał jedynie głową. - Idziemy? - Spytałam. Ten tylko wskazał mi korytarz, kłaniając się lekko. Z uśmiechem ruszyłam tą drogą, a on za mną.
Przeszliśmy przez wiele korytarzy, szukając mojej ostatecznej ofiary. Po drodze zmierzyliśmy się z paroma dość nędznymi zaklęciami. Wszyscy jednak polegli, żałując w ogóle że się stawili do tej walki. Tworzyliśmy z Egonem zgrany zespół. Był niczym mój wierny strażnik. Nie pozwolił mnie skrzywdzić, a nawet tknąć. Uśmiechnęłam się pod nosem na myśl jak rozgniewał się, gdy Longbottom próbował mnie obezwładnić na Wielkiej Sali. Był niczym nieustraszony wojownik, zawsze gotowy. Za to go kochałam. Otaczał mnie taką troską, na jaką nie mogłam sobie nigdy pozwolić, dopóki nie pojawił się Draco... Nagle zamarłam. Malfoy. Na śmierć o nim zapomniałam, a teraz podział się gdzieś w tłumie. Pobladłam lekko, zatrzymując się. Egon spojrzał na mnie, marszcząc brwi. Przemyślałam wszystko. Z najdrobniejszymi szczegółami. Jednak zapomniałam o nim.
- O co chodzi? - Spytał rudzielec. Spojrzałam na niego.
- Draco - wydusiłam tylko z siebie i zaczęłam się cofać. Szybko odwróciłam się i już chciałam puścić się biegiem przez korytarz w poszukiwaniu Dracona, gdy nagle Egon chwycił mój nadgarstek. Chciałam wyrwać dłoń, ale jego żelazny uścisk mi na to nie pozwolił. Nie myśląc zbyt wiele zaczęłam się szarpać. W głowie miałam chaos. Przeraziłam się tym, że zostawiłam go samego. Musiał patrzeć na to co wyprawiam. Patrzył na moją odmienioną postać, której nigdy nie chciałam mu pokazywać. Nagle Egon złapał mnie za ramiona, odwracając przodem do siebie i potrząsnął moim ciałem mocno.
- Rebekah, uspokój się - warknął. Spojrzałam na niego przerażona. Przestałam się szamotać. Potrzebowałam chwili żeby wszystko wróciło na miejsce po tym mocnym szarpnięciu. - Malfoy to duży chłopiec, poradzi sobie. Nie czas żeby go teraz szukać.
Miał rację. Draco sobie poradzi... Przecież wiedział kim jestem. Raczej nie zaskoczyłam go swoim zachowaniem. Jednak czułam silne wyrzuty sumienia, że postawiłam go przed faktem dokonanym. Bez żadnego ostrzeżenia. Spojrzałam na przyjaciela. Ten patrzył na mnie troskliwie.
- Poradzi sobie - zapewnił. Uwierzyłam mu. Musiałam. Faktycznie nie było na to czasu. Pokiwałam więc lekko głową, uspokajając się.
Nagle usłyszałam błagalny krzyk. Byłby dla mnie niesłyszalny wśród setki innych, lecz ten głos znałam. Za dobrze. Wyszarpałam się z uścisku Egona, który teraz był o wiele lżejszy i ruszyłam w tamtą stronę, wysuwając różdżkę zza paska. Krzyk przerywany był szyderczymi salwami śmiechu. Te dźwięki dobiegały z jednej z sal. Bez wahania ruszyłam w jej stronę. Nie zwalniając wymierzyłam w drzwi różdżką.
- Depulso - mruknęłam, a te wyleciały z zawiasów.
Wkroczyłam do środka. To co ujrzałam spowodowało, że żołądek i inne wnętrzności aż podskoczyły mi ze złości. Poczułam jak policzki zapiekły, a palce tylko mocniej ścisnęły trzon różdżki. Na jednej z ławek ujrzałam rudego Gryffona. Freda Weasly'a. Jego koszulka była rozdarta, a odsłonięta klatka piersiowa świeciła licznymi, świeżymi nacięciami. Chłopak zaciskał mocno pięści, nie mogąc się ruszyć. Starał się jak mógł nie wydać z siebie dźwięku, ale ból był zbyt silny. Wokół niego stali Śmierciożercy. Wśród nich był Yaxley. To on dzierżył różdżkę, która zadawała rany. Jeden z jego koleżków trzymał Freda silnym zaklęciem, a drugi zaciskał grube palce na ramionach Riley, która błagała o litość dla ukochanego. Gdy wkroczyłam do środka wszystkie głowy zwróciły się w moją stronę. Yaxley uśmiechnął się radośnie.
- Rebekah! Najwyższa pora. Właśnie mieliśmy kończyć. Zechcesz czynić honory? - Spytał z dumą, wskazując na zmarnowanego chłopaka.
Spojrzałam na mężczyznę. Czułam, że gdybym tylko mogła to strawiłabym żywcem jego ciało samym spojrzeniem. Bez zawahania skierowałam różdżkę w stronę Śmierciożercy, który trzymał Riley.
- Avada Kedavra - ryknęłam. Mężczyzna nie zdążył w żaden sposób zareagować. Jego ciało padło bez życia, uwalniając zaskoczoną Hart. Dziewczyna upadła na kolana, szarpnięta przez jej oprawcę. Natychmiast spojrzała na mnie szklistymi oczami. Ja jednak spojrzałam na drugiego mężczyznę. Z nim postąpiłam tak samo. Wszystko stało się bardzo szybko. Oboje Śmierciożerców leżeli bez tchu. Fred przetoczył się na bok, oswobodzony, a Yaxley wlepiał we mnie swoje zaskoczone spojrzenie. Zrobiłam krok w jego stronę.
- Bekah... - szepnął zaniepokojony Egon za moimi plecami, ale nie zwracałam na niego uwagi. Gniew aż się ze mnie wylewał. Nie mogłam znieść myśli, że Hart musiała przez to wszystko przejść, że prawie straciła najukochańszą osobą.
- Rebekah... O co.. - zaczął Śmierciożerca, ale wymierzyłam w niego różdżką.
- Milcz - warknęłam tak ostro, że w pomieszczeniu natychmiast zapadła cisza. Mężczyzna uniósł dłonie. Potrzebowałam chwili by się uspokoić. Zaczęłam bowiem drżeć ze złości. Wszyscy patrzyli na mnie z ogromnym niepokojem. Zacisnęłam powieki, biorąc głęboki wdech po czym spojrzałam na Yaxley'a. - Nie miałeś prawa ich tknąć. Ani Riley, ani Freda - powiedziałam lekko drżącym głosem.
- Nie wiedziałem....
- Teraz już wiesz - warknęłam głośno. Mężczyzna ponownie zamilkł. Spojrzałam na Egona przez ramię. - Pomóż mu - mruknęłam cicho, a rudzielec szybko podszedł do Freda. Zaczął wymawiać nad nim zaklęcia lecznicze. Riley obserwowała wszystko z lekko rozwartymi ustami. Ja jednak znów wbijałam wzrok w Śmierciożercę. Bardzo szybko wymierzyłam w niego różdżką. - Sectumsempra - mruknęłam, rzucając na niego wyjątkowo silne zaklęcie. Mężczyzna upadł na ziemię z bolesnym jękiem. Jego szata w wielu miejscach została rozdarta ukazując paskudne, głębokie rany, z których zaczęła sączyć się krew. Patrzyłam przez chwilę jak słania się po podłodze. Po chwili jednak podeszłam do Ley. Podałam jej dłoń. Gryffonka bardzo niepewnie ją ujęła i pomogłam jej wstać. Spojrzałyśmy sobie w oczy. Dostrzegłam w nich głębokie zdumienie, ale również wdzięczność. Mimo że zaraz ponownie czuć było od niej chłód to dało się wyczuć nutę sympatii. Tylko tyle było mi potrzebne.
- Dziękuję - wymamrotała cicho.
- Skryjcie się. Może u Ślizgonów będzie bezpiecznie - powiedziałam, a dziewczyna niepewnie pokiwała głową. Spojrzałam na nią błagalnie, ujmując delikatnie jej dłoń. - Riley, tak mi przykro. Gdyby zależało to ode mnie to nie doprowadziłabym do tego - powiedziałam cicho. Dziewczyna wlepiała we mnie oczy.
- Dziękuję - powtórzyła tylko i wysunęła dłoń. Podeszła do Freda, chwyciła jego dłoń i zniknęli nam z oczu. Bardzo szybko. Spuściłam wzrok na podłogę. W pomieszczeniu dało się tylko słyszeć marne stękanie Yaxley'a. Po chwili podszedł do mnie Egon. Położył mi dłoń na ramieniu.
- Bardzo ładnie postąpiłaś - mruknął cicho.
- Chodźmy stąd - ucięłam szybko i ruszyłam do wyjścia. Teraz byłam jeszcze bardziej zdeterminowana by odszukać Wybrańca. Chciałam to skończyć. Jak najszybciej. Poczucie wyższości szybko się rozmyło, dając miejsce poczuciu winy. Chciałam je zdusić, bo nie mogłam go teraz odczuwać, ale było silniejsze. Czułam jak Strach drepcze mi po piętach, zaglądając razem ze mną do każdej sali, ciskając zaklęcia na prawo i lewo. Od tej pory już mnie nie opuszczał.
Ze zdwojoną siłą poczułam jego chłodny oddech na karku w momencie gdy moim oczom ukazała się czerwono złota szata z okularami na nosie. Jego blizna przebijała się między pasmami ciemnych włosów. Serce zabiło mi mocniej, pompując więcej krwi do wszystkich moich kończyn. Stanęliśmy jak wryci, patrząc na siebie tępo. Po chwili jednak moje usta wykrzywiły się w paskudnym uśmiechu. Nie minęło parę sekund gdy rzuciłam się w pogoń. Potter wziął nogi za pas i zaczął biec korytarzami zamku, próbując uchronić swoje życie. Biegłam za nim, ściskając różdżkę w dłoni. Czułam jak wszystkie moje żyły pulsują, jak buzuje we mnie adrenalina. To był moment, na który czekałam tak długo. Nareszcie tego dokonam. Potter jednak miał słabą orientacją w terenie, gdyż szybko zagonił się w kozi róg. Stanął przed ogromną ścianą, która odcinała jego drogę ucieczki. Odwrócił się więc odważnie w moją stronę. Spojrzałam na Gryffona z uniesioną brodą.
- Witaj Harry - powiedziałam.
- Wiedziałem, że masz coś wspólnego z Voldemortem - powiedział, dobywając różdżki. Syknęłam prześmiewczo.
- Nie boisz się tego imienia? - Zaśmiałam się. - Tak, twoja przyjaciółeczka prawie odkryła prawdę. Szkoda, że nie może nic na ten temat powiedzieć...
- To była twoja sprawka! Co jej zrobiłaś? - Warknął rozzłoszczony.
- To nieistotne w tym momencie. Ważniejsze jest to, że jesteśmy tu we dwoje - powiedziałam z paskudnym uśmiechem.
** W tym samym momencie Draco **
Nie miałem wyjścia. Zostałem zmuszony do walki. Walczyłem u boku uczniów. W obronie Hogwartu. Rzucałem zaklęcia rozbrajające tylko w konieczności. Przez większość czasu bowiem starałem się przedostać do jakiegoś bezpiecznego miejsca. Było to jednak trudne. Musiałem wielokrotnie przedzierać się między martwymi ciałami uczniów, których wielokrotnie mijałem na korytarzach. W powietrzu czuć było nieprzyjemny zapach. Śmierci, pomyślałem. Tak pachnie śmierć. Z nieprzyjemnym grymasem skryłem się za jednym z murków. Przycupnąłem tam na chwilę by złapać oddech. To był okropny widok. Zrujnowany zamek, wielu poległych, ogrom rannych, jeszcze więcej walczących. To był potworny widok. Nagle coś mnie tchnęło. Sprawiło, że cały zesztywniałem. Zabrakło mi tchu. LIST. Kiedy będzie lepszy moment na jego otwarcie jak nie teraz!? Zerwałem się niemal natychmiast. Potykając się o gruzy ruszyłem w stronę Pokoju Ślizgonów. Im dalej od tego zgiełku tym było ciszej. Coraz mniej trupów napotykałem na swojej drodze. W lochach łatwiej było mi się poruszać. Szybko więc dotarłem do obrazu. Był uchylony. Wbiegłem więc do środka. Było tam paru uczniów. Większość była poważnie ranna. Ktoś starał się pomóc. Może była to Riley, nie wiem. Nie miałem czasu by się przyglądać. pognałem ile sił w nogach do dormitorium. Wparowałem do środka. Było tam pusto. Dopadłem się do biurka i sięgnąłem po kopertę od ojca. Serce zamarło mi w piersiach, gdy spróbowałem go otworzyć. Papier rozerwał się pod moimi palcami. Czułem jak nogi się pode mną uginają. Szybko wyciągnąłem kartkę papieru i zacząłem pospiesznie czytać zgrabne litery.
Tak długo czekałam aż napiszę ten rozdział. Doczekałam się. Nie będę się tu rozpisywać. Wystarczająco już to zrobiłam powyżej. Mam nadzieję, że dobrze się czytało. Chętnie poczytam Wasze opinie. Miłego dnia c:
T
- Blaise często tak znika? - Spytałam cicho. Poczułam jak klatka piersiowa Dracona unosi się nieznacznie, by nabrać powietrza.
- Nie - odparł równie cicho. - Ale nie dziwi mnie, że nie wrócił. Pewnie był zajęty jak my - niemal mogłam wyczuć jego delikatny uśmiech, błądzący po bladej twarzy. Uniosłam brodę, by na niego spojrzeć. Nie myliłam się. Chłopak zerknął na mnie ze znaczącym uśmiechem. Uniosłam lekko brwi.
- Tak mówisz?
- Owszem. W przeciwnym razie nie podskoczyliby tak nerwowo, jak to zrobili gdy wróciłem do dormitorium - odparł rozpromieniony.
- Ładna? - Spytałam również z lekkim uśmiechem. Draco wykrzywił twarz w grymasie świadczącym, że analizuje każdy jej aspekt, po czym spojrzał na mnie z miną znawcy.
- Całkiem przystojny jak na Krukona - odparł śmiertelnie poważnie.
Patrzyliśmy przez chwilę na siebie w milczeniu. Czekałam na moment, gdy Malfoy wybuchnie śmiechem i odpowie mi zgodnie z prawdą, ale nic takiego nie nastąpiło. Uniósł tylko znacząco brew, w czym mu zawtórowałam. Uśmiechnęłam się lekko.
- Poważnie? - Mruknęłam, a ten tylko pokiwał głową z powrotem z łagodnym wyrazem twarzy. Kiwnęłam głową i ułożyłam ją ponownie na jego mostku. - Byle był szczęśliwy - mruknęłam szczerze. Draco wziął teatralnie wdech, świadczący o głębokim zdumieniu.
- Rebekah Riddle... Skąd u ciebie tak nieprzyzwoite słowa?
Uśmiechnęłam się blado pod nosem. Znów poczułam ten zimny sztylet, zatapiający się w moich wnętrznościach. Draco miał rację. To były nieodpowiednie słowa jak na nazwisko Riddle. Uśmiech nagle spełzł mi z twarzy. Zastąpił go gorzki grymas. Wiedziałam, że przyszedł czas, by powiedzieć mu to, co chciałam powiedzieć już dawno, ale nie miałam na to odwagi. Coś co może raz jeszcze zranić nas oboje. Wiedziałam również, że jest to nieodpowiednia chwila, ale z drugiej strony lepszej nie będzie. Wzięłam więc głęboki wdech i podniosłam się lekko. Draco patrzył jak wspieram się na jego mostku i wbijam wzrok w jego klatkę piersiową. Po chwili jednak zmarszczył brwi.
- O co chodzi? - Spytał cicho, lekko zmartwiony.
Nie podnosiłam wzroku. Potrzebowałam zebrać słowa. To co chciałam powiedzieć nie było dla mnie łatwe. Niezwykle ważne, ale niezbyt łatwe. Wzięłam głębszy wdech i spojrzałam na zatroskanego Malfoy'a.
- Draco... Przyjdzie taki dzień, kiedy będziemy musieli się rozstać - mruknęłam cicho. Chłopak poruszył się nieznacznie. Pokręciłam jednak głową, dając tym samym znak, żeby nie przerywał. To było dla mnie wystarczająco trudne. - Ale chcę żebyś wiedział, że jesteś dla mnie kimś bardzo wyjątkowym. Nie ma na świecie osoby, która byłaby równie ważna jak ty - mówiłam spokojnie i bardzo cicho. Draco z kolei patrzył na mnie ze smutkiem. Poniekąd wiedział, że taka jest prawda, ale na pewno nie dopuszczał do siebie takiej myśli. Ja też nie chciałam jej dopuszczać.
- Nie możesz zostać? - Spytał cicho z nadzieją.
- Ja tu nie pasuję, dobrze wiesz. Poza tym niedługo okaże się kim jestem. Nic tu po mnie - odparłam gorzko. Draco nadal wpatrywał się we mnie. Szukał czegokolwiek. Widziałam to w jego oczach. Serce rozdzierało mi się w pół.
- Nie tutaj. Uciekniemy. Od wszystkich - powiedział z przejęciem, jednak brzmiało to tak naiwnie w jego ustach. Uśmiechnęłam się blado i dotknęłam delikatnie jego policzka.
- Wiesz że to niemożliwe. To Voldemort. Znajdzie mnie nawet jak zamienię się w pchłę. Nawet nie chcę myśleć co by było gdybym spróbowała ucieczki - głos załapał mi się przy ostatnim słowie, a w moich oczach zalśnił łzy. Chłopak spuścił głowę, zaciskając powieki. Nim skrył przede mną wzrok ujrzałam poczucie winy. Może dlatego, że nie może mnie uchronić, może że nie mogę zostać przy nim, może to i to. Bez względu na wszystko uniosłam jego brodę i raz jeszcze pogładziłam jego policzek, patrząc w jego piękne, szare oczy, które lśniły spowite łzami. - Skrzywdziłby ciebie, Draco. Na mnie stosował tak niezliczone tortury, że nie wiem czy cokolwiek by mnie zaskoczyło. Jednak wtedy nie miałam nikogo takiego jak ty i nie czułam tego, co teraz do ciebie. Nie zniosłabym tego - jęknęłam cichutko. Draco uniósł dłoń i delikatnie otarł łzę, która zbiegła po moim policzku. Spojrzałam w jego oczy, w których tak wiele razy widziałam żal. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Nic więcej. Oboje wówczas zawarliśmy pewnego rodzaju niemy pakt. Rozumieliśmy powagę sytuacji i to, jak bardzo nie jesteśmy w stanie cokolwiek z tym zrobić.
Po chwili wzięłam głębszy wdech, by się uspokoić. Draco również troszeczkę ochłonął, jednak ciągle patrzył na mnie ze smutkiem. Spojrzałam w stronę swoich ubrań, porzuconych na podłodze i wyciągnęłam w ich stronę dłoń. Mruknęłam coś cicho pod nosem, a pewien mały przedmiot wyfrunął z kieszeni spodni i wylądował w mojej ręce. Draco obserwował to z lekkim zdziwieniem. Ja natomiast usiadłam przed nim. Chłopak poczuł się zobligowany, by zrobić to samo i również usiadł. Kołdra zsunęła się z moich nagich ramion, ukazując gdzieniegdzie mniejsze lub większe blizny. Draco spojrzał na mnie spokojnie, a ja na niego. Siedzieliśmy otuleni mrokiem niczym dzieci kryjące się przed rodzicami. Dotknęłam jego dłoni swoją.
- Nie zmienię tego, że nie chcesz dołączyć do naszych szeregów. Nie chcę cię zmieniać. Chcę żebyś został tak cudowny jak w tym momencie - powiedziałam cichutko. - Jednak ja niedługo odejdę z bratem. Chcę żebyś był bezpieczny. Również chcę... - zawahałam się. Zacisnęłam mocno powieki, odganiając piekące łzy. Po chwili ponownie spojrzałam na Malfoy'a. - Chcę żebyś to wziął - wyszeptałam ukazując mu ciemny pierścień. Stare srebro obrączki mimo wszystko zalśniło w ciemności, a granatowy, niemal czarny kamień sprawiał wrażenie, skrywającego wszystkie dusze świata. Spojrzałam na chłopaka. - Jest dla mnie niezwykle ważny. Zatrzymaj go. Niech ci o mnie przypomina...
Draco wlepiał wzrok w pierścień. Nie poruszył się niemal w ogóle. Ja jednak także zamarłam. Czułam jak dłoń, na której spoczywał pierścień drży. Po chwili usłyszałam cichy głos Dracona:
- Wolałbym mieć ciebie u boku.
Nagle oboje spojrzeliśmy na siebie. Nie wiem kiedy po moich policzkach spłynęły łzy. Paliły moją skórę niczym żywy ogień, a serce łomotało mi w środku, gruchocząc wszystkie żebra. Gdy spojrzałam na Dracona ujrzałam, że po jego policzkach również spłynęły pojedyncze łzy. Wtem oboje przysunęliśmy się do siebie. Wręcz jednocześnie. I równie szybko wpiliśmy się sobie w usta. Draco ujął moją zapłakaną twarz w dłonie. Pierścień w mojej ręce został zgnieciony gdzieś między naszymi ciałami, które przylgnęły do siebie jakby ostatni raz.
***
*perspektywa Dracona*Obudziłem się jakby nie w swoim ciele. Wlepiłem wzrok w sufit próbując opanować mętlik w mojej głowie. Nagle dotarły do mnie wydarzenia wczorajszej nocy. Ze zdwojoną siłą. Z cichym westchnieniem przetarłem twarz. Poczułem nieprzyjemny chłód metalu na skórze. Spojrzałem na swoją dłoń i ujrzałem na serdecznym palcu pierścień z granatowym kamieniem. Przyjrzałem się mu jeszcze raz. Rebekah miała rację. Będzie mi o niej przypominał. Sprawiał, że moje serce zalało przyjemne ciepło, mimo że jest ze mną dopiero od paru godzin. Zerknąłem w bok, ale łózko było puste. Obok mnie pozostał jedynie ślad czyjejś obecności. Dotknąłem dłonią zimnego już miejsca. Zacząłem się obawiać. Bałem się co przyniosą kolejne dni. Kiedy nadejdzie ten okropny dzień, jak on będzie wyglądał, jak potoczy się nasza historia. Przerażało mnie to. Jednak nie chciałem o tym myśleć. Gdybanie o tym było jeszcze gorsze. Wstałem więc z łóżka. Rozejrzałem się po dormitorium. Na podłodze leżały już tylko moje ubrania, a łóżko Blaise'a nadal było puste. Zegar na mojej szafce nocnej wskazywał, że za godzinę rozpocznie się śniadanie. Wstałem więc i ruszyłem do łazienki. Wziąłem prysznic. Gdy letnia woda zalała moje ciało zacząłem myśleć nad dzisiejszym przybyciem uczniów z Durmstrangu. Napawało mnie to trochę lękiem. Cała szkoła niemal podskakiwała z podniecenia, jednak ja czułem, jak ciemne chmury zbliżają się do Hogwartu i miałem nieodparte wrażenie, że jest to spowodowane ową wymianą.
Wyszedłem spod prysznica i przygotowałem się na śniadanie. Ubrałem swoją ulubioną czarną koszulę, którą zapiąłem pod samą szyję. Włożyłem ją do również czarnych, w miarę dopasowanych spodni, a na ramiona nałożyłem szatę. Włosy zaczesałem jak zwykle do tyłu. Myjąc zęby myślałem ciągle o liście od ojca w szufladzie biurka. Nie dawał mi on spokoju w ostatnim czasie. Właśnie dlatego sięgnąłem po niego zaraz po wyjściu z łazienki. Spojrzałem na niemal nieruszoną kopertę mimo tylu rzuconych zaklęć i spędzonych nad nią godzin. Rozmyślałem o niej dzień w dzień i każdego poranka starałem się dotrzeć do treści listu. Moje starania na nic się zdały. Silne zaklęcie nie uchylało nawet rąbka tajemnicy. Po raz kolejny spróbowałem kilku nowych zaklęć, które wyszukałem w opasłym tomiszczu, znalezionym w bibliotece. Koperta jednak nadal pilnowała treści listu. Cisnąłem więc go na biurko zdenerwowany. To było tak ważne. Chodziło przecież o Rebekę. O jej może i nawet życie, a ja nie potrafię dostać się do głupiego listu. Naburmuszony ruszyłem do wyjścia z dormitorium. Trzasnąłem za sobą drzwiami i udałem się na Wielką Salę. Po drodze mijałem grupki uczniów, zmierzających tam gdzie ja. Wszyscy rozmawiali z przejęciem o tym, co ma się wydarzyć za niedługą chwilę. Niemal cały zamek drżał od tych emocjonujących rozmów. Przekroczyłem próg Wielkiej Sali i zdałem sobie sprawę skąd dochodzi ten radosny gwar. Ruszyłem do stołu Ślizgonów. Wśród uczniów domu węża nie wypatrzyłem jednak mojej ukochanej. Usiadłem na swoim stałym miejscu i rzuciłem okiem na Salę. Przy gryffońskim stole ujrzałem nawet uśmiechniętą Riley u boku rozanielonego Freda. Udało mi się także dojrzeć Blaise'a, siedzącego razem z Davidem przy stole Ravenclawu. Westchnąłem cicho nie widząc nigdzie Riddle. Sięgnąłem więc po kubek i nalałem do niego gorącej kawy. Nie zdążyłem upić nawet łyka, gdy na mównicę wszedł Dumbledore. Dyrektor nawet nie musiał uciszać uczniów. Wszyscy natychmiast ucichli i zwrócili swoje oblicza ku stołowi nauczycielskiemu. Ja również tam spojrzałem zaciekawiony.
Albus rozejrzał się po twarzach w niego wlepionych i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Wiem, że wszyscy czekacie z niecierpliwością na przybycie uczniów z Durmstrangu. Już niedługo, moi drodzy. Nasi goście przybędą lada chwila. Właśnie dlatego chciałbym prosić część nauczycieli o udanie się na Dworzec i przywitanie ich - powiedział, zwracając się w kierunku stołu, znajdującego się za nim. Osoby były najwidoczniej wcześniej już ustalone, gdyż jak na zawołanie wstała profesor McGonagall, Sprout, Flitwick i Hooch. Udali się oni przez całą długość Wielkiej Sali do wyjścia, a potężne wrota zamknął za nimi Filch. Jego kotka poruszyła się niespokojnie, ale po chwili usiadła zaraz przy jego nodze i spojrzała czujnie na dyrektora. Ja również na niego spojrzałem.
- Dziękuję za pracę włożoną w przygotowanie szkoły na przybycie gości. Spisaliście się. Teraz upraszam was tylko o zachowanie przyjaznych stosunków - dodał po czym wycofał się i splótł dłonie za plecami, gdy Salę wypełniły radosne brawa. Uderzyłem w dłonie może z dwa razy, jedynie dla zasady. Sięgnąłem bowiem po kubek z kawą i upiłem parę łyków, gdy Salę znów wypełniły szmery i podniecone szepty.
Trwaliśmy chwilę w tych przyciszonych rozmowach, czekając na gości. Niewiele później do naszych uszu doszły dźwięki kroków. Uczniowie umilkli. Każdy spojrzał na ogromne drzwi, za którymi wzmagał się odgłos licznych butów, stukających o podłogi korytarzy. Zdziwił mnie trochę chaos wśród nich. Pamiętam bowiem Durmstrang jako zdyscyplinowaną i porządną szkołę. Każdy chyba miał w pamięci ich zeszłoroczny pokaz na przywitanie. Chyba tego samego spodziewa się każdy z nas dzisiaj. Nikt jednak nie podniósł tej kwestii głośno.
Usta wszystkich zamknęły się, a oczy rozszerzyły, gdy potężne drzwi niemal eksplodowały i z potwornym hukiem uderzyły o ściany, prawie wylatując z zawiasów. Wśród przejmującej ciszy dało się słyszeć pojedyncze kroki. Jednej osoby. Drobnej, sądząc po cichym stukocie. I nagle, na oczach wszystkich, do Wielkiej Sali wkroczyła Rebekah. Ubrana cała na czarno w strój eksponujący jej zgrabne ciało. Na ramionach miała równie czarną szatę. Bardzo elegancką i dopasowaną do jej bioder. Rozszerzała się ku dołowi i posiadała dwa rozcięcia, w których widoczne były jej smukłe nogi. Brzegi szaty lśniły przytłumionym blaskiem srebrnych zdobień, które niemal wykrzykiwały o pozycji noszonej przez nią czarodzieja. Jej włosy były spięte w bardzo zadbanego kucyka. Żadne pasmo nie miało prawa się ruszyć w tej nienagannej fryzurze. Jej twarz natomiast... Przyprawiła mnie o ciarki. Jej ciemne oczy wyrażały pełną determinację i bezwzględność. Nie było w nich miejsca na błąd czy słabość. Natomiast jej usta, pomalowane na ciemny burgund, były mocno zaciśnięte. Szła wyprostowana z uniesioną brodą. Emanowała wyższością i potęgą. To dlatego żadna osoba w Sali nawet nie pisnęła. Jej kroki odbijały się głucho od ścian pomieszczenia. Dziewczyna szła z uniesioną różdżką. Niebawem wszyscy dowiedzieli się dlaczego. W ślad za nią szybowało ciało mężczyzny. Chyba był martwy. Nie poruszył się ani o centymetr, nie wydał żadnego dźwięku. Tak samo jak każde z nas. Wtem Bekah opuściła różdżkę a trup upadł z głuchym hukiem na podłogę. Spojrzałem na jego bladą i zakrwawioną twarz. Zamarłem widząc, że był to ten czarodziej, który porwał Rebekę w Hogesmeade i torturował gdzieś na odludziu. Poznałem go od razu. Rzucała się w oczy jego duża blizna na twarzy. Dziewczyna z Hufflepuffu, u której boku padł mężczyzna, pisnęła cicho. Riddle jednak nie zwróciła na nią uwagi. Szła powoli przez Salę. Nagle w ślad za nią do pomieszczenia wkroczyła horda Śmierciożerców. Weszli w milczeniu, lecz z potwornymi uśmiechami na twarzach. Szczerzyli się do uczniów, którzy nie mogli się ruszyć z przerażenia. Chłód strachu przeszedł każdego, gdy nad naszymi głowami śmignęło paręnaście czarnych mar. Wylądowały one przy stole nauczycieli. Zmaterializowani Śmierciożercy wymierzyli w nich różdżkami z szyderczym uśmiechem. Kilkoro otoczyło dyrektora, który nie zwracał na nich uwagi. Jedyną osobą, która go w tym momencie interesowała była Rebekah. Wlepiał w nią zdumiony wzrok. Nie mógł w to uwierzyć jak każdy z nas. Niektóre głowy skierowały się w moją stronę z ogromnym pytaniem wymalowanym na czołach "Wiedziałeś?". Ja jednak nie potrafiłem się ruszyć. Usta nadal miałem lekko rozwarte ze zdumienia. Podejrzewałem, że ta wymiana nie będzie taką, jakiej się wszyscy spodziewają, ale nie sądziłem, że będzie aż tak zaskakująca i przede wszystkim przerażająca. W prost nie mogłem uwierzyć, że dzień, w którym załamie się cały mój świat, nadejdzie tak szybko. Tak nagle i bez ostrzeżenia. Przełknąłem głośno ślinę, patrząc jak przez Wielką Salę, w ślad za Riddle podąża mój ojciec. Nagle Rebekah zatrzymała się. Zaraz za nią zatrzymał się Egon. Wyglądał o wiele lepiej niż przy naszym ostatnim spotkaniu. Śmierciożercy natomiast otoczyli wszystkie stoły, stając co parę metrów od siebie, otoczyli ją, otoczyli nauczycieli, którzy byli teraz bezbronni. Zapadła tak przejmująca cisza, że wszyscy zaczęli bać się w ogóle oddychać. Dopiero po paru okropnych chwilach, Rebekah odezwała się bardzo spokojnie i trochę kpiąco:
- Przepraszam za spóźnienie, panie dyrektorze.
Ciarki ponownie przeszły po moim ciele. Uświadomiłem sobie, że właśnie będę świadkiem jednej z misji mojej dziewczyny. Tego, jak zachowuje się podczas mordów, jak bezwzględna i okrutna wówczas jest. Przeraziła mnie już w momencie gdy przyszła wczoraj do mojego dormitorium. Teraz widzę ją w całej jej krasie. Nie wiem jednak czy nie wolałbym tego uniknąć. Przebiegłem szybko wzrokiem po stole Gryffonów. Dojrzałem zaskoczoną minę Harry'ego i Rona. Hermiona wydawała się bardziej zaniepokojona niż przerażona. Jakby już się tego domyślała. Dostrzegłem także Riley, która wlepiała wzrok pełen nienawiści w Riddle.
- A więc to ty - wybełkotał jakby do siebie Dumbledore. Rebekah rozłożyła ramiona a uczniowie wokół drgnęli.
- Rebekah Riddle, zgadza się - przedstawiła się głośno i z dumą. Po Sali przeszedł nieśmiały pomruk. Wielu wzięło szybki wdech niemal zachłysnąwszy się powietrzem. - Wybacz za tę maskaradę, Albusie. Chciałam mieć szansę pochodzić do sławnego Hogwartu jak brat, ale z takim nazwiskiem nie miałabym okazji. Riddle niezbyt miło się tu kojarzy - powiedziała z uśmiechem, który mógłby uchodzić za przyjemny, ale nie w takich okolicznościach. Teraz napawał szczerym lękiem.
Albus już otwierał usta, ale nic nie powiedział. Ciszę przerwały kroki w okolicach drzwi. Wszystkie głowy skierowały się w tamtą stronę, gdy pewien głos odezwał się:
- I nie będziesz miała takiej okazji.
Rebekah odwróciła się i spojrzała na tego kto wypowiedział te słowa. Ja również tam spojrzałem i dostrzegłem... Neville'a. Stał odważnie wśród grupki uczniów, ściskając kurczowo różdżkę w dłoni.
- Gwardia Dumbledore'a na to nie pozwoli - odezwał się ktoś wśród stołu Krukonów, gdzie trochę niepewnie stało paru uczniów. To samo w innych domach oprócz Slytherinu. Nastała cisza, podczas której Rebekah przesuwała wzrokiem po stojących uczniach, aż w końcu zaczęła się śmiać. Ten dźwięk powodował kolejną serię ciarek na moim ciele. Domyślam się jednak, że nie tylko na moim. Niebawem zawtórowała jej cała grupa Śmierciożerców. Salę wypełnił potworny rechot potężnej grupy morderców. Tę niespodziewaną salę przerwał jeszcze bardziej niespodziewany pomarańczowy promień, wystrzelony w stronę Riddle z różdżki Longbottoma. Drgnąłem natychmiast, jednak Bekah jeszcze szybciej odbiła słabe zaklęcie. Śmiech ustał, a jej twarz przeszył gniewny grymas. Egon także spojrzał na Gryffona. Jego oczy niemal zapłonęły. Bez zawahania ruszył w jego stronę. Widziałem jak jego dłonie roznieciły żywy ogień, który zaczął trawić jego skórę. Nie powodował jednak bólu. Mężczyzna bowiem niczym bestia ruszył na zamachowca. Nagle w Sali wybuchła panika. Uczniowie zaczęli krzyczeć, blaski zaklęć rozświetliły pomieszczenia, nastąpił chaos. Ja jednak nie potrafiłem się ruszyć. Nie docierało do mnie co się dzieje. Obudziły mnie dopiero słowa 'Avada Kedavra'. Spojrzałem w ich kierunki i ujrzałem jak nauczyciele padają od zielonych smug, przeszywających w mgnieniu oka powietrze. Wstałem od stołu i zatoczyłem się w tył, natrafiając na ścianę. Uczniowie deptali sobie po nogach, tratowali się, wszystko by wydostać się z Sali, przeżyć.
Nim się obejrzałem Sala była prawie pusta. Ktoś rozbił ogromne okna, zrobił dziurę w ścianie zamku, powodując tym okropny hałas i fruwające wszędzie odłamki szkła i kamieni.
- Harry! - Usłyszałem głos Rebeki. Spojrzałem w tamtą stronę. Dziewczyna nadal stała na środku, a jej twarz rozświetlał pogodny uśmiech. - Idę po ciebie - powiedziała i ruszyła w stronę wyjścia.
Szybko zniknęła za drzwiami. Zsunąłem się po ścianie na podłogę oniemiały. Pierwszy raz w życiu nie wiedziałem co robić do tego stopnia, że nogi miałem jak z waty, a serce biło jak oszalałe. Nie wiedziałem gdzie pójść, do kogo się zwrócić. Byłem sparaliżowany...
*perspektywa Riddle*
Szłam korytarzami Hogwartu w kompletnie innej odsłonie. Czułam się tak, jak chciałam się czuć przez całe moje życie. Tak potężna i ważna. Nie musiałam się już martwić o własne zachowanie. Teraz bowiem robiłam to, co przez całe życie. Siałam zgrozę i pogrom.
Skręciłam w prawo i wysunęłam różdżkę. Nagle dostrzegłam ruch gdzieś na końcu korytarza. Uśmiechnęłam się i ruszyłam w tamtą stronę. W kącie korytarza napotkałam jakąś młodą Puchonkę. Ta spojrzała na mnie zapłakana. Ujrzawszy mnie kolana się pod nią ugięły. Prawie upadła.
- Proszę, nie - jęknęła przez łzy. Ja jednak wymierzyłam w nią różdżką i szybko wypowiedziałam zaklęcie. Zielona poświata ogarnęła jej ciało i było po wszystkim. Upadła na ziemię po cichu.
Z uśmiechem ruszyłam dalej korytarzem. Gdy znalazłam się w jednym z głównych części zamku dostrzegłam, że panuje tu prawdziwa panika. Wielu już leżało bez życia na podłodze, przygnieceni kawałkami gruzu i szkła. Wielu jednak nadal walczyło z moimi poplecznikami. Na śmierć i życie. Niewielu miało możliwość uciec. Dało się usłyszeć pojedyncze błagania, szloch rannych i krzyki. Przeraźliwe krzyki, spośród których nie dało się rozróżnić żadnego słowa.
Nagle dostrzegłam pewną osobę. Szła w moim kierunku ubrana w swoje brązowe, dopasowane spodnie i koszulę rozpiętą od góry, odsłaniającą medalik wiszący u szyi. Rude włosy podskakiwały niewinnie na jego ramieniu. Uśmiechnęłam się delikatnie i rozpostarłam ramiona.
- I jak? - Spytałam pogodnie. Ten pokiwał lekko głową i zatrzymał się przede mną.
- Wyglądasz pięknie - powiedział, przyglądając mi się od stóp do głów. Uśmiechnęłam się szerzej. - I promieniejesz. Kto by pomyślał, że tak niewiele ci trzeba - mruknął, kręcąc głową. Wzruszyłam ramionami.
- W końcu mogę być sobą - odparłam spokojnie, a mężczyzna pokiwał jedynie głową. - Idziemy? - Spytałam. Ten tylko wskazał mi korytarz, kłaniając się lekko. Z uśmiechem ruszyłam tą drogą, a on za mną.
Przeszliśmy przez wiele korytarzy, szukając mojej ostatecznej ofiary. Po drodze zmierzyliśmy się z paroma dość nędznymi zaklęciami. Wszyscy jednak polegli, żałując w ogóle że się stawili do tej walki. Tworzyliśmy z Egonem zgrany zespół. Był niczym mój wierny strażnik. Nie pozwolił mnie skrzywdzić, a nawet tknąć. Uśmiechnęłam się pod nosem na myśl jak rozgniewał się, gdy Longbottom próbował mnie obezwładnić na Wielkiej Sali. Był niczym nieustraszony wojownik, zawsze gotowy. Za to go kochałam. Otaczał mnie taką troską, na jaką nie mogłam sobie nigdy pozwolić, dopóki nie pojawił się Draco... Nagle zamarłam. Malfoy. Na śmierć o nim zapomniałam, a teraz podział się gdzieś w tłumie. Pobladłam lekko, zatrzymując się. Egon spojrzał na mnie, marszcząc brwi. Przemyślałam wszystko. Z najdrobniejszymi szczegółami. Jednak zapomniałam o nim.
- O co chodzi? - Spytał rudzielec. Spojrzałam na niego.
- Draco - wydusiłam tylko z siebie i zaczęłam się cofać. Szybko odwróciłam się i już chciałam puścić się biegiem przez korytarz w poszukiwaniu Dracona, gdy nagle Egon chwycił mój nadgarstek. Chciałam wyrwać dłoń, ale jego żelazny uścisk mi na to nie pozwolił. Nie myśląc zbyt wiele zaczęłam się szarpać. W głowie miałam chaos. Przeraziłam się tym, że zostawiłam go samego. Musiał patrzeć na to co wyprawiam. Patrzył na moją odmienioną postać, której nigdy nie chciałam mu pokazywać. Nagle Egon złapał mnie za ramiona, odwracając przodem do siebie i potrząsnął moim ciałem mocno.
- Rebekah, uspokój się - warknął. Spojrzałam na niego przerażona. Przestałam się szamotać. Potrzebowałam chwili żeby wszystko wróciło na miejsce po tym mocnym szarpnięciu. - Malfoy to duży chłopiec, poradzi sobie. Nie czas żeby go teraz szukać.
Miał rację. Draco sobie poradzi... Przecież wiedział kim jestem. Raczej nie zaskoczyłam go swoim zachowaniem. Jednak czułam silne wyrzuty sumienia, że postawiłam go przed faktem dokonanym. Bez żadnego ostrzeżenia. Spojrzałam na przyjaciela. Ten patrzył na mnie troskliwie.
- Poradzi sobie - zapewnił. Uwierzyłam mu. Musiałam. Faktycznie nie było na to czasu. Pokiwałam więc lekko głową, uspokajając się.
Nagle usłyszałam błagalny krzyk. Byłby dla mnie niesłyszalny wśród setki innych, lecz ten głos znałam. Za dobrze. Wyszarpałam się z uścisku Egona, który teraz był o wiele lżejszy i ruszyłam w tamtą stronę, wysuwając różdżkę zza paska. Krzyk przerywany był szyderczymi salwami śmiechu. Te dźwięki dobiegały z jednej z sal. Bez wahania ruszyłam w jej stronę. Nie zwalniając wymierzyłam w drzwi różdżką.
- Depulso - mruknęłam, a te wyleciały z zawiasów.
Wkroczyłam do środka. To co ujrzałam spowodowało, że żołądek i inne wnętrzności aż podskoczyły mi ze złości. Poczułam jak policzki zapiekły, a palce tylko mocniej ścisnęły trzon różdżki. Na jednej z ławek ujrzałam rudego Gryffona. Freda Weasly'a. Jego koszulka była rozdarta, a odsłonięta klatka piersiowa świeciła licznymi, świeżymi nacięciami. Chłopak zaciskał mocno pięści, nie mogąc się ruszyć. Starał się jak mógł nie wydać z siebie dźwięku, ale ból był zbyt silny. Wokół niego stali Śmierciożercy. Wśród nich był Yaxley. To on dzierżył różdżkę, która zadawała rany. Jeden z jego koleżków trzymał Freda silnym zaklęciem, a drugi zaciskał grube palce na ramionach Riley, która błagała o litość dla ukochanego. Gdy wkroczyłam do środka wszystkie głowy zwróciły się w moją stronę. Yaxley uśmiechnął się radośnie.
- Rebekah! Najwyższa pora. Właśnie mieliśmy kończyć. Zechcesz czynić honory? - Spytał z dumą, wskazując na zmarnowanego chłopaka.
Spojrzałam na mężczyznę. Czułam, że gdybym tylko mogła to strawiłabym żywcem jego ciało samym spojrzeniem. Bez zawahania skierowałam różdżkę w stronę Śmierciożercy, który trzymał Riley.
- Avada Kedavra - ryknęłam. Mężczyzna nie zdążył w żaden sposób zareagować. Jego ciało padło bez życia, uwalniając zaskoczoną Hart. Dziewczyna upadła na kolana, szarpnięta przez jej oprawcę. Natychmiast spojrzała na mnie szklistymi oczami. Ja jednak spojrzałam na drugiego mężczyznę. Z nim postąpiłam tak samo. Wszystko stało się bardzo szybko. Oboje Śmierciożerców leżeli bez tchu. Fred przetoczył się na bok, oswobodzony, a Yaxley wlepiał we mnie swoje zaskoczone spojrzenie. Zrobiłam krok w jego stronę.
- Bekah... - szepnął zaniepokojony Egon za moimi plecami, ale nie zwracałam na niego uwagi. Gniew aż się ze mnie wylewał. Nie mogłam znieść myśli, że Hart musiała przez to wszystko przejść, że prawie straciła najukochańszą osobą.
- Rebekah... O co.. - zaczął Śmierciożerca, ale wymierzyłam w niego różdżką.
- Milcz - warknęłam tak ostro, że w pomieszczeniu natychmiast zapadła cisza. Mężczyzna uniósł dłonie. Potrzebowałam chwili by się uspokoić. Zaczęłam bowiem drżeć ze złości. Wszyscy patrzyli na mnie z ogromnym niepokojem. Zacisnęłam powieki, biorąc głęboki wdech po czym spojrzałam na Yaxley'a. - Nie miałeś prawa ich tknąć. Ani Riley, ani Freda - powiedziałam lekko drżącym głosem.
- Nie wiedziałem....
- Teraz już wiesz - warknęłam głośno. Mężczyzna ponownie zamilkł. Spojrzałam na Egona przez ramię. - Pomóż mu - mruknęłam cicho, a rudzielec szybko podszedł do Freda. Zaczął wymawiać nad nim zaklęcia lecznicze. Riley obserwowała wszystko z lekko rozwartymi ustami. Ja jednak znów wbijałam wzrok w Śmierciożercę. Bardzo szybko wymierzyłam w niego różdżką. - Sectumsempra - mruknęłam, rzucając na niego wyjątkowo silne zaklęcie. Mężczyzna upadł na ziemię z bolesnym jękiem. Jego szata w wielu miejscach została rozdarta ukazując paskudne, głębokie rany, z których zaczęła sączyć się krew. Patrzyłam przez chwilę jak słania się po podłodze. Po chwili jednak podeszłam do Ley. Podałam jej dłoń. Gryffonka bardzo niepewnie ją ujęła i pomogłam jej wstać. Spojrzałyśmy sobie w oczy. Dostrzegłam w nich głębokie zdumienie, ale również wdzięczność. Mimo że zaraz ponownie czuć było od niej chłód to dało się wyczuć nutę sympatii. Tylko tyle było mi potrzebne.
- Dziękuję - wymamrotała cicho.
- Skryjcie się. Może u Ślizgonów będzie bezpiecznie - powiedziałam, a dziewczyna niepewnie pokiwała głową. Spojrzałam na nią błagalnie, ujmując delikatnie jej dłoń. - Riley, tak mi przykro. Gdyby zależało to ode mnie to nie doprowadziłabym do tego - powiedziałam cicho. Dziewczyna wlepiała we mnie oczy.
- Dziękuję - powtórzyła tylko i wysunęła dłoń. Podeszła do Freda, chwyciła jego dłoń i zniknęli nam z oczu. Bardzo szybko. Spuściłam wzrok na podłogę. W pomieszczeniu dało się tylko słyszeć marne stękanie Yaxley'a. Po chwili podszedł do mnie Egon. Położył mi dłoń na ramieniu.
- Bardzo ładnie postąpiłaś - mruknął cicho.
- Chodźmy stąd - ucięłam szybko i ruszyłam do wyjścia. Teraz byłam jeszcze bardziej zdeterminowana by odszukać Wybrańca. Chciałam to skończyć. Jak najszybciej. Poczucie wyższości szybko się rozmyło, dając miejsce poczuciu winy. Chciałam je zdusić, bo nie mogłam go teraz odczuwać, ale było silniejsze. Czułam jak Strach drepcze mi po piętach, zaglądając razem ze mną do każdej sali, ciskając zaklęcia na prawo i lewo. Od tej pory już mnie nie opuszczał.
Ze zdwojoną siłą poczułam jego chłodny oddech na karku w momencie gdy moim oczom ukazała się czerwono złota szata z okularami na nosie. Jego blizna przebijała się między pasmami ciemnych włosów. Serce zabiło mi mocniej, pompując więcej krwi do wszystkich moich kończyn. Stanęliśmy jak wryci, patrząc na siebie tępo. Po chwili jednak moje usta wykrzywiły się w paskudnym uśmiechu. Nie minęło parę sekund gdy rzuciłam się w pogoń. Potter wziął nogi za pas i zaczął biec korytarzami zamku, próbując uchronić swoje życie. Biegłam za nim, ściskając różdżkę w dłoni. Czułam jak wszystkie moje żyły pulsują, jak buzuje we mnie adrenalina. To był moment, na który czekałam tak długo. Nareszcie tego dokonam. Potter jednak miał słabą orientacją w terenie, gdyż szybko zagonił się w kozi róg. Stanął przed ogromną ścianą, która odcinała jego drogę ucieczki. Odwrócił się więc odważnie w moją stronę. Spojrzałam na Gryffona z uniesioną brodą.
- Witaj Harry - powiedziałam.
- Wiedziałem, że masz coś wspólnego z Voldemortem - powiedział, dobywając różdżki. Syknęłam prześmiewczo.
- Nie boisz się tego imienia? - Zaśmiałam się. - Tak, twoja przyjaciółeczka prawie odkryła prawdę. Szkoda, że nie może nic na ten temat powiedzieć...
- To była twoja sprawka! Co jej zrobiłaś? - Warknął rozzłoszczony.
- To nieistotne w tym momencie. Ważniejsze jest to, że jesteśmy tu we dwoje - powiedziałam z paskudnym uśmiechem.
** W tym samym momencie Draco **
Nie miałem wyjścia. Zostałem zmuszony do walki. Walczyłem u boku uczniów. W obronie Hogwartu. Rzucałem zaklęcia rozbrajające tylko w konieczności. Przez większość czasu bowiem starałem się przedostać do jakiegoś bezpiecznego miejsca. Było to jednak trudne. Musiałem wielokrotnie przedzierać się między martwymi ciałami uczniów, których wielokrotnie mijałem na korytarzach. W powietrzu czuć było nieprzyjemny zapach. Śmierci, pomyślałem. Tak pachnie śmierć. Z nieprzyjemnym grymasem skryłem się za jednym z murków. Przycupnąłem tam na chwilę by złapać oddech. To był okropny widok. Zrujnowany zamek, wielu poległych, ogrom rannych, jeszcze więcej walczących. To był potworny widok. Nagle coś mnie tchnęło. Sprawiło, że cały zesztywniałem. Zabrakło mi tchu. LIST. Kiedy będzie lepszy moment na jego otwarcie jak nie teraz!? Zerwałem się niemal natychmiast. Potykając się o gruzy ruszyłem w stronę Pokoju Ślizgonów. Im dalej od tego zgiełku tym było ciszej. Coraz mniej trupów napotykałem na swojej drodze. W lochach łatwiej było mi się poruszać. Szybko więc dotarłem do obrazu. Był uchylony. Wbiegłem więc do środka. Było tam paru uczniów. Większość była poważnie ranna. Ktoś starał się pomóc. Może była to Riley, nie wiem. Nie miałem czasu by się przyglądać. pognałem ile sił w nogach do dormitorium. Wparowałem do środka. Było tam pusto. Dopadłem się do biurka i sięgnąłem po kopertę od ojca. Serce zamarło mi w piersiach, gdy spróbowałem go otworzyć. Papier rozerwał się pod moimi palcami. Czułem jak nogi się pode mną uginają. Szybko wyciągnąłem kartkę papieru i zacząłem pospiesznie czytać zgrabne litery.
Wielu z was może się zastanawiać dlaczego tak nagle odszedłem. Sam nie miałem takiego zamiaru. Było to jednak konieczne.
Chłopiec z blizną musi zginąć. Nie mogę jednak uczynić tego osobiście.Chłopaka chroni paskudna tarcza, przez którą przedrzeć się nie mogę. Nie chcę również ryzykować kolejnej porażki. Postanowiłem więc, że uczyni to osoba, będąca mi najbardziej wierna i której najbardziej ufam - Rebekah.
Stało się jednak coś, czego nie przewidziałem. Moja siostra poniosła rany, które spowodowały jej śmierć. Nie mogłem na to pozwolić. Postanowiłem więc oddać za nią swoje życie, by mogła dokonać tego, do czego ją powołałem. Tak więc Rebekah zabije Harry'ego Pottera mimo to. W chwili jednak gdy chłopiec z blizną odda ostatnie tchnienie, ja powstanę. Ona umrze, jak miało być pierwotnie, a ja powrócę w jej miejsce.
Do tego czasu to ona będzie sprawowała nad wami przewodnictwo. Bądźcie jej wierni.
Lord Voldemort
Zamrugałem kilkakrotnie. Następnie jeszcze raz przeczytałem treść listu. Twarz mi pobladłą, a serce zabiło gwałtownie. Bez wahania rzuciłem się biegiem na poszukiwanie Riddle.
Rebekah poniosła rany, które spowodowały, że umarła? Nigdy o tym nie wspominała. Nagle wezbrała we mnie wściekłość. Co z tego, że Voldemort oddał za nią życie skoro naraził ją na niebezpieczeństwo związane z zabiciem Pottera? Sam bał się, że ponownie może umrzeć, więc zlecił to komuś innemu. Złość tylko przyspieszyła mój bieg.
Musiałem ją natychmiast znaleźć nim ona znajdzie Harry'ego. Nie może go zabić, bo sama umrze. Tak jak miało się stać pierwotnie. Chciało mi się płakać. Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Wszyscy Śmierciożercy o tym wiedzieli i służyli jej wiedząc, że niedługo umrze. To było okropne.
Skręciłem w jeden z korytarzy. Nie miałem pojęcia gdzie się kierować. Byłem jak w labiryncie. Nie miałem jednak wiele czasu. Wiedziałem, że mogą się teraz ważyć jej losy. Musiałem ją odnaleźć. Może to głupie, ale skierowałem się na Wielką Salę. Musiałem mieć jakiś punkt zaczepienia. Biegłem więc przez plątaninę korytarzy. Teraz już nie zwracałem uwagi na ciała uczniów, nauczycieli. Liczyło się teraz dla mnie tylko jedno. Kamień spał mi z serca, gdy w oddali ujrzałem jej piękną szatę. Stała pośrodku Wielkiej Sali. Nie była sama. Wokół niej zgromadziła się grupa Śmierciożerców. Wszyscy obserwowali zajście z uśmiechami na twarzach. Żaden jednak się nie wtrącał. Wbiegłem na salę i serce mi stanęło. Rebekah stała naprzeciw, poobijanego Pottera. Walka trwała. Widziałem, że Gryffon dawał mniej więcej radę, gdyż dostrzegłem przykurzoną szatę Riddle. Chyba trafił ją raz czy dwa. Dziewczyna jednak stała mocno na nogach, obserwując chłopaka z okrutnym uśmiechem. Nie okazywała słabości. Wyglądała tak potężnie, że dziwiłem się, że Potter jeszcze tam stoi. Robił to jednak ostatkiem sił. Był wykończony. Dlatego właśnie Rebekah wymierzyła w niej bardzo powoli i władczo różdżką. Już otwierała swoją pomalowane na ciemną czerwień usta, by wypowiedzieć ostateczne zaklęcie.
- Rebekah, nie! - Krzyknąłem, biegnąc w jej stronę.
- Avada Kedavra - ryknęła niemal równocześnie ze mną.
Zielony promień rozświetlił twarze nas wszystkich.
Tak długo czekałam aż napiszę ten rozdział. Doczekałam się. Nie będę się tu rozpisywać. Wystarczająco już to zrobiłam powyżej. Mam nadzieję, że dobrze się czytało. Chętnie poczytam Wasze opinie. Miłego dnia c:
T
O jasna cholera, narazie tylko te trzy słowa przychodzą mi na myśl po przeczytaniu tego rozdziału. Szczerze zdarzało się tutaj, że nienawidziłam Śmierciożerców za to wszystko, za całą intrygę, ale Bekah ma honor. Pamięta o ludziach, którym zaufała i którzy zaufali jej. Mimo że prawdopodobnie umrze, przed czym mnie ostrzegałaś, a niech cię!, to jestem tak samo dumna z niej jak Egon. Z tego że zachowała zimną krew i upór. Z tego pieprzonego honoru.
OdpowiedzUsuńTak mi tego wszystkiego będzie brakowało moja najdroższa. Nie wyobrażam sobie jak wielki ból będzie czuł Draco po tym wszystkim.
No i jeszcze jestem dumna z Neville'a, mojej kochanej sierotki 💕
Kurczę, pisz szybko kolejny rozdział... A może nie pisz bo wszystko idzie ku końcowi...
Pozdrawiam i bardzo kocham, Black