rozdział XVII
**kilka dni później**
Po dość długiej drzemce jaką odbyłem w Pokoju Wspólnym postanowiłem odłożyć wypracowanie z historii runów w czasie. Długim czasie. Wstałem więc z kanapy i ruszyłem na przechadzkę. Potrzebowałem chwili ciszy, gdyż Pokój Ślizgonów był zapełniony ludźmi, mimo dość późnej godziny. Część uczniów, jak się okazało, włóczy się również po korytarzach, czyli przyjęli tę samą koncepcję co ja. Znakomicie.
Udałem się więc w dość rzadko odwiedzane zakamarki zamku, by zmniejszyć ryzyko spotkania kogoś. Gdy odgłosy rozmów i wszelkich kroków ustały zacząłem zastanawiać się nad sensem przybycia Rebeki do Hogwartu. Sama przyznała, że nie lubi tu przebywać. Poza tym jest silną i zdolną czarownicą. Nie potrzeba jej doszkalania, gdyż to wszystko ma opanowane w jednym palcu. Starałem się odtrącić myśl, że to wszystko jest ustawione. Bałem się, że Voldemort maczał w tym wszystkim paluchy. Oznacza to bowiem, że i Śmierciożercy są w to wplątani. A skoro Śmierciożercy to i mój ojciec, który tak usilnie pragnie abym poszedł w jego ślady.
Wtem moje rozmyślania przeszył czyiś krzyk. Dziewczyna, która wydała z siebie ten dźwięk sprawiała wrażenie przerażonej. Zatrzymałem się i spojrzałem na wprost. Przede mną rysował się mroczny korytarz. Jego koniec był skąpany w cieniu i niewiele można było dostrzec. W pewnym momencie jednak zauważyłem tam pewną postać. Właśnie tę dziewczynę. Biegła w moją stronę.
- Pomocy! Ktokolwiek! -Szlochała.- Tam... Tam jest pełno krwi i.. i.. -bełkotała, gdy w końcu natrafiła na moją zszokowaną osobę.- Żołądek... Jelita -jęknęła przerażona i wybuchła płaczem.
Nie mogłem się ruszyć. Nie wiedziałem, czy ta Krukonka coś brała, czy mówiła poważnie. Nagle odsunęła się ode mnie i pobiegła szukać pomocy. Po chwili odrętwienia zerwałem się i pobiegłem w stronę ciemnego korytarza. Teraz to i ja byłem przerażony. Nie miałem pojęcia czego się spodziewać. Błagałem w duchu, aby to wszystko było nieprawdą. Serce łomotało mi między żebrami, gdy zbliżałem się do końca korytarza. Zwolniłem, aby skręcić w miejsce skąd wybiegła Krukonka aż nagle natrafiłem na Rebekę. Zatrzymaliśmy się dosłownie parę centymetrów przed sobą, unikając zderzenia. Dziewczyna wydawała się dziwnie zadowolona. Już otworzyłem usta aby coś powiedzieć, gdy ona złapała mnie za ramię i zaczęła biec w stronę, z której właśnie przybiegłem. Szybko znalazła drzwi, których ja wcześniej nie zauważyłem przez natłok mrocznych myśli. Rebekah szarpnęła za klamkę. Były zamknięte. Niewiele myśląc wyciągnęła różdżkę i wymierzyła w drzwi. Rozejrzałem się po korytarzu. Był pusty. Na razie. Wtem do moich uszu dobiegły bardzo ciche, lecz nasilające się z każdą chwilą kroki. Nagle Bekah szarpnęła mnie i wręcz wciągnęła do starego, chyba zapomnianego przez wszystkich kantorka. Zamknęła drzwi a nas otoczył mrok. Pomieszczenie było nieziemsko małe. Aby zmieścić się tam we dwójkę musieliśmy wręcz stykać się czubkami butów. Otaczały nas półki z wiaderkami, brudnymi szczotkami, pustymi opakowaniami po płynach. Wszędzie było mnóstwo kurzu i pajęczyn. Kroki na zewnątrz były coraz głośniejsze, a w pewnym momencie usłyszałem głos McGonagall i Dumbledore'a.
- Albusie... To nie może być prawda -bełkotała nauczycielka w biegu.
- Zaraz się przekonamy -zakończył rozmowę dyrektor. Słychać było ich lęk w głosach.
Gdy minęli drzwi, za którymi się kryliśmy spojrzałem na Bekę. Dziewczyna uniosła wzrok i wbiła we mnie duże, brązowe oczy. Były pełne radości, dumy, satysfakcji, ale... Było w tym coś przerażającego.
- Rebekah... Co... -zacząłem, ale ona pokręciła głową. Uśmiechnęła się do mnie szeroko po czym uniosła dłoń. Była cała we krwi. Świeżej krwi, która brudziła jej szatę. Przyłożyła palec wskazujący do ust, na znak abym był cicho. Ten widok mnie przeraził. Nim zdążyłem wydać z siebie jakikolwiek dźwięk do moich uszu dobiegł zgłuszony krzyk. McGonagall. Odkryła martwą osobę. Z flakami na wierzchu. Bez jakichkolwiek świadków, sprawców... Jedyny świadek bowiem uciekł, a sprawca jest tutaj. Chowa się w starym kantorku razem ze mną.
***
Leżałem na łóżku w swoim dormitorium. Ogarniała mnie ciemność. Wgapiając się w sufit słyszałem spokojny oddech Blaise'a. Spał. Ja jednak nie potrafiłem zmrużyć oka. Po kilku próbach zaśnięcia poddałem się i po prostu wgapiałem się w ścianę. Nie mogłem przestać myśleć o dzisiejszym zajściu. Ciągle miałem przed oczami jej błogi uśmiech. Przerażał mnie. To głupie, ale po wszystkim bałem się na nią spojrzeć. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Coraz bardziej pochłaniała ją czarna magia, Śmierciożercy, władza. Często słyszałem, że ma misje, że ma spotkanie popleczników, że musi coś ważnego załatwić. Coraz częściej znikała z zajęć, była coraz bardziej impulsywna, zastraszała ludzi. To zaczęło wymykać się spod kontroli. Naprawdę zaczynałem się jej bać. Nie chcę wpływać na jej osobę, nie chcę wmawiać jej jaka powinna być, ale... Prawda jest taka, że nie zakochałem się w tej dziewczynie. Tamta Rebekah, huśtająca się u mnie w ogrodzie, karmiąc testrale w Zakazanym Lesie, była inna. Mimo swojej odważnej i silnej osobowości była również subtelna, rozsądna, urocza. Nie chcę jej stracić...
To zdanie zaczęło huczeć mi w głowie. Tak nieznośnie, że postanowiłem wstać i coś z tym zrobić. Nie miałem zamiaru tracić czasu. Muszę zareagować nim mrok ją doszczętnie pochłonie.
**następnego dnia**
*perspektywa Riddle*
Otworzyłam oczy i ujrzałam słońce, wdzierające się leniwie przez okno mojego dormitorium. Pozostałe współlokatorki jeszcze spały. Mój mózg natomiast stwierdził, że czas wstawać. Muszę go jednak pochwalić, bo od pewnego czasu daje mi się wysypiać. To pewna zmiana, która bardzo mi się podobała. Usiadłam zatem i przeciągnęłam się lekko. To będzie spokojny dzień. Mam przynajmniej taką nadzieję. Zwiesiłam nogi z łóżka i rozejrzałam się po podłodze. Dookoła łóżka walały się moje ubrania i podręczniki. Postawiłam stopy na wolnym skrawku podłogi i ruszyłam do łazienki. Dosyć sprawnie się przyszykowałam i zaczęłam się pakować na zajęcia. W pewnym momencie jedna z moich współlokatorek się przebudziła. Przetarła zaspane oczy i spojrzała na mnie.
- Co robisz? -Spytała jeszcze niezbyt rozbudzona.
- Pakuję się -udzieliłam skwapliwej odpowiedzi i zamknęłam plecak.
- Ale jest sobota -mruknęła po czym odwróciła się na bok i znów zapadła w sen.
Spojrzałam na nią tępo. Potrzebowałam paru chwil, aby informacja dotarła po czym rzuciłam plecak na łóżko.
- Przecież wiem -mruknęłam.
Złapałam więc za różdżkę, którą wsunęłam w tylną kieszeń spodni i ruszyłam w stronę drzwi. Czas na kawę. Stosunkowo szybko znalazłam się na Wielkiej Sali. Było tam sporo Gryffonów, trochę mniej Ślizgonów i dosłownie parę Puchonów. Stół krukoński był całkiem pusty. Niewzruszona tym brakiem usiadłam wśród Ślizgonów i nalałam kawy do kubka. Następnie dodałam odrobinę mleka, łyżeczkę cukru i już niczego nie potrzebowałam do końca dnia. Zamieszałam płyn bogów i ujęłam kubek. Wstając od stołu złapałam kontakt wzrokowy z Severusem. Snape siedział przy stole nauczycieli i świdrował mnie swoimi ciemnymi oczami jakby chciał rozłupać mi czaszkę i wedrzeć się w zakamarki mojego umysłu. Niestety Severusie. Ty pozostaniesz królem eliksirów, ja oklumencji. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do wyjścia siorbiąc kawę.
Czułam się naprawdę dobrze. Ostatnie dni były dla mnie bardzo odświeżające, trzeźwiące wręcz. Znowu poczułam się jak ta bezkarna, mała dziewczynka, krocząca u boku Lestrange. Jednak tym razem byłam sama i trochę starsza. Czułam się z tym wspaniale.
Usiadłam na parapecie kończąc kawę i rozejrzałam się po korytarzu. Było tam niewielu uczniów, a większość z nich zmierzała na śniadanie. Reszta szkoły jeszcze smacznie spała. Jedna Puchonka natomiast postanowiła oderwać się od grupy i pójść na samotny spacer. Ruszyła wzdłuż korytarza, prowadzącego na Wierzę Astronomiczną. Uśmiechnęłam się pod nosem. Może to nie będzie aż tak spokojny dzień?
Odstawiłam pusty kubek na parapecie i ruszyłam za Puchonką. Utrzymywałam spory dystans, by niczego się nie spodziewała. Nie chcę by odczytała moje zamiary zbyt szybko. Skręciła w lewo, a ja za nią lekko przyspieszając kroku. Dziewczyna słysząc ten dźwięk również przyspieszyła. Zaśmiałam się w duchu. Przecież jest dzień. Jest jasno. Czego się boisz? Jeszcze nie biegła, ale szła bardzo szybko. Na tyle szybko, by jej rude kucyki podskakiwały w rytm kroków, a kosmyki przy okrągłej twarzy powiewały jak kłosy na polach. Puchonka zniknęła za kolejnym rogiem. Zerwałam się i zaczęłam nabierać prędkości. Gotowa na to, by za rogiem puścić się za nią biegiem, zatrzymałam się momentalnie. Moim oczom bowiem ukazała się sylwetka Egona. Wyszedł zza rogu i spojrzał na mnie z kamiennym wyrazem twarzy. Wyprostowałam się i spojrzałam na niego, uspokajając oddech.
- E-Egon... Co ty tu robisz? - Wydukałam.
- Mi również miło cię widzieć - obdarzył mnie skwapliwą odpowiedzią. - Mogę wiedzieć co robisz? - Zapytał a zza jego pleców wyłonił się Draco. Spojrzał na mnie niepewnie, ale wydawał się być zdeterminowany.
- Ja? Nic - odparłam, patrząc na Egona z miną niewiniątka.
- Czyżby? - Mruknął mężczyzna skinąwszy głową w stronę Puchonki, która już dawno zniknęła.
- Ach... Ona - zaśmiałam się teatralnie. - Wystąpiło małe nieporozumienie między nami. Chciałam jej to tylko wyjaśnić, sam rozumiesz -mówiłam pogodnie. - Wytłumaczę jej kwestię i... - zatrzymałam się, urywając w połowie zdania. A raczej to Egon mnie zatrzymał. Mocno chwycił mnie za ramiona rozgrzanymi dłońmi. Cicho jęknęłam, na co Draco drgnął, lecz jakby w tym samym momencie przypominając sobie, że nie powinien ingerować. Spojrzałam na Egona zlękniona.
- Co ty wyprawiasz, Rebekah!? - Warknął na mnie. Spojrzałam w jego brązowe oczy ze strachem. Nie potrafiłam mu odpowiedzieć. W tym momencie bowiem zrozumiałam o co chodziło z tą wizytą. Przesadziłam. Egon wpatrywał się we mnie oczekując odpowiedzi. Nie otrzymując jej potrząsnął mną lekko. Zwiesiłam głowę i zacisnęłam mocno powieki.
- Przesadziłaś -usłyszałam cichy szept. - Zawiodłaś go...
Gdy uniosłam głowę ujrzałam to, czego się spodziewałam. Na korytarz wdzierała się ciemność. Widziałam jeszcze Egona, który nadal trzymał mnie za ramiona i Dracona, który wpatrywał się we mnie uważnie.
- Zaczekaj... Ona znowu ma ten atak - jęknął Malfoy, chcąc mi pomóc.
- Nie, zostaw. Doigrała się - burknął Egon.
Spojrzałam na niego przerażona. Za późno. Z jego oczodołów zaczęła cieknąć czarna maź. To samo u Dracona. Stali tak, zalewając się smołą, brudząc sobie ubrania, plamiąc podłogę. Chciałam się odsunąć, ale palące dłonie tej kreatury podobnej do mojego przyjaciela były nieugięte. Nie miałam na tyle siły, by się uwolnić. Poddałam się więc i ponownie zwiesiłam głowę. Czułam się beznadziejnie. Cała odwaga, cała siła, władza, spełnienie, satysfakcja prysły jak bańka. Nie było po nich śladu. Zostały tylko moje łzy i Strach, który dyszał tuż za mną. Czułam jego lodowaty oddech na karku.
- Doigrałaś się - zaskrzeczał prześmiewczo.
Aj no trochę czekaliście, wiem. Polonez sam się nie zrobi, a dwie studniówki same się nie obskoczą. Jednak wszystko już z głowy, a ja jestem bogatsza o nowe obtarcia i wspaniałe wspomnienia :) Mam nadzieję, że Wy również miło spędziliście ostatni czas. Liczę również, że nie spartoliłam tak bardzo tego rozdziału. Osobiście podoba mi się. Czekam na opinie w komentarzach, za które z serduszka dziękuję.
Pozdrawiam,
~T
Po dość długiej drzemce jaką odbyłem w Pokoju Wspólnym postanowiłem odłożyć wypracowanie z historii runów w czasie. Długim czasie. Wstałem więc z kanapy i ruszyłem na przechadzkę. Potrzebowałem chwili ciszy, gdyż Pokój Ślizgonów był zapełniony ludźmi, mimo dość późnej godziny. Część uczniów, jak się okazało, włóczy się również po korytarzach, czyli przyjęli tę samą koncepcję co ja. Znakomicie.
Udałem się więc w dość rzadko odwiedzane zakamarki zamku, by zmniejszyć ryzyko spotkania kogoś. Gdy odgłosy rozmów i wszelkich kroków ustały zacząłem zastanawiać się nad sensem przybycia Rebeki do Hogwartu. Sama przyznała, że nie lubi tu przebywać. Poza tym jest silną i zdolną czarownicą. Nie potrzeba jej doszkalania, gdyż to wszystko ma opanowane w jednym palcu. Starałem się odtrącić myśl, że to wszystko jest ustawione. Bałem się, że Voldemort maczał w tym wszystkim paluchy. Oznacza to bowiem, że i Śmierciożercy są w to wplątani. A skoro Śmierciożercy to i mój ojciec, który tak usilnie pragnie abym poszedł w jego ślady.
Wtem moje rozmyślania przeszył czyiś krzyk. Dziewczyna, która wydała z siebie ten dźwięk sprawiała wrażenie przerażonej. Zatrzymałem się i spojrzałem na wprost. Przede mną rysował się mroczny korytarz. Jego koniec był skąpany w cieniu i niewiele można było dostrzec. W pewnym momencie jednak zauważyłem tam pewną postać. Właśnie tę dziewczynę. Biegła w moją stronę.
- Pomocy! Ktokolwiek! -Szlochała.- Tam... Tam jest pełno krwi i.. i.. -bełkotała, gdy w końcu natrafiła na moją zszokowaną osobę.- Żołądek... Jelita -jęknęła przerażona i wybuchła płaczem.
Nie mogłem się ruszyć. Nie wiedziałem, czy ta Krukonka coś brała, czy mówiła poważnie. Nagle odsunęła się ode mnie i pobiegła szukać pomocy. Po chwili odrętwienia zerwałem się i pobiegłem w stronę ciemnego korytarza. Teraz to i ja byłem przerażony. Nie miałem pojęcia czego się spodziewać. Błagałem w duchu, aby to wszystko było nieprawdą. Serce łomotało mi między żebrami, gdy zbliżałem się do końca korytarza. Zwolniłem, aby skręcić w miejsce skąd wybiegła Krukonka aż nagle natrafiłem na Rebekę. Zatrzymaliśmy się dosłownie parę centymetrów przed sobą, unikając zderzenia. Dziewczyna wydawała się dziwnie zadowolona. Już otworzyłem usta aby coś powiedzieć, gdy ona złapała mnie za ramię i zaczęła biec w stronę, z której właśnie przybiegłem. Szybko znalazła drzwi, których ja wcześniej nie zauważyłem przez natłok mrocznych myśli. Rebekah szarpnęła za klamkę. Były zamknięte. Niewiele myśląc wyciągnęła różdżkę i wymierzyła w drzwi. Rozejrzałem się po korytarzu. Był pusty. Na razie. Wtem do moich uszu dobiegły bardzo ciche, lecz nasilające się z każdą chwilą kroki. Nagle Bekah szarpnęła mnie i wręcz wciągnęła do starego, chyba zapomnianego przez wszystkich kantorka. Zamknęła drzwi a nas otoczył mrok. Pomieszczenie było nieziemsko małe. Aby zmieścić się tam we dwójkę musieliśmy wręcz stykać się czubkami butów. Otaczały nas półki z wiaderkami, brudnymi szczotkami, pustymi opakowaniami po płynach. Wszędzie było mnóstwo kurzu i pajęczyn. Kroki na zewnątrz były coraz głośniejsze, a w pewnym momencie usłyszałem głos McGonagall i Dumbledore'a.
- Albusie... To nie może być prawda -bełkotała nauczycielka w biegu.
- Zaraz się przekonamy -zakończył rozmowę dyrektor. Słychać było ich lęk w głosach.
Gdy minęli drzwi, za którymi się kryliśmy spojrzałem na Bekę. Dziewczyna uniosła wzrok i wbiła we mnie duże, brązowe oczy. Były pełne radości, dumy, satysfakcji, ale... Było w tym coś przerażającego.
- Rebekah... Co... -zacząłem, ale ona pokręciła głową. Uśmiechnęła się do mnie szeroko po czym uniosła dłoń. Była cała we krwi. Świeżej krwi, która brudziła jej szatę. Przyłożyła palec wskazujący do ust, na znak abym był cicho. Ten widok mnie przeraził. Nim zdążyłem wydać z siebie jakikolwiek dźwięk do moich uszu dobiegł zgłuszony krzyk. McGonagall. Odkryła martwą osobę. Z flakami na wierzchu. Bez jakichkolwiek świadków, sprawców... Jedyny świadek bowiem uciekł, a sprawca jest tutaj. Chowa się w starym kantorku razem ze mną.
***
Leżałem na łóżku w swoim dormitorium. Ogarniała mnie ciemność. Wgapiając się w sufit słyszałem spokojny oddech Blaise'a. Spał. Ja jednak nie potrafiłem zmrużyć oka. Po kilku próbach zaśnięcia poddałem się i po prostu wgapiałem się w ścianę. Nie mogłem przestać myśleć o dzisiejszym zajściu. Ciągle miałem przed oczami jej błogi uśmiech. Przerażał mnie. To głupie, ale po wszystkim bałem się na nią spojrzeć. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Coraz bardziej pochłaniała ją czarna magia, Śmierciożercy, władza. Często słyszałem, że ma misje, że ma spotkanie popleczników, że musi coś ważnego załatwić. Coraz częściej znikała z zajęć, była coraz bardziej impulsywna, zastraszała ludzi. To zaczęło wymykać się spod kontroli. Naprawdę zaczynałem się jej bać. Nie chcę wpływać na jej osobę, nie chcę wmawiać jej jaka powinna być, ale... Prawda jest taka, że nie zakochałem się w tej dziewczynie. Tamta Rebekah, huśtająca się u mnie w ogrodzie, karmiąc testrale w Zakazanym Lesie, była inna. Mimo swojej odważnej i silnej osobowości była również subtelna, rozsądna, urocza. Nie chcę jej stracić...
To zdanie zaczęło huczeć mi w głowie. Tak nieznośnie, że postanowiłem wstać i coś z tym zrobić. Nie miałem zamiaru tracić czasu. Muszę zareagować nim mrok ją doszczętnie pochłonie.
**następnego dnia**
*perspektywa Riddle*
Otworzyłam oczy i ujrzałam słońce, wdzierające się leniwie przez okno mojego dormitorium. Pozostałe współlokatorki jeszcze spały. Mój mózg natomiast stwierdził, że czas wstawać. Muszę go jednak pochwalić, bo od pewnego czasu daje mi się wysypiać. To pewna zmiana, która bardzo mi się podobała. Usiadłam zatem i przeciągnęłam się lekko. To będzie spokojny dzień. Mam przynajmniej taką nadzieję. Zwiesiłam nogi z łóżka i rozejrzałam się po podłodze. Dookoła łóżka walały się moje ubrania i podręczniki. Postawiłam stopy na wolnym skrawku podłogi i ruszyłam do łazienki. Dosyć sprawnie się przyszykowałam i zaczęłam się pakować na zajęcia. W pewnym momencie jedna z moich współlokatorek się przebudziła. Przetarła zaspane oczy i spojrzała na mnie.
- Co robisz? -Spytała jeszcze niezbyt rozbudzona.
- Pakuję się -udzieliłam skwapliwej odpowiedzi i zamknęłam plecak.
- Ale jest sobota -mruknęła po czym odwróciła się na bok i znów zapadła w sen.
Spojrzałam na nią tępo. Potrzebowałam paru chwil, aby informacja dotarła po czym rzuciłam plecak na łóżko.
- Przecież wiem -mruknęłam.
Złapałam więc za różdżkę, którą wsunęłam w tylną kieszeń spodni i ruszyłam w stronę drzwi. Czas na kawę. Stosunkowo szybko znalazłam się na Wielkiej Sali. Było tam sporo Gryffonów, trochę mniej Ślizgonów i dosłownie parę Puchonów. Stół krukoński był całkiem pusty. Niewzruszona tym brakiem usiadłam wśród Ślizgonów i nalałam kawy do kubka. Następnie dodałam odrobinę mleka, łyżeczkę cukru i już niczego nie potrzebowałam do końca dnia. Zamieszałam płyn bogów i ujęłam kubek. Wstając od stołu złapałam kontakt wzrokowy z Severusem. Snape siedział przy stole nauczycieli i świdrował mnie swoimi ciemnymi oczami jakby chciał rozłupać mi czaszkę i wedrzeć się w zakamarki mojego umysłu. Niestety Severusie. Ty pozostaniesz królem eliksirów, ja oklumencji. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do wyjścia siorbiąc kawę.
Czułam się naprawdę dobrze. Ostatnie dni były dla mnie bardzo odświeżające, trzeźwiące wręcz. Znowu poczułam się jak ta bezkarna, mała dziewczynka, krocząca u boku Lestrange. Jednak tym razem byłam sama i trochę starsza. Czułam się z tym wspaniale.
Usiadłam na parapecie kończąc kawę i rozejrzałam się po korytarzu. Było tam niewielu uczniów, a większość z nich zmierzała na śniadanie. Reszta szkoły jeszcze smacznie spała. Jedna Puchonka natomiast postanowiła oderwać się od grupy i pójść na samotny spacer. Ruszyła wzdłuż korytarza, prowadzącego na Wierzę Astronomiczną. Uśmiechnęłam się pod nosem. Może to nie będzie aż tak spokojny dzień?
Odstawiłam pusty kubek na parapecie i ruszyłam za Puchonką. Utrzymywałam spory dystans, by niczego się nie spodziewała. Nie chcę by odczytała moje zamiary zbyt szybko. Skręciła w lewo, a ja za nią lekko przyspieszając kroku. Dziewczyna słysząc ten dźwięk również przyspieszyła. Zaśmiałam się w duchu. Przecież jest dzień. Jest jasno. Czego się boisz? Jeszcze nie biegła, ale szła bardzo szybko. Na tyle szybko, by jej rude kucyki podskakiwały w rytm kroków, a kosmyki przy okrągłej twarzy powiewały jak kłosy na polach. Puchonka zniknęła za kolejnym rogiem. Zerwałam się i zaczęłam nabierać prędkości. Gotowa na to, by za rogiem puścić się za nią biegiem, zatrzymałam się momentalnie. Moim oczom bowiem ukazała się sylwetka Egona. Wyszedł zza rogu i spojrzał na mnie z kamiennym wyrazem twarzy. Wyprostowałam się i spojrzałam na niego, uspokajając oddech.
- E-Egon... Co ty tu robisz? - Wydukałam.
- Mi również miło cię widzieć - obdarzył mnie skwapliwą odpowiedzią. - Mogę wiedzieć co robisz? - Zapytał a zza jego pleców wyłonił się Draco. Spojrzał na mnie niepewnie, ale wydawał się być zdeterminowany.
- Ja? Nic - odparłam, patrząc na Egona z miną niewiniątka.
- Czyżby? - Mruknął mężczyzna skinąwszy głową w stronę Puchonki, która już dawno zniknęła.
- Ach... Ona - zaśmiałam się teatralnie. - Wystąpiło małe nieporozumienie między nami. Chciałam jej to tylko wyjaśnić, sam rozumiesz -mówiłam pogodnie. - Wytłumaczę jej kwestię i... - zatrzymałam się, urywając w połowie zdania. A raczej to Egon mnie zatrzymał. Mocno chwycił mnie za ramiona rozgrzanymi dłońmi. Cicho jęknęłam, na co Draco drgnął, lecz jakby w tym samym momencie przypominając sobie, że nie powinien ingerować. Spojrzałam na Egona zlękniona.
- Co ty wyprawiasz, Rebekah!? - Warknął na mnie. Spojrzałam w jego brązowe oczy ze strachem. Nie potrafiłam mu odpowiedzieć. W tym momencie bowiem zrozumiałam o co chodziło z tą wizytą. Przesadziłam. Egon wpatrywał się we mnie oczekując odpowiedzi. Nie otrzymując jej potrząsnął mną lekko. Zwiesiłam głowę i zacisnęłam mocno powieki.
- Przesadziłaś -usłyszałam cichy szept. - Zawiodłaś go...
Gdy uniosłam głowę ujrzałam to, czego się spodziewałam. Na korytarz wdzierała się ciemność. Widziałam jeszcze Egona, który nadal trzymał mnie za ramiona i Dracona, który wpatrywał się we mnie uważnie.
- Zaczekaj... Ona znowu ma ten atak - jęknął Malfoy, chcąc mi pomóc.
- Nie, zostaw. Doigrała się - burknął Egon.
Spojrzałam na niego przerażona. Za późno. Z jego oczodołów zaczęła cieknąć czarna maź. To samo u Dracona. Stali tak, zalewając się smołą, brudząc sobie ubrania, plamiąc podłogę. Chciałam się odsunąć, ale palące dłonie tej kreatury podobnej do mojego przyjaciela były nieugięte. Nie miałam na tyle siły, by się uwolnić. Poddałam się więc i ponownie zwiesiłam głowę. Czułam się beznadziejnie. Cała odwaga, cała siła, władza, spełnienie, satysfakcja prysły jak bańka. Nie było po nich śladu. Zostały tylko moje łzy i Strach, który dyszał tuż za mną. Czułam jego lodowaty oddech na karku.
- Doigrałaś się - zaskrzeczał prześmiewczo.
Aj no trochę czekaliście, wiem. Polonez sam się nie zrobi, a dwie studniówki same się nie obskoczą. Jednak wszystko już z głowy, a ja jestem bogatsza o nowe obtarcia i wspaniałe wspomnienia :) Mam nadzieję, że Wy również miło spędziliście ostatni czas. Liczę również, że nie spartoliłam tak bardzo tego rozdziału. Osobiście podoba mi się. Czekam na opinie w komentarzach, za które z serduszka dziękuję.
Pozdrawiam,
~T
Trudno powiedzieć, czy spartoliłaś ten rozdział, bo nic się nie wyjaśnia, a wszystko komplikuje ;) ale mrozi krew w żyłach, to fakt :D
OdpowiedzUsuńCudowne i bardzo ujmujące jednak jest to postanowienie Draco w pewnym momencie, by ratować Rebekę, zanim ją całkowicie straci...
Lubię wprowadzać chwile grozy, niepewności, ale zapewniam Cię, że wszystko jest ze sobą powiązane. Natomiast Draco w moich oczach to taka urocza troskliwa sierota, bardzo zamknięta w sobie, która bardzo chce zatrzymać kogoś przy sobie. Być może dlatego w taki sposób go tu przedstawiłam :)
UsuńPozdrawiam Cię i dziękuję,
~T
moje słoneczko :D mój uroczy morderca :D dzien dobry skarbie :D
OdpowiedzUsuńrozdział niesamowicie mroczny, dobrze napisany i nie spieprzony
Egon jak zawsze ratuje sytuację, zazwyczaj on to robił
tylko kim była ta zabita? znaczy sie... ciekawość mnie po prostu zżera :D
pozdrawiam, Black