rozdział XXIX

Drżącymi dłońmi gładziłem mokry policzek Rebeki, która ciągle była nieprzytomna. Nie wiedziałem jak jej pomóc. Przerażała mnie ta myśl. Na szczęście, po niedługim czasie, na Wielką Salę wbiegła przestraszona McGonagall. Widząc nas podeszła szybko i przykucnęła obok.
- Co się stało? - Spytała lekko zdyszana. Uniosłem na nią wzrok.
- Dementor - wybełkotałem, nadal gładząc policzek dziewczyny.
Kobieta jedynie pokiwała głową i spojrzała na Rebekę. Dotknęła jej czoła, następnie policzka i westchnęła cicho. Wiedziała o co chodzi, nie musiała sprawdzać. Powoli uniosła wzrok i spojrzała na mnie.
- Gdy pewna osoba zaznała w życiu wielu cierpień i nieszczęść, dementorzy silniej na nią działają. Nie znajdują w takiej osobie zbyt wiele szczęścia, więc przywołują te najgorsze chwile. Czasem traumatyczne - powiedziała cicho, patrząc mi w oczy ze smutkiem. Następnie spuściła wzrok na dziewczynę. - Nic jej nie będzie. Po prostu może się zdarzyć, że trochę minie nim ponowne zostawi przykre wspomnienia.
Pokiwałem głową nerwowo. Po części o tym wiedziałem. Potter zawsze reagował na dementorów w podobny sposób, jednak tym razem nie było mi do śmiechu. Spojrzałem na nią ponuro.
- Zabierz ją do dormitorium. Podaj czekoladę jak się obudzi - mruknęła cicho Minerva.
Ponownie pokiwałem głową, patrząc na nauczycielkę z wdzięcznością. Następnie delikatnie ująłem Rebekę i podniosłem ją. Wstałem powoli, uważając by nie stracić równowagi i ruszyłem do wyjścia z Sali.
- Draco - zawołała za mną McGonagall. Zatrzymałem się i spojrzałem na kobietę. - To prawda, że wyczarowałeś Patronusa? - Spytała cicho. Pokiwałem lekko głową. Kobieta patrząc na mnie ciepło uśmiechnęła się dumnie i skinęła głową, bym odszedł. Odwróciłem się więc i ruszyłem w stronę Pokoju Ślizgonów. Pierwszy raz McGonagall spojrzała na mnie w ten sposób. Było to dla mnie co najmniej zaskakujące. Zawsze bowiem patrzyła na mnie z pogardą i cieszyła się, gdy znalazła na mnie odpowiedni punkt w regulaminie szkolnym. Jednak sam byłem pod wrażeniem. Nigdy nie potrafiłem dobrze rzucić zaklęcia patronusa. Jednak teraz, gdy znam Rebekę, mam powody by przywołać swojego Patronusa.
Z lekkim uśmiechem wszedłem do Pokoju Wspólnego Ślizgonów i przeszedłem przez pomieszczenie, przedzierając się przez szepty i wścibskie spojrzenia. Jak najszybciej potrafiłem dostałem się do mojego dormitorium. W środku siedział Zabini, zawieszony nad jakąś książką. Gdy pchnąłem za sobą drzwi nogą Ślizgon spojrzał na mnie i natychmiast odłożył książkę.
- Czyli to prawda o tym dementorze - wymamrotał zdumiony. Spojrzałem jedynie na niego po czym ruszyłem w stronę swojego łóżka. Informacje w tej szkole bardzo szybko się rozchodzą. Za szybko. Delikatnie ułożyłem Rebekę na łóżku i przykryłem ją brązowym kocem. Sam natomiast usiadłem przy nim i wlepiłem bezradny wzrok w dziewczynę.
- Nic jej nie będzie? - Spytał cicho Blaise.
- McGonagall twierdzi, że nie. Dementorzy silniej na nią działają - odparłem równie cicho, dotykając delikatnie czoła blondynki.
- Jak na Pottera - bardziej stwierdził niż zapytał. Pokiwałem głową, nie spuszczając z niej wzroku. - Mogę jakoś pomóc? - Spytał za moimi plecami.
- Masz pod ręką czekoladę? - Spytałem cicho, spojrzawszy na niego.
Ten pokiwał głową i wyciągnął z szafki nocnej tabliczkę czekolady z Miodowego Królestwa. Podszedł do mnie i podał mi ją. Pokiwałem głową z wdzięcznością, ujmując tabliczkę. Zabini poklepał mnie po ramieniu krzepiąco i wyszedł z dormitorium, zostawiając mnie samego. Zacząłem się zastanawiać skąd dementor wziął się w Hogwarcie. Wątpię, że Dumbledore ponownie sprowadzałby ich, by pilnowali szkoły w związku z ucieczką Śmierciożerców z Azkabanu. Ostatnio przecież sam wyrzucił ich po tym jak wielokrotnie atakowały Pottera. Jednak szkoła jest zagrożona po morderstwie uczennicy. Nie wiem czy ma to jakiś związek, ale mam nadzieję, że nie. Boję się, że dementor mógł rozpoznać Rebekę. To mogłoby bardzo skomplikować sprawę.
Nagle jednak dziewczyna powoli otworzyła oczy. Chwyciłem delikatnie jej dłoń, a ona skierowała na mnie swoje duże, brązowe oczy. Jednak nie były takie same jak zwykle. Teraz były jakby wyblakłe, bez emocji, bez życia. Wpatrywała się we mnie, analizując co się wydarzyło. Widać, że była bardzo skołowana.
- Cześć kochanie - wyszeptałem. Ona jednak zmarszczyła lekko brwi. Podniosłem z podłogi czekoladę od Zabiniego, ułamałem pierwszy rządek i rozpakowałem ją. Następnie podsunąłem dziewczynie. - Jak się czujesz?
Bekah jedynie podniosła się do pozycji siedzącej i wzruszyła ramionami po chwili zamyślenia. Następnie spojrzała na czekoladę i lekko odepchnęła moją dłoń.
- Weź ją. Prezent od Blaise'a - powiedziałem z lekkim uśmiechem. Ona jednak nie odpowiedziała. Jej wyraz twarzy był jakby zły. Może poirytowany. Na pewno niezachęcający do rozmowy. Westchnąłem cicho i położyłem czekoladę obok niej. - Pamiętasz co się stało? - Spróbowałem znowu.
Ta zamarła w bezruchu. Chwilę wgapiała się w szafę, znajdującą się przed nią. Dostrzegłem jak zaciska skraj rękawa mojej bluzy, którą nadal miała na sobie. Jej pomalowane na czarno paznokcie zniknęły, wbite w materiał bluzy. Spojrzałem na jej twarz. Zmieniła się diametralnie. Jakby wszystkie skrywane w środku emocje chciały nagle wyjść na zewnątrz, przebić tę bezduszną maskę. Powoli położyłem dłoń na jej przedramieniu. Poczułem jak lekko wzdrygnęła się od mojego dotyku i to było jak kamień zrzucony ze wzgórza. Rozpoczął lawinę. W momencie jej oczy napełniły się łzami, które chwilę później zaczęły spływać po jej policzkach. Nie potrafiła już utrzymać, wyrywających się ze środka emocji i zaszlochała cicho, lecz szybko zakryła usta dłonią. Skuliła się lekko, spuszczając głowę. Chciała zamknąć się przed światem, przede mną. Zaczęła szlochać, próbując zagłuszyć to dłonią. Mimo że mocno zacisnęła powieki, po jej policzkach rozlewały się łzy. Nie potrafiła tego powstrzymać, mimo tego jak bardzo chciała. Usiadłem szybko obok niej i objąłem ją mocno ramieniem. Przytuliłem do siebie. Chciałem jakoś pomóc, załagodzić sytuację, lecz miałem wrażenie, że moje starania się bezsensowne. Czułem jakbym przyciskał do siebie wielki kamień. Zamknięty, zimny. Zacisnąłem mocno powieki, słuchając jej płaczu, który rozdzierał moje serce. Rebekah nigdy nie była wylewna w uczuciach. Zawsze je przede mną skrywała. Parę razy byłem świadkiem jak płacze, ale było to spowodowane jej atakami, o których nadal wiem niewiele. Zawsze jednak szybko ucinała temat i powracała do swojej bezdusznej formy. Teraz jednak te emocje były tak prawdziwe, tak żywe, że sam czułem jak do moich oczu napływają łzy. Cierpiała, a ja nie potrafiłem jej pomóc...

Po długim czasie dała się namówić na odrobinę czekolady. Nadal jednak nie odzywała się. Zdarzało się także, by po jej policzkach spłynęły łzy. Miała bardzo zaczerwienione i opuchnięte oczy. Policzki miała zaróżowione. Po pewnym czasie zasnęła. Ponownie przykryłem ją kocem i pogładziłem po policzku, delikatnie ocierając łzy.

***
Kolejne dni niewiele się różniły od tamtego feralnego. Rebekah była bardzo nieobecna. Nasze rozmowy polegały na przekazywaniu krótkich informacji. I mimo że dużo do niej mówiłem, często by odwrócić jej uwagę od przykrych wspomnień, to rzadko kiedy mi odpowiadała, a jak już to półsłówkami. Nie ciągnąłem jej jednak za język. Tak było dzień w dzień, mimo że wszystkie te dni spędziła w moim dormitorium. Nie chciała wracać do siebie. Bała się zasnąć w samotności. Gdy budziła się w pustym dormitorium dostawała ataku paniki. Zwykle spotykaliśmy się w połowie drogi: ja, gdy wracałem z Wielkiej Sali do dormitorium, ona, gdy biegła, chcąc mnie znaleźć. Wracaliśmy wtedy do mnie, gdzie przeważnie siedzieliśmy w ciszy, niekoniecznie blisko siebie. Gdy zdarzyło się to dwa razy z rzędu, postanowiłem wychodzić na Wielką Salę tylko po to, by zabrać trochę jedzenia i szybko wrócić do dormitorium, modląc się, by zastać ją śpiącą. Sama nie przekraczała progu Wielkiej Sali. Nie wiem, czy bała się ponownego spotkania z dementorem, czy może gradu wścibskich spojrzeń i prób rozmowy.
Często budziła się w nocy z krzykiem, wyrywając mnie i Blaise'a ze snu. Zabini nie skarżył się, za co byłem mu ogromnie wdzięczny. Chodził przez to niewyspany, ale pomagał, gdy trzeba było.
Jednak nie mogłem znieść jej widoku na zajęciach, na które o dziwo uczęszczała. Nauczyciele wiedzieli co się wydarzyło i nie starali się zaangażować jej w zajęcia. Poza tym na pewno widzieli w jakim była stanie. Ciągle wgapiała się w jeden punkt tym nieobecnym wzrokiem. Snuła się z sali do sali, starając się wrócić do normalności. O tym, że nie polepsza się, a pogarsza, upewniły mnie zajęcia z obrony przed czarną magią. Profesor Lupin zorganizował pracę w grupach, gdzie ćwiczyliśmy zaklęcie obronne. Nie było ono zbyt skomplikowane. Osobiście znałem je od dawna, dzięki ingerencji Bellatrix. Mogę dać sobie uciąć obie dłonie, że Rebekah również je znała, gdyż należało ono do tych prostszych, a Bekah jest zbyt potężną czarownicą, by nie znać takich zaklęć. Jednak przeraziłem się, gdy uczeń trafił ją, słabym, bo słabym, ale skutecznym zaklęciem, które wyrzuciło ją parę metrów w tył. Wiem, że nawet bez unoszenia różdżki mogła odbić zaklęcie, lecz nie zrobiła tego. Stała jak wryta, widząc, jak Krukon celuje w nią, a następnie wypowiada zaklęcie. Zdarzyło się to przynajmniej dwa razy.

Nie poddawałem się w próbach porozmawiania z nią. Bekah jednak bardzo skutecznie odrzucała je wszystkie i milczała. Pewnego dnia podszedłem do niej i usiadłem obok na kanapie. Delikatnie ująłem jej dłonie. Bekah nie patrzyła na mnie. Wbiła wzrok w nasze złączone dłonie.
- Rebekah - mruknąłem cicho, starając się uchwycić jej wzrok, spróbować wyczytać z niego cokolwiek. Ona jednak nie reagowała. - Porozmawiaj ze mną - wyszeptałem z naciskiem. Ona zacisnęła usta, tworząc ze swoich warg cienką linię. - Wiesz przecież, że tu jestem. Cały czas. Nie mam zamiaru cię opuścić - powiedziałem cicho, ciągle na nią patrząc. - Kocham cię.
Rebekah nagle zmarszczyła brwi. Jej twarz przestała być obojętna. Stała się jakby wściekła. Spojrzała na mnie.
- Za co? - Wycedziła cicho. - Za co ty mnie kochasz? - Wręcz wysyczała i wyrwała swoje dłonie z mojego uścisku. Następnie szybko wstała. - Prawie mnie nie znasz. Wiesz skąd pochodzę, wiesz, że nie potrafię kochać i wiesz, że jestem zła - mówiła uniesionym głosem. Zaprzeczyłem lekko głową.
- To nieprawda - odparłem spokojnie.
- Robię złe rzeczy, Draco - powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. - Torturuję ludzi, zabijam ich. Całe rodziny, kobiety i dzieci także - mówiła jakby z goryczą w głosie. - I nie żałuję swoich czynów. Nie dręczą mnie wyrzuty sumienia.
- Wiem - odparłem zgodnie z prawdą i również wstałem.
- Więc dlaczego twierdzisz, że mnie kochasz? Nie darzy się uczuciem takiego potwora.
Podszedłem do niej powoli.
- Bo widzę jaka jesteś pomimo tego. Widzę, że w środku jesteś wrażliwa, ciepła. Jak mądra jesteś i przy tym tak piękna. Widzę twoje oddanie i szczerość - powiedziałem cicho, ujmując delikatnie jej ramiona. Przysunąłem ją do siebie, by ją przytulić. Jednak ona mocno mnie odepchnęła. Zrobiłem parę kroków w tył.
- To nieprawda! - Wykrzyczała, a w jej oczach ponownie ujrzałem łzy. - Ja taka nie jestem! Jestem zła! Zabijam... niszczę... torturuję... J-ja... służę Tomowi - jęknęła na koniec i rozpłakała się. Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać, kuląc się lekko. Powoli podszedłem do niej i objąłem ją delikatnie. Rebekah skryła twarz w moim ramieniu, łapiąc za moją koszulę na wysokości żeber. - Tak mówi Tom... -bełkotała słabym głosem. - Jestem złą osobą...
Gładziłem delikatnie jej plecy, czekając cierpliwie aż się uspokoi. To chyba było sedno wszystkiego. Dziewczyna bardzo powoli milkła. Z czasem mocno przywarła do mnie, obejmując mnie dłońmi. Ja również jej nie puszczałem. Ciągle gładziłem ją po plecach lub głowie. Po jakiejś chwili delikatnie pocałowałem ją w skroń i wyszeptałem do ucha:
- Tom kłamie.




















Jako że dobry ze mnie człowiek to puszczam Wam taki radosny rozdział. Wszystkiego dobrego, dzieciaczki c: Zachęcam do dzielenia się opiniami na temat rozdziału jak i całego bloga w komentarzach. Pozdrawiam cieplutko,
~T

Komentarze

  1. Czy jestes tak dobra jak Draco w tym rozdziale, że dałaś nam taki wspaniały rozdział? :) To jestes fantastyczna! :3 taka ciepła, miła, współczująca... Kochająca. Faktycznie miło czyta się o Draco w tym rozdziale. Z kolei Rebecca taka zagubiona... Bardzo zagubiona. Tylko stale ciepło Draco chyba może jej pomóc, ale to trudne zadanie, gdy dziewczyna z powodu rozpaczy, zranienia - odpycha. Czy Draco da radę? Czy się nie zniechęci, nie załamie? Kochany Draco, niech wytrzyma... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ojejku, aż mi się serduszko uradowało jak zobaczyłam rozdział na lotnisku ❤️
    Draco jest takim niesamowitym i cudownym stworzeniem, mam nadzieję, że istniea tacy mężczyźni na świecie 😀
    poza tym śliczny rozdział, bardzo emocjonalny i niesamowity.
    oby więcej takich, mam nadzieję, że kolejny dodasz równie szybko.
    pozdrawiam, Black

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

rozdział XXIII

rozdział XXXII

Nominacja do 'Liebster Award'