rozdział XXIV

Następny dzień rozpocząłem dosyć wcześnie. Gdy już zwlokłem się z łóżka postanowiłem jakoś zabić ten czas, który miałem do śniadania. Wyciągnąłem zatem mój rysownik spod łóżka oraz kawałek węgla, po czym rozłożyłem się na kanapie. Głowę podparłem dużą, szarą poduszką i kontynuowałem zaczęty wcześniej szkic.
Gdy kończyłem tło rysunku, czyli mniej więcej wtedy, gdy wewnętrzny zegar Blaise'a, ostrzegający przed rozpoczęciem się śniadania, obudził mojego przyjaciela, uznałem, że czas się zebrać. Umyłem się więc, naciągnąłem na siebie jakąś czystą koszulkę, przeczesałem włosy i ruszyłem w stronę Wielkiej Sali. Po drodze przeszedłem oczywiście przez Pokój Wspólny, lochy, korytarze szkoły. Spokojnym krokiem wkroczyłem na Salę. Szybko przeczesałem wzrokiem stół ślizgoński. Ani śladu Rebeki. Usiadłem na swoim stałym miejscu lekko zmartwiony. Gdy u mojego boku pojawił się Zabini, sięgałem już po miskę płatków i gorące mleko. Dość powoli konsumowałem posiłek. W zasadzie nigdzie mi się nie spieszyło. Gdy uniosłem kubek z kawą do ust, na podest wkroczył Dumbledore. Gdy uniósł dłoń Sala ucichła, a wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę. Odłożyłem kubek, upijając wcześniej trochę kawy po czym również spojrzałem na dyrektora.
- Dzień dobry drodzy uczniowie. Przerywam wam ten ważny moment każdego dnia, by przekazać wam pewną wiadomość - mówił spokojnym głosem z lekkim uśmiechem na ustach. - Jako że zeszłoroczny Turniej Trójmagiczny przyniósł nam sporo smutku i cierpienia, mogło to pogorszyć stosunki między uczniami pozostałych dwóch szkół. Nie chcę by do tego doszło. W związku z tym, tego roku będziemy gościć grupę uczniów z Instytutu Magii Durmstrang. Chcę aby więzy między nami a nimi się polepszyły i wzmocniły dlatego upraszam was, moi mili, by przyjąć ich ciepło i przyjaźnie - po tych słowach po Sali przewinął się jeden wielki szept podniecenia. Wszyscy wydaje mi się, ucieszyli się na te wieści. Zawsze to coś nowego. Albus ponownie uniósł dłoń, uciszając towarzystwo. - Łącznie przybędzie czterdziestu uczniów. Każdy z domów otrzyma za zadanie wprowadzenie i zatroszczenie się dziesięciorgiem uczniów Durmstrangu. Wymiana będzie trwała tydzień. Pragnę także aby wszyscy z was zaangażowali się w przygotowanie szkoły na ten przyjazd. Co do przygotowań, które będą zawierały przygotowanie sal, sprzątanie, czy zapewnienie noclegu, dowiecie się od swoich opiekunów. Póki co nie będę wam dłużej przeszkadzał. Mam tylko nadzieję, że miło przyjmiecie tę wiadomość. Miłego dnia - zakończył i zszedł z podium.
Spojrzałem na Blaise'a, który chyba miał równie zdziwioną minę co ja. W pewnym momencie jednak wzruszył ramionami.
- Fajna sprawa. Może przyjedzie ta sama grupa, którą poznaliśmy w zeszłym roku - mruknął Zabini, mając na myśli uczniów Durmstrangu, z którymi zdążyliśmy się poznać podczas Turnieju. Byli całkiem w porządku ludźmi i z niektórymi nadal utrzymuję kontakt poprzez sowy. Pomysł był dobry. Rzadko kiedy w Hogwarcie dzieje się coś nowego.
Po śniadaniu wstałem, żegnając się ze Ślizgonem i ruszyłem do dormitorium. Tam założyłem na siebie mój szary płaszcz oraz przerzuciłem przez szyję długi, ciemnozielony szal. Wstępnie chciałem trochę pospacerować, ale pewny cichy głos, zwany nadzieją podpowiadał, że mogę spotkać Rebekę. Ruszyłem więc pospiesznie na błonia. Zwolniłem koku, gdy przekroczyłem mury zamku. Włożyłem ręce do kieszeni, gdy wiatr owiał moje ciało. Robiło się coraz zimniej. Chmury zwiastowały coś niedobrego. Miałem tylko nadzieję, że to jedynie deszcz lub pierwszy śnieg. Oddaliłem się od zamku i otoczyła mnie cisza, przerywana jedynie nieśmiałym śpiewem małych ptaków. Po długim spacerze, niezmąconym przez nikogo, udałem się spokojnym krokiem w jedno z moich ulubionych miejsc. Ruszyłem zatem w stronę dziedzińca Wieży Zegarowej. Stamtąd udałem się na stary, drewniany most. Widok, który się z niego rozpościerał, był wręcz niesamowity. Wiele razy przychodziłem tu, aby szkicować krajobraz. To miejsce kojarzy mi się przede wszystkim ze spokojem i oderwaniem od szkolnego zgiełku. Szedłem powoli po drewnianej podłodze, robiąc niewielki hałas. Deski pode mną bowiem co jakiś czas zaskrzypiały, dając znak o kolejnym osobniku, szukającym ciszy. Wtem ujrzałem pewną postać, stojącą mniej więcej na środku mostu. Była ubrana w czarny, długi płaszcz, tego samego koloru spodnie i ciężkie buty, natomiast szyję miała opatuloną szarym szalikiem, który co jakiś czas powiewał na wietrze. Podobnie jak blond włosy dziewczyny. Im bliżej byłem, tym więcej szczegółów dostrzegałem. Dziewczyna opierała brodę o ręce, złożone na poręczy mostu i przyglądała się szumiącym cicho drzewom.  Poczułem jak serce załomotało mi między żebrami, gdy upewniłem się w przekonaniu, że ta piękna dziewczyna to Rebekah. Zatrzymałem się na chwilę niepewny, czy chcę do niej podchodzić. Ta jednak nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi, mimo że wiedziała o mojej obecności. Po chwili namysłu zacząłem powoli podchodzić do Ślizgonki. Stanąłem w pewnej odległości i również spojrzałem na drzewa. Oparłem łokcie o barierkę i splotłem lekko zmarznięte dłonie. Zapadła cisza, podczas której czasem tylko odzywały się pojedyncze ptaki, bądź podmuch wiatru, budzący jakby zaspane drzewa.
Nagle spostrzegłem kątem oka jak Bekah spojrzała na mnie, po czym przybliżyła się. Spuszczając wzrok położyła dłoń na mojej lewej ręce i pogładziła ją lekko, szurając po szorstkim płaszczu.
- Dziękuję - wyszeptała ledwo słyszalnie. Spojrzałem na dziewczynę, lecz ona wbijała wzrok w swoją dłoń, która nagle zamarła w bezruchu. Z delikatnym uśmiechem położyłem swoją prawą dłoń na jej, lodowatej dłoni, obejmującej skrawek mojego płaszcza. Powoli ująłem ją, a następnie oboje spletliśmy je palcami. Delikatnie pogładziłem jej dłoń kciukiem, a Rebekah uniosła głowę i spojrzała mi w oczy. Ujrzałem w nich ogromną wdzięczność i ulgę. Nie musiała nic mówić. Ja również. Zawarliśmy niemy pakt milczenia. Najpiękniejszy jaki było mi dane zawrzeć.
Wtem objąłem ją lewym ramieniem i przycisnąłem lekko do siebie, nadal mając splecione dłonie. Jakbyśmy bali się, że nagle jedno z nas wyparuje, zniknie, a ta cudowna chwila minie niczym bańka. Bekah wtuliła się we mnie lekko. Oparłem brodę o czubek jej głowy.
- Kocham cię - wyszeptałem bardzo cicho. Poczułem jednak jak dziewczyna poruszyła się nieznacznie, lecz nerwowo. Ja jednak objąłem ją z troską. - Wiem... Nie musisz odpowiadać - pogładziłem ją lekko po ramieniu. - Jak tylko będziesz gotowa powiesz mi, co czujesz.
Znów zapadła cisza. Wtem Rebekah powiedziała, niemal bezgłośnie:
- Tak się cieszę, że cię poznałam...

***
*perspektywa Riddle*
Podobało mi się zachowanie Dracona. Mimo trudnych początków teraz nie potrzebował słów, nie potrzebował wyjaśnień. Po prostu rozumiał. Jako jeden z niewielu poznanych przeze mnie ludzi okazywał mi tyle ciepła, troski. Czułam się przy nim tak bezpiecznie, mimo że nigdy nie bałam się stawić czoła zagrożeniu. Nawet teraz, gdy rozwiązywałam zawiłe zadania Snape'a i chwilami zerkałam na Dracona, który skrobał coś na swoim pergaminie na drugim końcu Pokoju, czułam, że gdyby nawet wielki smok belgijski wpadł tu teraz przez dach, to Malfoy zrobiłby wszystko żeby mnie ochronić. Nigdy w życiu nie czułam czegoś takiego. Czasem nasze spojrzenia się spotykały, bo i on zerkał w moją stronę. Za każdym razem odpowiadał mi uśmiechem. Pięknym uśmiechem. 
Gdy ponownie spuściłam  wzrok na pergamin uświadomiłam sobie, że od dłuższej chwili trwam przy jednym zagadnieniu, którego nie potrafię rozwikłać. Sięgnęłam więc po podręcznik do eliksirów. Przekartkowałam książkę, lecz nie znalazłam tego, co mnie interesowało. Skąd mam bowiem wiedzieć gdzie mogę dostać brodawkolep? Szybko wyczarowałam skrawek pergaminu jednym machnięciem różdżki i nabazgrałam na nim nazwę substancji, którą muszę wyszukać. Założę się bowiem, że za 5 sekund zapomnę czego szukałam. Westchnęłam ciężko i wstałam od stołu, a następnie udałam się do wyjścia z Pokoju Wspólnego. Swoje kroki skierowałam do biblioteki, gdzie oczekiwałam odszukania tej jakże istotnej informacji. Szybko znalazłam odpowiedni korytarz, prowadzący do mojego ulubionego chyba miejsca w zamku i wkroczyłam do środka. Pospiesznie przywitałam znudzoną kobietę za biurkiem i wskoczyłam między regały, udając, że wiem gdzie mam szukać. Zerkając co jakiś czas na skrawek karteczki i na grzbiety ksiąg, przeczesywałam bibliotekę. Nie mam pojęcia ile tam spędziłam, ale chyba odpowiednio długo żeby ktoś zainteresował się moją osobą i wykazał chęć pomocy, gdyż nagle do moich uszu dobiegł dość ironiczny głos:
- Legenda głosi, że jakikolwiek Ślizgon znalazł tutaj to, czego szukał.
Zatrzymałam się i spojrzałam na właściciela głosu z lekkim zdziwieniem. Chłopak o blond włosach i bystrych brązowych oczach stał oparty o regał z zaplecionymi rękoma i rozbawionym wyrazem twarzy. Dojrzałam także szatę z herbem Gryffindoru. 
- Legenda głosi, że jakikolwiek Gryffon przeżył takie zgryźliwe uwagi - odparłam z lekkim uśmiechem, na co chłopak zaśmiał się i wyciągnął dłoń w moim kierunku.
- Neville Longbottom - przedstawił się, na co ja lekko zdrętwiałam. Wyciągnęłam jednak dłoń i uścisnęłam ją.
- Rebekah Bell - odparłam cicho. Ten uśmiechnął się przyjaźnie i wskazał na karteczkę w mojej dłoni.
- Czego szukasz? - Spytał wyrażając chęć pomocy. Pytanie to wręcz cudem wychwyciłam, wyrwana z rozmyślań. Otrząsnęłam się z dziwnych retrospekcji z przeszłości i pokazałam mu strzępek.
- Tego czegoś. Wątpię, że był na świecie wariat, który napisał całą książkę na temat brodawkolepu, ale chyba ktoś powinien wspomnieć o tym ewenemencie w swoich wypocinach - mruknęłam. Neville spojrzał na kartkę po czym ze śmiechem pokiwał głową. Następnie podszedł do przeciwległego działu, zastanowił się chwilę po czym sięgnął po pewną księgę. Otworzył ją i spojrzał na spis treści, a następnie zaczął wertować książkę. Ja w międzyczasie przyglądałam się chłopakowi i wręcz z podziwem przyznałam jak bardzo był podobny do swoich rodziców. Mogę to przyznać, bo znałam ich. Co więcej byłam przy tym jak ich torturowano. Żeby było jeszcze śmieszniej ćwiczyłam na nich zaklęcie Crucio pod pilnym okiem Bellatrix. Przygryzłam lekko wargę. Nie odczułam żadnego ukłucia poczucia winy. Było mi po prostu strasznie niezręcznie stać tam i milczeć. Nie miałam zamiaru wyznawać mu prawdy, bo nie ma też takiej potrzeby, ale to było po prostu dziwne spotkanie.
- Tu jest - powiedział tryumfalnie Neville, wskazując palcem na pewien akapit ciągłego tekstu starej księgi. - Brodawkolep - dodał i przekazał mi księgę. Ujęłam ją i odwzajemniłam uśmiech dość nieudolnie.
- Dziękuję. Uratowałeś kogoś od spłonięcia żywcem* - powiedziałam, na co Longbottom zaśmiał się.
- Jak będziesz rozważała nocowanie w bibliotece, szukając czegoś, po prostu znajdź mnie - powiedział Gryffon, na co ja zasalutowałam. Chłopak pożegnał się pogodnie i odszedł w nieznane mi strony. Odprowadziłam go wzrokiem. Po chwili zamrugałam kilka razy i wróciłam do normalności. Uznałam, że im mniej wie tym lepiej śpi, więc zaznaczyłam, odnalezioną przez chłopaka, stronę moim skrawkiem kartki i zamknęłam księgę. Następnie ruszyłam do wyjścia. Chwilę później znalazłam się już u wejścia do Pokoju Ślizgonów. Wypowiedziałam hasło, a gdy drzwi się otworzyłam ujrzałam puste pomieszczenie. Zdziwił mnie ten widok, gdyż przed moim wyjściem Pokój był wypełniony uczniami. Weszłam niepewnie do środka po czym podeszłam do stolika, gdzie zostawiłam swoje rzeczy. Wtem ktoś zbiegł po schodach, prowadzących do dormitoriów chłopców. Obejrzałam się i moim oczom ukazał się Malfoy. Wyraźnie ucieszył się na mój widok.
- Szukam cię właśnie. Gdzie ty byłaś? - Spytał podchodząc co mnie. Miał na sobie swój płaszcz oraz szal, co zdziwiło mnie jeszcze bardziej.
- Szukałam brodawkolepu - odparłam dość tępo, na co Draco roześmiał się i złapał mnie za dłoń.
- Świat czarodziejów ci za to podziękuje. Chodź, idziemy do Hogsmeade - powiedział wesoło i ruszył w stronę dormitoriów dziewcząt.
- To już dziś? - Zdziwiłam się, idąc za nim.
- Jeszcze wiele musisz się nauczyć o życiu szkoły - westchnął chłopak i wparował do mojego pustego dormitorium. Puścił moją dłoń i podszedł do mojego łóżka, na którym leżał czarny płaszcz wraz z szalem. Malfoy podniósł je i podszedł do mnie. Zarzucił sobie mój szal na ramię i zaczął pomagać mi ubierać płaszcz. - Zasada numer jeden: dzień wyjścia do Hogsmeade jest dniem świętym i masz go mieć zapisanego w pamiętniku - powiedział i stanął ponownie przede mną.
- A zasada numer dwa? - Spytałam z uśmiechem.
- Zawsze słuchaj Malfoy'a - odparł, opatulając moją szyję szalikiem. Zaśmiałam się, a ten delikatnie cmoknął mnie w czoło. - Chodźmy - powiedział i ponownie ujmując moją dłoń ruszył na Dziedziniec. Gdy już tam dotarliśmy ujrzałam powoli oddalający się tłum uczniów. Szybko dogoniliśmy ich, dając o sobie znak życia Severusowi, który tylko kiwnął głową i odnotował to w swoim kajeciku. Zaczęliśmy rozmawiać o bzdetach tak, jakby nic się nie wydarzyło w ostatnich dniach. Byłam mu jednak za to ogromnie wdzięczna. 
W pewnym momencie dotarliśmy do wioski. Uliczkami przechodziło wielu czarodziejów, a między nimi szybko rozproszyli się uczniowie. Każdy dokładnie wiedział gdzie iść. Ja natomiast przystanęłam i rozejrzałam się. Pierwszy raz byłam tym miejscu. Muszę jednak przyznać, że było bardzo przyjazne z wyglądu. Wtem Draco wykonał ruch dłonią jakby przystawiał mikrofon do ust.
- Drodzy państwo, czarodzieje i czarownice. Witam państwa na jedynej w swoim rodzaju, niepowtarzalnej i wręcz zarezerwowanej tylko dla najpiękniejszych czarownic, wycieczce po wiosce Hogsmeade. Jako przewodnik natomiast posłuży państwu najwybitniejszy z czarodziejów, czarujący, przystojny i obdarzony niesamowitą charyzmą Draco Malfoy - powiedział niczym mugolski komentator meczu.
Strzeliłam go w ramię ze śmiechem po czym ruszyłam uliczkami, a Draco za mną. Przyglądałam się sklepom, które były już wypełnione uczniami oraz budynkom, które mimo starości trzymały się naprawdę dobrze. Przez cały nasz spacer Draco snuł plany na temat naszego zwiedzania wioski:
- Możemy pójść do Miodowego Królestwa. Mają tam najlepsze...   
Nagle Ślizgon urwał swoją wypowiedź i padł na ziemię. Sekundę później poczułam jak ktoś mocno chwycił mnie za ramię i szarpnął na bok. Zdążyłam tylko dostrzec, że Malfoy dostał Incarcerousem, w związku z czym jego nogi zostały spętane sznurem. Wtem czarodziej przyszpilił mnie mocno do ściany jednego z budynków. Swoją różdżkę wbił mi w szyję, unieruchamiając mi głowę i wywołując przy tym mocny ból. Spojrzałam na jego twarz. Była oznaczona brzydką blizną, która swój początek miała na czole, dalej biegła przez policzek i kończyła się na żuchwie. Mężczyzna spojrzał na mnie z obłędem w oczach.
- W końcu cię dorwałem, Riddle - warknął.
























Dużo się dzieje, wiem, ale za to jaki długi rozdział! Dawno tak wiele nie napisałam w jeden dzień. To wyczyn, patrząc na to, że zasypały mnie książki i repetytoria maturalne... 
Co do gwiazdki *brodawkolep dodaje się do eliksiru chroniącego przed ogniem. Tak zwane zielarskie żarciki. 
Pozdrawiam Was cieplutko i zachęcam do komentowania, bo jak widać daje to ogromnego kopa c:
~T

Komentarze

  1. wszystko dobrze, nawet wspaniale i nagle aż się cholera wzdrygnęłam na koniec (co z boku mogło wyglądać przekomocznie), jednak zaczynając od początku tak bardzo podoba mi się zachowanie Malfoya, jest takim uroczym człowiekiem. Dochodzi jeszcze do tego fakt jak niesamowicie czuje sie przy nim Rebekah :D
    Moje małe, zimne serduszko się raduje przy każdej takiej scenie c:
    Potem był książkowy Neville, na początku pomyślałam o blondynie i Gryffonie jako o Colinie... Nagle serwujesz Longbottoma, mój powolny rozum dopiero po chwili zrozumiał, że chodzi o przyszłego profesora Zielarstwa.
    No i końcówka... Tak okrutnie skończyłaś ten rozdział :o
    Czekam na kolejny i pozdrawiam, Black.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

rozdział XXIII

rozdział XXXII

Nominacja do 'Liebster Award'