rozdział XLI
** perspektywa Draco **
Rankiem następnego dnia udałem się na śniadanie. Kiepsko spałem i bardzo potrzebowałem czegoś, co mnie postawi na nogi. Poprzedni dzień był zbyt pokręcony, a zakończył się niemal wybuchem wojny światowej. Domyślam się, że spędził on sen z powiek większości z nas. Jednak nie Blaise'owi. Chłopak jeszcze spał, gdy opuszczałem dormitorium. On jedyny chyba z naszej czwórki najmniej ucierpiał z powodu wczorajszego spięcia.
Co do mnie i Zabiniego to nie mam zamiaru odwrócić się teraz od przyjaciela. Nie on jedyny z otaczających mnie ludzi jest za Czarnym Panem. Rozmawiałem z nim wczoraj dosyć długo na temat tej sytuacji. Jego zdania nie zmienię, bo nawet jeśli bardzo tego chcę to najzwyczajniej nie mam prawa tego robić. To jego życie i jego decyzje. Nie widzę jednak powodu, by zrywać kontakty. Blaise to zbyt dobry chłopak. Bardzo mi było jednak szkoda Riley. Strasznie się zawiodła na nas wszystkich. Nie tworzyliśmy jakiejś zgranej paczki, ale jednak czuć było taką niewidzialną nić łączącą nas wszystkich. Każdy wiedział, że w tym towarzystwie może powiedzieć wszystko, szukać wsparcia czy po prostu towarzystwa do Ognistej. Nagle jednak nić zerwała się i nie widać szans na jej ponowne połączenie. Czuję, że Ley bardzo zabolała decyzja Blaise'a, ale podobnie jak ja, nie zostawi przyjaciela. Poza tym oni chyba znają się z nas najdłużej i są najbardziej zżyci. Co do Bekah... Cóż, Hart raczej nie będzie chciała na nią nawet spojrzeć. Mnie z kolei wini za to, że mimo tych okrucieństw Rebeki, ja nadal przy niej wiernie stałem. Nie zrobiłem nic. Jednak z drugiej strony co mogłem zrobić... Nie mam żalu ani pretensji do Riley. Została postawiona w paskudnej sytuacji. Śmierciożercy wystarczająco mieszają ostatnio w jej życiu. Strata jej opiekuna była najboleśniejszą próbą. Wiedziałem, że muszę z nią porozmawiać w najbliższym czasie.
Wkrótce przekroczyłem próg Wielkiej Sali. W środku wielu uczniów ucztowało przy ogromnych stołach, mimo wczesnej pory. Już z daleka słychać było przyjemny gwar. Poranek o dziwo dopisywał mimo chłodu za oknami. Przemierzyłem wzrokiem stół Ślizgonów. Ani śladu Rebeki. Westchnąłem cicho i zająłem miejsce przy stole. Pierwszym za co złapałem był oczywiście kubek z kawą. Upiłem łyk tego życiodajnego napoju i odetchnąłem ciężko. Potrzebowałem oczyścić umysł. Na chwilę odrzucić te kotłujące się myśli, które krzyczały we wnętrzu mojej czaszki. Chciałem bowiem skupić się na jednym. Na Rebece. Starałem się jak najmniej o niej myśleć od tamtego momentu. Wczoraj zdecydowanie nastąpił wybuch zbyt wielu emocji jak na jedno dormitorium. Czułem wiele, patrząc na jej bezwiedną twarz. Mogłem również powiedzieć wiele. Wiedziałem jednak, że słowa te mogły być nad wyraz. Mogły pogorszyć sytuację. Wiele razy stawaliśmy w takiej trudnej sytuacji. Za każdym razem z jednej albo drugiej strony padały nieodpowiednie słowa, co niosło za sobą fatalne skutki. Nauczony doświadczeniem nie chciałem wypalić czegoś, co zrodziłoby się z gniewu, zaskoczenia i dezaprobaty. Wiedziałem, że muszę ochłonąć nim zacznę o tym wszystkim rozmyślać. Nie znalazłem jednak jak dotąd odpowiedniego momentu na takie przemyślenia. Niezbyt miałem ochotę na roztrząsanie tego wszystkiego. Po raz kolejny grzebać w brudach, jakie odkrywam o tej jednej osobie. Nie były to urokliwe widoki. Zazwyczaj były szokujące i bolesne. A z takimi raczej nikt nie chciałby mieć do czynienia. Dlatego przychodziło mi to z takim trudem. Znaczącym czynnikiem była sympatia jaką darzę Rebekę. Wiadome jest, że widzę ją w samych superlatywach, a te czyny tylko burzą mi jej piękną osobę i z każdym takim momentem zaczynam się zastanawiać czy właściwie zadaję się z odpowiednią osobą.
Moje rozmyślania przerwało nagłe uderzenie w moje ramię. Spojrzałem w tę stronę i ujrzałem dłoń mojego przyjaciela. Blaise usadowił się obok mnie i zsunął rękę z mojej koszuli
- Chyba kiepsko spałeś, co? Wyglądasz gorzej niż Snape - mruknął, wyciągając wręcz znikąd Proroka Codziennego. Pozostawiłem tę uwagę bez komentarza. Ślizgon z resztą nie wydawał się wielce zainteresowany odpowiedzią. Zamiast tego zagłębił się w lekturze, za to ja wziąłem kolejny łyk kawy.
- Widziałeś się z Hart? - Spytałem, sięgając po tosta z serem.
- Nie było jej w dormitorium. Pewnie spała u Weasley'a - mruknął głos Blaise'a zza gazety.
Kiwnąłem głową, żując tosta. Zapadła chwila ciszy. Rozejrzałem się raz jeszcze po Sali. Tym razem czujniej przyglądając się stołowi Gryffonów. Faktycznie, wypatrzyłem tam tylko jedną rudą czuprynę... Zapewne George'a. Nie rozróżniam ich, jednak wnioskuję po braku Riley przy stole, iż nieobecny jest akurat Fred.
Wsunąłem do ust ostatni kęs tosta i przeżułem go szybko. Z cichym westchnieniem przetarłem dłonią poobijaną twarz. Moim oczom bowiem ukazała się sowa ojca, przelatująca właśnie nad stołem Krukonów i zmierzającą prosto w moją stronę. Ptak rzucił list na mój pusty talerz i nie czekając na nic, odleciał. Nie znoszę tego ptaszyska. Przybrało niestety trochę za dużo cech ojca. Spuściłem wzrok na kopertę, zaklejoną pospiesznie mogłoby się zdawać, jednak ja sądzę, że w gniewie, srebrną pieczęcią z wyżłobionym wężem. Szybko zabrałem list z talerza, zgiąłem go niedbale w pół i wcisnąłem w kieszeń szaty. Blaise wyłonił swoją twarz z odmętów ogromnej gazety i zerknął kątem oka na mnie. Odkładając Proroka sięgnął po kubek i biorąc łyk herbaty mruknął:
- Od Lucjusza?
Kiwnąłem niechętnie głową, na co Zabini prychnął z dezaprobatą. Również sięgnąłem po swój kubek, lecz nagle zamarłem, dojrzawszy ogromne zdjęcie w gazecie przyjaciela. Ruchoma fotografia przedstawiała płonący dom, zapewne dosyć zamożnego czarodzieja, pana Screndwalda, jak głosił tekst poniżej. Zdradzały to rozmiary domostwa i otaczający go zadbany ogródek. Teraz jednak nieistotny był owy skrawek zieleni, gdyż podwórko wyglądało jak po przejściu huraganu. Gdzieniegdzie leżły zniszczone, drewniane meble, wyrzucone być może przez drzwi lub przez roztrzaskane okna na pierwszym piętrze. Drzwi wisiały na jednym zawiasie, muskane przez ogień, wydobywający się ze środka. Okna na parterze były wybite i również alarmowały o buchającym w środku pożarze. Nad dachem widniał Mroczny Znak, dając dobitniej znać, iż w środku wydarzyła się tragedia. Gdy uniosłem wzrok na nagłówek, niemal krzyczał on: 'Kolejne morderstwo z zimną krwią. Tym razem w świecie czarodziejów. Czy to czas na panikę?'. Coraz mocniej ściskając ucho kubka spojrzałem na Blaise'a. Ślizgon już podłapał mój wzrok i wiedział poniekąd co chodzi mi po głowie. Spojrzeliśmy po sobie. Chłopak szybko jednak uniósł dłonie w geście niewinności.
- Nie było mnie tam - wybełkotał cicho. Ponownie spuściłem wzrok na zdjęcie, a następnie spojrzałem mu w oczy.
- Ale wiedziałeś? - Spytałem równie cicho. Ten pokiwał lekko głową. Spojrzałem przed siebie odrobinę skołowany. Następnie upiłem łyk kawy.
- Rebekah tam jest, prawda? - Mruknąłem bardziej by się upewnić niż spytać. Moje banalne wręcz przypuszczenia potwierdził ponury głos przyjaciela:
- Oczywiście, przecież to był jej pomysł.
Zacisnąłem na moment powieki, by po chwili je otworzyć i wbić wzrok w kubek, który ściskałem w dłoni.
- Kim byli ci ludzie? - Spytałem cicho. Blaise wzruszył ramionami.
- Nie mówiła. Wspomniała tylko, że ten Screndwald wiedział za dużo od swojego stryja, który jest Śmierciożercą. Jego załatwiła osobiście jakiś tydzień temu. Dzisiaj odszukała to małżeństwo i chciała ich przeciągnąć na swoją stronę, ale jak widać... Raczej im się to nie uśmiechało, więc... - nie skończył, wiedząc iż domyślam się jaki los spotyka tych, którzy sprzeciwiają się rodzinie Riddle.
Kiwnąłem krótko głową i spojrzałem na kubek. W zaistniałej sytuacji domyślam się, że szukała sposobu na rozładowanie emocji. Przypomniała sobie o stryju tego człowieka, odszukała zamieszanych w sprawę, dokonała szybkiego osądu: Mroczny Znak albo śmierć i to wszystko. Szybka akcja. Zdrajca oraz wtajemniczeni zostali zlikwidowani. Przerażało mnie to w jak dużym stopniu zdrada była jej słabym punktem. Poniekąd się temu nie dziwię. Jest osobą, która dopiero w ty momencie swojego życia dowiedziała się czym jest miłość, choć wszyscy wiemy to od pierwszych chwil naszego życia. To wydaje mi się naturalne, że nie ufa nikomu i jest bardzo wyczulona na zdradę. Nie ma dla niej żadnych okoliczności łagodzących. Stało się, więc musisz ponieść karę. Moje ciało przeszyły dreszcze, gdy pomyślałem z jak bezwzględną miną musiała dokonać wyroku. Gwałtownie nabrałem powietrza w płuca, wyrzucając z siebie ten obraz. Potrząsnąłem lekko głową i już mniej ochoczo dokończyłem śniadanie.
***
Niewiele zapamiętałem z dzisiejszych zajęć. Myślami byłem kompletnie gdzie indziej i mimo małej reprymendy od profesor Sprout, nadal nie wróciłem duchem do przekopywania roślinek. Nie mogłem wyrzucić z głowy obrazu Rebeki, mierzącej swoją czarną różdżką w stronę tych zapewne niewinnych ludzi, Ciągle widziałem ten zielony błysk i przerażenie na twarzy ludzi, którzy musieli zginąć... z rąk mojej dziewczyny.
Z ciężkim sercem i jeszcze większym mętlikiem w głowie niż przed śniadaniem, udałem się do Pokoju Wspólnego. Dla uspokojenia myśli zabrałem się na odrabianie zadania z eliksirów. Był to jedyny przedmiot, którzy darzyłem sympatią i przychodził mi z taką łatwością. Wielu uczniów zdążyło się przewinąć przez to pomieszczenie nim zapisałem całe trzy strony pergaminu. Snape kazał wylać swój pot i łzy jedynie na dwie strony, ale chęć pozostania w tym jak najmniej istotnym aspekcie mojego życia w tym momencie było dla mnie niczym nakaz odgórny. W końcu jednak skoczyłem wypracowanie i odłożyłem pióro na bok. Z trudem się wyprostowaniem i to był pierwszy znak, mówiący o tym, że zdecydowanie zbyt dużo czasu poświęciłem na to zadanie. Drugim była cisza, która dopiero teraz uderzyła w moje uszy. Pokój Wspólny był opustoszały. Jedynie jakaś para z czwartego roku grała w szachy czarodziejów w kącie. Wyjątkowo cicho. Westchnąłem i zwinąłem pergamin. Następnie zebrawszy swoje rzeczy wstałem i ruszyłem w górę schodów. Udałem się dobrze mi znaną drogą i wszedłem do dormitorium. W środku zastałem Blaise’a, rozmawiającego z pewnym chłopakiem, którego nigdy dotąd nie spotkałem. Siedzieli na łóżku przyjaciela, zwróceni do siebie przodem jakby wyjawiali sobie swoje najskrytsze sekrety. Spojrzałem na ich lekko zaskoczone twarze, które po chwili przybrały sztucznie swobodny wyraz.
- Cześć - mruknąłem niepewnie, zamykając drzwi.
- Cześć Draco - wybełkotał jasnowłosy uczeń Ravenclawu, jak się okazało po barwie jego szaty. Spojrzałem na niego trochę zaskoczony tym przywitaniem.
- Tak, to jest właśnie mój współlokator - powiedział szybko Blaise, może trochę zakłopotany. Następnie wstał i spojrzał na mnie. - Smoku, to jest David, nie było okazji żeby was sobie przedstawić.
- Chyba nie było potrzeby, jak widać w połowie się znamy - zażartowałem odrobinę zbyt drętwo i podałem dłoń Krukonowi. Ten zerwał się z łóżka i ujął moją dłoń delikatnie.
- Byłem na każdym meczu. Dla osób choć odrobinę obeznanych w quidditchu jesteś osobą rozpoznawalną - pospieszył z wyjaśnieniami David. - Poza tym Blaise o tobie wspominał - dodał i uśmiechnął się przyjaźnie. Odwzajemniłem uśmiech i puściłem jego dłoń. Chłopak troszeczkę nerwowo potarł dłońmi o dżinsy, dając znak, że to koniec rozmowy. - Będę uciekał - powiedział z delikatnym uśmiechem.
- Nie przeszkadzajcie sobie - powiedziałem uspokajająco. Oboje jednak spojrzeli po sobie trochę niepewnie. Zachowywali się strasznie dziwnie. Po chwili jednak David spojrzał na mnie.
- Nie, naprawdę muszę już iść - wymamrotał, posyłając mi dziwny uśmiech.
Ja w tym czasie wycofałem się i odłożyłem pergaminy oraz podręczniki na stoliku obok kanapy. Lekko zmarszczyłem czoło i spojrzałem na Krukona. Chłopak skierował wzrok na Zabiniego, któremu posłał miły uśmiech. Wycofując się, bardzo subtelnie i wręcz mimochodem, musnął dłonią jego przedramię.
- Do zobaczenia, Blaise - powiedział, po czym bardzo szybko zniknął z dormitorium.
Siadając na swoim łóżku spojrzałem na przyjaciela. Ten nadal stał w tym samy miejscu, w którym przedstawiał nas sobie. Potarł dłonią tył głowy. Przyglądałem mu się z ciekawością i delikatnym uśmiechem, błądzącym po ustach.
- Oboje prawie podskoczyliście pod sufit, gdy wszedłem. Co za tajemnice sobie wyjawialiście? - Zaśmiałem się niewinnie. Zabini spojrzał na mnie lekko zakłopotany, lecz starał się to jak najmniej okazywać.
- Jak sama nazwa wskazuje to TAJEMNICE. Wybacz, ale nie należysz do naszego grona spadkobierców tej tajemnej wiedzy - odparł zgryźliwie po czym ruszył w stronę łazienki.
Zaśmiałem się cicho po czym położyłem się na kocu, rozścielonym na łóżku. Następnie chwyciłem za książkę i zagłębiłem się w niej. Ciszę w dormitorium przerwały jedynie kroki Zabiniego jakiś czas później, gdy wrócił do swojego łóżka.
- Zrobiłeś to zadanie z eliksirów? Nietoperz rozpędził się z tą długością wypracowania - mruknął niezadowolony Ślizgon.
- Tak, leży na stoliku gdybyś chciał - odparłem znad książki.
- Oczywiście ponad stan - powiedział lekko rozbawiony, widząc moje pergaminy.
Opuściłem książkę i spojrzałem na przyjaciela, by mu odpowiedzieć, lecz nim otworzyłem usta, zauważyłem coś dziwnego w okolicach drzwi. Jeszcze szybciej niż ujrzałem tę dziwną marę, w naszym dormitorium zmaterializowała się Rebekah. Usiadłem odkładając książkę na bok i spojrzałem na nią zdziwiony. Jej czarne spodnie były przybrudzone od piasku i pyłu. Tak samo jak jej długi ciemnoszary płaszcz. Ten jednak posiadał dodatkowo plamy krwi na rękawach. Jej dłonie, czerwone i zmarznięte także były umazane już zaschniętą, ciemnoczerwoną mazią. Spojrzałem na jej lekko przydymioną twarz. Jej lewy policzek był delikatnie zadrapany. Gdzieniegdzie wyłaniała się z rany krew, jednak ta szybko zaschła. Włosy związane w zgrabny kucyk delikatnie się poluzowały. A jej oczy... Najbardziej przerażały w całym tym widoku. Przebijała się przez nie duma, zadowolenie, pewność siebie. Gdyby powiedziała żebyśmy wstali z łóżek i stanęli na jednej nodze to przypuszczam, że zrobilibyśmy to bez zająknięcia. Taką właśnie potęgą emanowała. I mimo że wiem co właśnie zrobiła i jak jest z siebie zadowolona z tego tytułu to bardzo mnie pociągała. Miałem ochotę podejść, objąć ją w talii i zatrzymać w długim pocałunku. Jej różowe, pełne usta, brązowe przenikliwe oczy wręcz krzyczały do mnie...
- Zrób to - mruknęła cicho Bekah. Otrząsnąłem się i spojrzałem na nią trzeźwo. Jej figlarny uśmiech sprowadził mnie na ziemię i brutalnie przypomniał co wydarzyło się w przeciągu ostatniej doby.
- Wyjdź z mojej głowy - burknąłem cicho.
Dziewczyna jedynie się zaśmiała. Nie widziałem jednak w jej zachowaniu ani krzty osobowości tej dziewczyny, z którą spędziłem weekend, którą przytulałem w łóżku i całowałem o poranku na dzień dobry. Jej śmiech wydał się obcy, niemal złowrogi. Spojrzałem na dziewczynę. Bekah zsunęła z siebie brudny płaszcz, który upadł na ziemię tuż za nią. Po chwili spojrzała na równie zaskoczonego Blaise'a.
- Żałuj, że cię nie było - powiedziała radośnie. - Zobaczyłbyś jak zabawnie wygląda człowiek, który zapiera się słów, które do niego kierujesz, a które są bolesną prawdą. Zrobiliśmy też małe przemeblowanie. Screndwald nie ma gustu - zaszczebiotała do Ślizgona, który patrzył na nią z delikatnym przerażeniem. Po chwili wymierzyła w niego palcem. - Następnym razem ci nie podaruję.
- Co tu robisz? - Mruknąłem, przerywając ten monolog. Dziewczyna spojrzała na mnie i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Następnie podeszła do mnie bliżej. Widziałem w jej oczach obojętność. Nie była osobą, którą poznałem i właśnie tym mnie przerażała. Swoim prawdziwym 'ja'.
- W takim stanie nie mogę się pojawić w swoim dormitorium. Dziewczyny zaczęłyby węszyć - odparła spokojnie, rozpościerając ramiona, ukazując tym samym swoją osobę. Przez dopasowany czarny sweter dobrze widoczne było jej dobrze zbudowane ciało. Spojrzałem na nie szybko po czym uniosłem na nią wzrok. Ta patrzyła na mnie z tym okropnym uśmiechem. - Jednak twoja propozycja mi się podobała - mruknęła ciszej i zbliżyła się jeszcze bardziej. Nim się zorientowałem położyła mi swoją dłoń na ramieniu i usiadła na moich kolanach okrakiem. Spojrzała mi w oczy, przekrzywiając lekko głowę. - Wpuść mnie do swojej głowy - wyszeptała delikatnie zgarniając kosmyk włosów z mojego czoła, po czym oplotła moją szyję dłońmi i nachyliła się. - Jestem dobra w manipulowaniu myślami - dodała jeszcze ciszej.
Przekręciłem głowę na bok, nie mogąc tego słuchać. Mówiła do mnie całkiem inna osoba. Osoba, do której czułem niemal wstręt. Wiedziałem jednak, że to pewien rodzaj teatrzyka. Musiałem to skończyć.
- No dalej Draco - wyszeptała mi do ucha.
Ja jednak ostrożnie zepchnąłem ją z moich kolan. Następnie szybko złapałem za jej nadgarstek i gniewnie ruszyłem w stronę łazienki. Nie spojrzałem na Blaise'a. Domyślam się jaką musiał mieć minę. Ja zapewne nie lepszą. Wszedłem jednak do łazienki, ciągnąc za sobą Rebekę. Ta szła rozbawiona, nie stawiając oporu. Zamknąłem za nią drzwi. Dziewczyna oparła się plecami o zlew i spojrzała na mnie z uśmiechem. Odwróciłem się do niej twarzą.
- Co to ma być? Bawi cię to? - Burknąłem, patrząc na nią ze złością.
- Odrobinę - odparła radośnie. Jednak ja złapałem ją za ramiona i delikatnie potrząsnąłem.
- Znów to robisz. Znowu chowasz emocje i wyrządzasz krzywdę. Ile jeszcze razy Egon będzie musiał wzywać cię na dywanik i prawić ci kazania? Ile jeszcze razy będzie musiał wchodzić do twojej głowy i uświadamiać ci jak bardzo krzywdzisz innych? - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, patrząc jej w oczy. Uśmiech spełzł z jej twarzy. Zastąpił go gniewy grymas.
- Dopóki przestaniecie patrzeć na mnie jak na radosną Ślizgonkę, a zobaczycie jaka jestem naprawdę i przestaniecie w końcu próbować mnie zmienić - odparła spokojnie, ale zdecydowanie.
- Ale ty właśnie taka nie jesteś...
- A co ty o mnie wiesz? Znasz mnie od 3 miesięcy i sądzisz, że masz wgląd w całe moje życie? - Prychnęła z pogardą. Puściłem jej ramiona i odsunąłem się delikatnie.
- Znamy się od niedawna, ale poznałem cię lepiej niż ktokolwiek inny - odparłem spokojniej. Ta ponownie prychnęła śmiechem, przewracając oczami. - Doskonale wiesz co jest między nami. Nie zachowywałabyś się tak, jak to robiłaś przy mnie, bo to nie miałoby najmniejszego sensu. Ty coś CZUJESZ, Rebekah. Oboje to wiemy - dodałem, patrząc na nią, lecz ta uciekała wzrokiem. Nadal przyjmowała tę pogardliwą postawę. - Widzę to w twoich oczach. Widzę to w twoich ruchach... W tym jak na mnie patrzysz.
Rebekah zamarła na chwilę, zaplątawszy dłonie na klatce piersiowej. Uśmiechnąłem się delikatnie. Ta jednak nie patrzyła na mnie.
- Przestań się kryć - poprosiłem cicho. Dziewczyna spojrzała na mnie nagle. Jej oczy zaczynał być coraz bardziej mokre. Całą resztą ciała jednak starała się to zakryć, oszukać.
- Z niczym się nie kryję - warknęła groźne.
I to ten dźwięk mógł odstraszyć każdego śmiałka, jednak ja nie zamierzałem się poddać. Przybliżyłem się do niej delikatnie, patrząc ciągle w jej duże, brązowe oczy. Następnie, bardzo powoli, musnąłem jej zaczerwienione wargi. Nasze usta zetknęły się tylko na moment, ale od razu poczułem drżenie jej ślicznego podbródka. Nachyliłem się bardziej i oparłem czoło o jej czoło.
- Mów do mnie - wyszeptałem ledwo słyszalnie. Bekah zacisnęła powieki, starając się z całych sił powstrzymać lawinę, która się zbliżała. Powoli spuściłem głowę odrobinę niżej i zahaczając nosem o jej nos ponownie zbliżyłem się do jej ust. Wpiłem się w nie bez pośpiechu, bardzo subtelnie. I niebawem całe jej ciało zaczęło drżeć, a po policzkach spłynęły łzy. Odsunąłem się lekko i objąłem jej delikatne ciało, przysuwając je do siebie. Dziewczyna początkowo skryła jedynie twarz w zagłębieniu między moją szyją, a ramieniem. Po chwili jednak, gdy przez jej ciało przeciągnął się rozdzierający szloch, objęła moje ramiona, przysuwając się możliwie jak najbliżej. Płakała w moje ramię przez dłuższą chwilę. Jakby wylewała z siebie smutek, duszony od bardzo dawna. Ja natomiast delikatnie gładziłem dłonią jej plecy, opierając brodę o czubek jej głowy. Po chwili szloch ucichł, a jej drobne w tym momencie ciało coraz mniej drżało.
- Przepraszam Draco, przepraszam - wybełkotała w moją mokrą już koszulę. Lekko pokręciłem głową, nadal gładząc jej plecy, dając tym samym znak, że nic nie szkodzi. - Tak bardzo wszystko zepsułam - bełkotała płaczliwie. - Chciałam to naprawić, ale nie umiem. Nie da się...
- Shh... W porządku, Rebekah - wyszeptałem, a dziewczyna zadrżała.
- Nie... Nic nie jest w porządku. Straciłam was wszystkich - wymamrotała i ponownie po jej policzkach spłynęły łzy. Zacisnąłem lekko powieki i przycisnąłem dziewczynę do siebie.
- Nie wiem co musiałabyś zrobić żeby się mnie pozbyć - mruknąłem cicho, sam nie wierząc w to co mówię. Jednak była to cholerna prawda. Nieważne jak potworne rzeczy robi. Ja nadal widzę w niej tą piękną osobę, w której się zakochałem. I mimo że powoli niszczy wszystko dookoła... To nadal nie potrafię patrzeć na nią inaczej niż w momencie, w którym się poznaliśmy.
Jest i kolejny rozdział. Nie wiem co o nim myśleć. Miałam dużo pomysłów, ale żaden nie kleił mi się w logiczną całość. Powstało więc to... Jednak nawet mi się podoba. Podzielcie się opiniami w komentarzach, a tymczasem życzę Wam miłej nocy/ dnia whateva.
T
Rankiem następnego dnia udałem się na śniadanie. Kiepsko spałem i bardzo potrzebowałem czegoś, co mnie postawi na nogi. Poprzedni dzień był zbyt pokręcony, a zakończył się niemal wybuchem wojny światowej. Domyślam się, że spędził on sen z powiek większości z nas. Jednak nie Blaise'owi. Chłopak jeszcze spał, gdy opuszczałem dormitorium. On jedyny chyba z naszej czwórki najmniej ucierpiał z powodu wczorajszego spięcia.
Co do mnie i Zabiniego to nie mam zamiaru odwrócić się teraz od przyjaciela. Nie on jedyny z otaczających mnie ludzi jest za Czarnym Panem. Rozmawiałem z nim wczoraj dosyć długo na temat tej sytuacji. Jego zdania nie zmienię, bo nawet jeśli bardzo tego chcę to najzwyczajniej nie mam prawa tego robić. To jego życie i jego decyzje. Nie widzę jednak powodu, by zrywać kontakty. Blaise to zbyt dobry chłopak. Bardzo mi było jednak szkoda Riley. Strasznie się zawiodła na nas wszystkich. Nie tworzyliśmy jakiejś zgranej paczki, ale jednak czuć było taką niewidzialną nić łączącą nas wszystkich. Każdy wiedział, że w tym towarzystwie może powiedzieć wszystko, szukać wsparcia czy po prostu towarzystwa do Ognistej. Nagle jednak nić zerwała się i nie widać szans na jej ponowne połączenie. Czuję, że Ley bardzo zabolała decyzja Blaise'a, ale podobnie jak ja, nie zostawi przyjaciela. Poza tym oni chyba znają się z nas najdłużej i są najbardziej zżyci. Co do Bekah... Cóż, Hart raczej nie będzie chciała na nią nawet spojrzeć. Mnie z kolei wini za to, że mimo tych okrucieństw Rebeki, ja nadal przy niej wiernie stałem. Nie zrobiłem nic. Jednak z drugiej strony co mogłem zrobić... Nie mam żalu ani pretensji do Riley. Została postawiona w paskudnej sytuacji. Śmierciożercy wystarczająco mieszają ostatnio w jej życiu. Strata jej opiekuna była najboleśniejszą próbą. Wiedziałem, że muszę z nią porozmawiać w najbliższym czasie.
Wkrótce przekroczyłem próg Wielkiej Sali. W środku wielu uczniów ucztowało przy ogromnych stołach, mimo wczesnej pory. Już z daleka słychać było przyjemny gwar. Poranek o dziwo dopisywał mimo chłodu za oknami. Przemierzyłem wzrokiem stół Ślizgonów. Ani śladu Rebeki. Westchnąłem cicho i zająłem miejsce przy stole. Pierwszym za co złapałem był oczywiście kubek z kawą. Upiłem łyk tego życiodajnego napoju i odetchnąłem ciężko. Potrzebowałem oczyścić umysł. Na chwilę odrzucić te kotłujące się myśli, które krzyczały we wnętrzu mojej czaszki. Chciałem bowiem skupić się na jednym. Na Rebece. Starałem się jak najmniej o niej myśleć od tamtego momentu. Wczoraj zdecydowanie nastąpił wybuch zbyt wielu emocji jak na jedno dormitorium. Czułem wiele, patrząc na jej bezwiedną twarz. Mogłem również powiedzieć wiele. Wiedziałem jednak, że słowa te mogły być nad wyraz. Mogły pogorszyć sytuację. Wiele razy stawaliśmy w takiej trudnej sytuacji. Za każdym razem z jednej albo drugiej strony padały nieodpowiednie słowa, co niosło za sobą fatalne skutki. Nauczony doświadczeniem nie chciałem wypalić czegoś, co zrodziłoby się z gniewu, zaskoczenia i dezaprobaty. Wiedziałem, że muszę ochłonąć nim zacznę o tym wszystkim rozmyślać. Nie znalazłem jednak jak dotąd odpowiedniego momentu na takie przemyślenia. Niezbyt miałem ochotę na roztrząsanie tego wszystkiego. Po raz kolejny grzebać w brudach, jakie odkrywam o tej jednej osobie. Nie były to urokliwe widoki. Zazwyczaj były szokujące i bolesne. A z takimi raczej nikt nie chciałby mieć do czynienia. Dlatego przychodziło mi to z takim trudem. Znaczącym czynnikiem była sympatia jaką darzę Rebekę. Wiadome jest, że widzę ją w samych superlatywach, a te czyny tylko burzą mi jej piękną osobę i z każdym takim momentem zaczynam się zastanawiać czy właściwie zadaję się z odpowiednią osobą.
Moje rozmyślania przerwało nagłe uderzenie w moje ramię. Spojrzałem w tę stronę i ujrzałem dłoń mojego przyjaciela. Blaise usadowił się obok mnie i zsunął rękę z mojej koszuli
- Chyba kiepsko spałeś, co? Wyglądasz gorzej niż Snape - mruknął, wyciągając wręcz znikąd Proroka Codziennego. Pozostawiłem tę uwagę bez komentarza. Ślizgon z resztą nie wydawał się wielce zainteresowany odpowiedzią. Zamiast tego zagłębił się w lekturze, za to ja wziąłem kolejny łyk kawy.
- Widziałeś się z Hart? - Spytałem, sięgając po tosta z serem.
- Nie było jej w dormitorium. Pewnie spała u Weasley'a - mruknął głos Blaise'a zza gazety.
Kiwnąłem głową, żując tosta. Zapadła chwila ciszy. Rozejrzałem się raz jeszcze po Sali. Tym razem czujniej przyglądając się stołowi Gryffonów. Faktycznie, wypatrzyłem tam tylko jedną rudą czuprynę... Zapewne George'a. Nie rozróżniam ich, jednak wnioskuję po braku Riley przy stole, iż nieobecny jest akurat Fred.
Wsunąłem do ust ostatni kęs tosta i przeżułem go szybko. Z cichym westchnieniem przetarłem dłonią poobijaną twarz. Moim oczom bowiem ukazała się sowa ojca, przelatująca właśnie nad stołem Krukonów i zmierzającą prosto w moją stronę. Ptak rzucił list na mój pusty talerz i nie czekając na nic, odleciał. Nie znoszę tego ptaszyska. Przybrało niestety trochę za dużo cech ojca. Spuściłem wzrok na kopertę, zaklejoną pospiesznie mogłoby się zdawać, jednak ja sądzę, że w gniewie, srebrną pieczęcią z wyżłobionym wężem. Szybko zabrałem list z talerza, zgiąłem go niedbale w pół i wcisnąłem w kieszeń szaty. Blaise wyłonił swoją twarz z odmętów ogromnej gazety i zerknął kątem oka na mnie. Odkładając Proroka sięgnął po kubek i biorąc łyk herbaty mruknął:
- Od Lucjusza?
Kiwnąłem niechętnie głową, na co Zabini prychnął z dezaprobatą. Również sięgnąłem po swój kubek, lecz nagle zamarłem, dojrzawszy ogromne zdjęcie w gazecie przyjaciela. Ruchoma fotografia przedstawiała płonący dom, zapewne dosyć zamożnego czarodzieja, pana Screndwalda, jak głosił tekst poniżej. Zdradzały to rozmiary domostwa i otaczający go zadbany ogródek. Teraz jednak nieistotny był owy skrawek zieleni, gdyż podwórko wyglądało jak po przejściu huraganu. Gdzieniegdzie leżły zniszczone, drewniane meble, wyrzucone być może przez drzwi lub przez roztrzaskane okna na pierwszym piętrze. Drzwi wisiały na jednym zawiasie, muskane przez ogień, wydobywający się ze środka. Okna na parterze były wybite i również alarmowały o buchającym w środku pożarze. Nad dachem widniał Mroczny Znak, dając dobitniej znać, iż w środku wydarzyła się tragedia. Gdy uniosłem wzrok na nagłówek, niemal krzyczał on: 'Kolejne morderstwo z zimną krwią. Tym razem w świecie czarodziejów. Czy to czas na panikę?'. Coraz mocniej ściskając ucho kubka spojrzałem na Blaise'a. Ślizgon już podłapał mój wzrok i wiedział poniekąd co chodzi mi po głowie. Spojrzeliśmy po sobie. Chłopak szybko jednak uniósł dłonie w geście niewinności.
- Nie było mnie tam - wybełkotał cicho. Ponownie spuściłem wzrok na zdjęcie, a następnie spojrzałem mu w oczy.
- Ale wiedziałeś? - Spytałem równie cicho. Ten pokiwał lekko głową. Spojrzałem przed siebie odrobinę skołowany. Następnie upiłem łyk kawy.
- Rebekah tam jest, prawda? - Mruknąłem bardziej by się upewnić niż spytać. Moje banalne wręcz przypuszczenia potwierdził ponury głos przyjaciela:
- Oczywiście, przecież to był jej pomysł.
Zacisnąłem na moment powieki, by po chwili je otworzyć i wbić wzrok w kubek, który ściskałem w dłoni.
- Kim byli ci ludzie? - Spytałem cicho. Blaise wzruszył ramionami.
- Nie mówiła. Wspomniała tylko, że ten Screndwald wiedział za dużo od swojego stryja, który jest Śmierciożercą. Jego załatwiła osobiście jakiś tydzień temu. Dzisiaj odszukała to małżeństwo i chciała ich przeciągnąć na swoją stronę, ale jak widać... Raczej im się to nie uśmiechało, więc... - nie skończył, wiedząc iż domyślam się jaki los spotyka tych, którzy sprzeciwiają się rodzinie Riddle.
Kiwnąłem krótko głową i spojrzałem na kubek. W zaistniałej sytuacji domyślam się, że szukała sposobu na rozładowanie emocji. Przypomniała sobie o stryju tego człowieka, odszukała zamieszanych w sprawę, dokonała szybkiego osądu: Mroczny Znak albo śmierć i to wszystko. Szybka akcja. Zdrajca oraz wtajemniczeni zostali zlikwidowani. Przerażało mnie to w jak dużym stopniu zdrada była jej słabym punktem. Poniekąd się temu nie dziwię. Jest osobą, która dopiero w ty momencie swojego życia dowiedziała się czym jest miłość, choć wszyscy wiemy to od pierwszych chwil naszego życia. To wydaje mi się naturalne, że nie ufa nikomu i jest bardzo wyczulona na zdradę. Nie ma dla niej żadnych okoliczności łagodzących. Stało się, więc musisz ponieść karę. Moje ciało przeszyły dreszcze, gdy pomyślałem z jak bezwzględną miną musiała dokonać wyroku. Gwałtownie nabrałem powietrza w płuca, wyrzucając z siebie ten obraz. Potrząsnąłem lekko głową i już mniej ochoczo dokończyłem śniadanie.
***
Niewiele zapamiętałem z dzisiejszych zajęć. Myślami byłem kompletnie gdzie indziej i mimo małej reprymendy od profesor Sprout, nadal nie wróciłem duchem do przekopywania roślinek. Nie mogłem wyrzucić z głowy obrazu Rebeki, mierzącej swoją czarną różdżką w stronę tych zapewne niewinnych ludzi, Ciągle widziałem ten zielony błysk i przerażenie na twarzy ludzi, którzy musieli zginąć... z rąk mojej dziewczyny.
Z ciężkim sercem i jeszcze większym mętlikiem w głowie niż przed śniadaniem, udałem się do Pokoju Wspólnego. Dla uspokojenia myśli zabrałem się na odrabianie zadania z eliksirów. Był to jedyny przedmiot, którzy darzyłem sympatią i przychodził mi z taką łatwością. Wielu uczniów zdążyło się przewinąć przez to pomieszczenie nim zapisałem całe trzy strony pergaminu. Snape kazał wylać swój pot i łzy jedynie na dwie strony, ale chęć pozostania w tym jak najmniej istotnym aspekcie mojego życia w tym momencie było dla mnie niczym nakaz odgórny. W końcu jednak skoczyłem wypracowanie i odłożyłem pióro na bok. Z trudem się wyprostowaniem i to był pierwszy znak, mówiący o tym, że zdecydowanie zbyt dużo czasu poświęciłem na to zadanie. Drugim była cisza, która dopiero teraz uderzyła w moje uszy. Pokój Wspólny był opustoszały. Jedynie jakaś para z czwartego roku grała w szachy czarodziejów w kącie. Wyjątkowo cicho. Westchnąłem i zwinąłem pergamin. Następnie zebrawszy swoje rzeczy wstałem i ruszyłem w górę schodów. Udałem się dobrze mi znaną drogą i wszedłem do dormitorium. W środku zastałem Blaise’a, rozmawiającego z pewnym chłopakiem, którego nigdy dotąd nie spotkałem. Siedzieli na łóżku przyjaciela, zwróceni do siebie przodem jakby wyjawiali sobie swoje najskrytsze sekrety. Spojrzałem na ich lekko zaskoczone twarze, które po chwili przybrały sztucznie swobodny wyraz.
- Cześć - mruknąłem niepewnie, zamykając drzwi.
- Cześć Draco - wybełkotał jasnowłosy uczeń Ravenclawu, jak się okazało po barwie jego szaty. Spojrzałem na niego trochę zaskoczony tym przywitaniem.
- Tak, to jest właśnie mój współlokator - powiedział szybko Blaise, może trochę zakłopotany. Następnie wstał i spojrzał na mnie. - Smoku, to jest David, nie było okazji żeby was sobie przedstawić.
- Chyba nie było potrzeby, jak widać w połowie się znamy - zażartowałem odrobinę zbyt drętwo i podałem dłoń Krukonowi. Ten zerwał się z łóżka i ujął moją dłoń delikatnie.
- Byłem na każdym meczu. Dla osób choć odrobinę obeznanych w quidditchu jesteś osobą rozpoznawalną - pospieszył z wyjaśnieniami David. - Poza tym Blaise o tobie wspominał - dodał i uśmiechnął się przyjaźnie. Odwzajemniłem uśmiech i puściłem jego dłoń. Chłopak troszeczkę nerwowo potarł dłońmi o dżinsy, dając znak, że to koniec rozmowy. - Będę uciekał - powiedział z delikatnym uśmiechem.
- Nie przeszkadzajcie sobie - powiedziałem uspokajająco. Oboje jednak spojrzeli po sobie trochę niepewnie. Zachowywali się strasznie dziwnie. Po chwili jednak David spojrzał na mnie.
- Nie, naprawdę muszę już iść - wymamrotał, posyłając mi dziwny uśmiech.
Ja w tym czasie wycofałem się i odłożyłem pergaminy oraz podręczniki na stoliku obok kanapy. Lekko zmarszczyłem czoło i spojrzałem na Krukona. Chłopak skierował wzrok na Zabiniego, któremu posłał miły uśmiech. Wycofując się, bardzo subtelnie i wręcz mimochodem, musnął dłonią jego przedramię.
- Do zobaczenia, Blaise - powiedział, po czym bardzo szybko zniknął z dormitorium.
Siadając na swoim łóżku spojrzałem na przyjaciela. Ten nadal stał w tym samy miejscu, w którym przedstawiał nas sobie. Potarł dłonią tył głowy. Przyglądałem mu się z ciekawością i delikatnym uśmiechem, błądzącym po ustach.
- Oboje prawie podskoczyliście pod sufit, gdy wszedłem. Co za tajemnice sobie wyjawialiście? - Zaśmiałem się niewinnie. Zabini spojrzał na mnie lekko zakłopotany, lecz starał się to jak najmniej okazywać.
- Jak sama nazwa wskazuje to TAJEMNICE. Wybacz, ale nie należysz do naszego grona spadkobierców tej tajemnej wiedzy - odparł zgryźliwie po czym ruszył w stronę łazienki.
Zaśmiałem się cicho po czym położyłem się na kocu, rozścielonym na łóżku. Następnie chwyciłem za książkę i zagłębiłem się w niej. Ciszę w dormitorium przerwały jedynie kroki Zabiniego jakiś czas później, gdy wrócił do swojego łóżka.
- Zrobiłeś to zadanie z eliksirów? Nietoperz rozpędził się z tą długością wypracowania - mruknął niezadowolony Ślizgon.
- Tak, leży na stoliku gdybyś chciał - odparłem znad książki.
- Oczywiście ponad stan - powiedział lekko rozbawiony, widząc moje pergaminy.
Opuściłem książkę i spojrzałem na przyjaciela, by mu odpowiedzieć, lecz nim otworzyłem usta, zauważyłem coś dziwnego w okolicach drzwi. Jeszcze szybciej niż ujrzałem tę dziwną marę, w naszym dormitorium zmaterializowała się Rebekah. Usiadłem odkładając książkę na bok i spojrzałem na nią zdziwiony. Jej czarne spodnie były przybrudzone od piasku i pyłu. Tak samo jak jej długi ciemnoszary płaszcz. Ten jednak posiadał dodatkowo plamy krwi na rękawach. Jej dłonie, czerwone i zmarznięte także były umazane już zaschniętą, ciemnoczerwoną mazią. Spojrzałem na jej lekko przydymioną twarz. Jej lewy policzek był delikatnie zadrapany. Gdzieniegdzie wyłaniała się z rany krew, jednak ta szybko zaschła. Włosy związane w zgrabny kucyk delikatnie się poluzowały. A jej oczy... Najbardziej przerażały w całym tym widoku. Przebijała się przez nie duma, zadowolenie, pewność siebie. Gdyby powiedziała żebyśmy wstali z łóżek i stanęli na jednej nodze to przypuszczam, że zrobilibyśmy to bez zająknięcia. Taką właśnie potęgą emanowała. I mimo że wiem co właśnie zrobiła i jak jest z siebie zadowolona z tego tytułu to bardzo mnie pociągała. Miałem ochotę podejść, objąć ją w talii i zatrzymać w długim pocałunku. Jej różowe, pełne usta, brązowe przenikliwe oczy wręcz krzyczały do mnie...
- Zrób to - mruknęła cicho Bekah. Otrząsnąłem się i spojrzałem na nią trzeźwo. Jej figlarny uśmiech sprowadził mnie na ziemię i brutalnie przypomniał co wydarzyło się w przeciągu ostatniej doby.
- Wyjdź z mojej głowy - burknąłem cicho.
Dziewczyna jedynie się zaśmiała. Nie widziałem jednak w jej zachowaniu ani krzty osobowości tej dziewczyny, z którą spędziłem weekend, którą przytulałem w łóżku i całowałem o poranku na dzień dobry. Jej śmiech wydał się obcy, niemal złowrogi. Spojrzałem na dziewczynę. Bekah zsunęła z siebie brudny płaszcz, który upadł na ziemię tuż za nią. Po chwili spojrzała na równie zaskoczonego Blaise'a.
- Żałuj, że cię nie było - powiedziała radośnie. - Zobaczyłbyś jak zabawnie wygląda człowiek, który zapiera się słów, które do niego kierujesz, a które są bolesną prawdą. Zrobiliśmy też małe przemeblowanie. Screndwald nie ma gustu - zaszczebiotała do Ślizgona, który patrzył na nią z delikatnym przerażeniem. Po chwili wymierzyła w niego palcem. - Następnym razem ci nie podaruję.
- Co tu robisz? - Mruknąłem, przerywając ten monolog. Dziewczyna spojrzała na mnie i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Następnie podeszła do mnie bliżej. Widziałem w jej oczach obojętność. Nie była osobą, którą poznałem i właśnie tym mnie przerażała. Swoim prawdziwym 'ja'.
- W takim stanie nie mogę się pojawić w swoim dormitorium. Dziewczyny zaczęłyby węszyć - odparła spokojnie, rozpościerając ramiona, ukazując tym samym swoją osobę. Przez dopasowany czarny sweter dobrze widoczne było jej dobrze zbudowane ciało. Spojrzałem na nie szybko po czym uniosłem na nią wzrok. Ta patrzyła na mnie z tym okropnym uśmiechem. - Jednak twoja propozycja mi się podobała - mruknęła ciszej i zbliżyła się jeszcze bardziej. Nim się zorientowałem położyła mi swoją dłoń na ramieniu i usiadła na moich kolanach okrakiem. Spojrzała mi w oczy, przekrzywiając lekko głowę. - Wpuść mnie do swojej głowy - wyszeptała delikatnie zgarniając kosmyk włosów z mojego czoła, po czym oplotła moją szyję dłońmi i nachyliła się. - Jestem dobra w manipulowaniu myślami - dodała jeszcze ciszej.
Przekręciłem głowę na bok, nie mogąc tego słuchać. Mówiła do mnie całkiem inna osoba. Osoba, do której czułem niemal wstręt. Wiedziałem jednak, że to pewien rodzaj teatrzyka. Musiałem to skończyć.
- No dalej Draco - wyszeptała mi do ucha.
Ja jednak ostrożnie zepchnąłem ją z moich kolan. Następnie szybko złapałem za jej nadgarstek i gniewnie ruszyłem w stronę łazienki. Nie spojrzałem na Blaise'a. Domyślam się jaką musiał mieć minę. Ja zapewne nie lepszą. Wszedłem jednak do łazienki, ciągnąc za sobą Rebekę. Ta szła rozbawiona, nie stawiając oporu. Zamknąłem za nią drzwi. Dziewczyna oparła się plecami o zlew i spojrzała na mnie z uśmiechem. Odwróciłem się do niej twarzą.
- Co to ma być? Bawi cię to? - Burknąłem, patrząc na nią ze złością.
- Odrobinę - odparła radośnie. Jednak ja złapałem ją za ramiona i delikatnie potrząsnąłem.
- Znów to robisz. Znowu chowasz emocje i wyrządzasz krzywdę. Ile jeszcze razy Egon będzie musiał wzywać cię na dywanik i prawić ci kazania? Ile jeszcze razy będzie musiał wchodzić do twojej głowy i uświadamiać ci jak bardzo krzywdzisz innych? - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, patrząc jej w oczy. Uśmiech spełzł z jej twarzy. Zastąpił go gniewy grymas.
- Dopóki przestaniecie patrzeć na mnie jak na radosną Ślizgonkę, a zobaczycie jaka jestem naprawdę i przestaniecie w końcu próbować mnie zmienić - odparła spokojnie, ale zdecydowanie.
- Ale ty właśnie taka nie jesteś...
- A co ty o mnie wiesz? Znasz mnie od 3 miesięcy i sądzisz, że masz wgląd w całe moje życie? - Prychnęła z pogardą. Puściłem jej ramiona i odsunąłem się delikatnie.
- Znamy się od niedawna, ale poznałem cię lepiej niż ktokolwiek inny - odparłem spokojniej. Ta ponownie prychnęła śmiechem, przewracając oczami. - Doskonale wiesz co jest między nami. Nie zachowywałabyś się tak, jak to robiłaś przy mnie, bo to nie miałoby najmniejszego sensu. Ty coś CZUJESZ, Rebekah. Oboje to wiemy - dodałem, patrząc na nią, lecz ta uciekała wzrokiem. Nadal przyjmowała tę pogardliwą postawę. - Widzę to w twoich oczach. Widzę to w twoich ruchach... W tym jak na mnie patrzysz.
Rebekah zamarła na chwilę, zaplątawszy dłonie na klatce piersiowej. Uśmiechnąłem się delikatnie. Ta jednak nie patrzyła na mnie.
- Przestań się kryć - poprosiłem cicho. Dziewczyna spojrzała na mnie nagle. Jej oczy zaczynał być coraz bardziej mokre. Całą resztą ciała jednak starała się to zakryć, oszukać.
- Z niczym się nie kryję - warknęła groźne.
I to ten dźwięk mógł odstraszyć każdego śmiałka, jednak ja nie zamierzałem się poddać. Przybliżyłem się do niej delikatnie, patrząc ciągle w jej duże, brązowe oczy. Następnie, bardzo powoli, musnąłem jej zaczerwienione wargi. Nasze usta zetknęły się tylko na moment, ale od razu poczułem drżenie jej ślicznego podbródka. Nachyliłem się bardziej i oparłem czoło o jej czoło.
- Mów do mnie - wyszeptałem ledwo słyszalnie. Bekah zacisnęła powieki, starając się z całych sił powstrzymać lawinę, która się zbliżała. Powoli spuściłem głowę odrobinę niżej i zahaczając nosem o jej nos ponownie zbliżyłem się do jej ust. Wpiłem się w nie bez pośpiechu, bardzo subtelnie. I niebawem całe jej ciało zaczęło drżeć, a po policzkach spłynęły łzy. Odsunąłem się lekko i objąłem jej delikatne ciało, przysuwając je do siebie. Dziewczyna początkowo skryła jedynie twarz w zagłębieniu między moją szyją, a ramieniem. Po chwili jednak, gdy przez jej ciało przeciągnął się rozdzierający szloch, objęła moje ramiona, przysuwając się możliwie jak najbliżej. Płakała w moje ramię przez dłuższą chwilę. Jakby wylewała z siebie smutek, duszony od bardzo dawna. Ja natomiast delikatnie gładziłem dłonią jej plecy, opierając brodę o czubek jej głowy. Po chwili szloch ucichł, a jej drobne w tym momencie ciało coraz mniej drżało.
- Przepraszam Draco, przepraszam - wybełkotała w moją mokrą już koszulę. Lekko pokręciłem głową, nadal gładząc jej plecy, dając tym samym znak, że nic nie szkodzi. - Tak bardzo wszystko zepsułam - bełkotała płaczliwie. - Chciałam to naprawić, ale nie umiem. Nie da się...
- Shh... W porządku, Rebekah - wyszeptałem, a dziewczyna zadrżała.
- Nie... Nic nie jest w porządku. Straciłam was wszystkich - wymamrotała i ponownie po jej policzkach spłynęły łzy. Zacisnąłem lekko powieki i przycisnąłem dziewczynę do siebie.
- Nie wiem co musiałabyś zrobić żeby się mnie pozbyć - mruknąłem cicho, sam nie wierząc w to co mówię. Jednak była to cholerna prawda. Nieważne jak potworne rzeczy robi. Ja nadal widzę w niej tą piękną osobę, w której się zakochałem. I mimo że powoli niszczy wszystko dookoła... To nadal nie potrafię patrzeć na nią inaczej niż w momencie, w którym się poznaliśmy.
Jest i kolejny rozdział. Nie wiem co o nim myśleć. Miałam dużo pomysłów, ale żaden nie kleił mi się w logiczną całość. Powstało więc to... Jednak nawet mi się podoba. Podzielcie się opiniami w komentarzach, a tymczasem życzę Wam miłej nocy/ dnia whateva.
T
Ojejku, sama wiesz jak się cholernie cieszę, gdy widzę nowy rozdział 💕
OdpowiedzUsuńPostawa Dracona wobec tego wszystkiego, że jest tak rozgarnięty, chce chronić Rebekę, że widzi w niej prawdziwego człowieka, a nie mordercę zabijającego z zimną krwią, zawsze będzie mnie rozczulać.
Bekah musiała sobie odreagować, wiadome, szkoda jak mugole giną, ale to Śmierciożerczyni i to ta najpotężniejsza, czasami się zdarza.
Ah, a co to za jakieś sekrety między Davidem, a Zabinim😂💕
No i ten pięknie opisany mental breakdown na końcu. Czuć było to łamiące się serduszko Riddle, to powoli topiącą się dumę w ramionach Malfoya. Czuję się oczarowana 😮
Ah, skarbie, pisz równie szybko kolejny rodział i weny.
Pozdrawiam, Black