rozdział XVI

Zamknęłam natychmiast oczy. W mojej głowie nastał chaos. Myśli kotłowały się i mieszały z rzeczywistymi wydarzeniami. W kilka sekund zalała mnie fala strachu. Przez ten cały natłok myśli i cholerną niepewność zebrałam się w sobie i z całej siły odepchnęłam Dracona od siebie. Chłopak podparł się dłońmi za plecami i spojrzał na mnie zaskoczony. Ja natomiast zerwałam się na równe nogi i zakryłam usta dłonią. To się nie działo. To nie mogło się dziać...
Trwaliśmy dobrą chwilę w bezruchu, aż w końcu odzyskałam władzę nad ciałem i pokręciłam lekko głową.
- Draco... Przepraszam. J-ja nie miałam pojęcia, że...
- Nie tłumacz się -mruknął ponuro Malfoy i zebrał się z ziemi.
- Słuchaj, ja... - zaczęłam, lecz ten pokręcił głową na znak, żebym zamilkła.
- To nic. Nie powinienem - powiedział bezwiednie, na co ja ze zrozumieniem pokiwałam głową.
- Otóż to... Nie powinieneś mnie kochać - wyszeptałam.
Malfoy odwrócił głowę jakbym właśnie zdzieliła go w twarz. Nie miałam pojęcia co mam robić. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Draco to fajny chłopak, którego towarzystwo mi nie przeszkadzało, był moim przyjacielem, ale nie potrafiłam wykrzesać z siebie głębszych uczuć.
- Wiesz co? Właśnie uświadomiłaś mi, że to wszystko było po nic -powiedział z żalem Malfoy, spojrzawszy na mnie.- Powinienem od razu się odsunąć i zostawić cię w spokoju. To chyba byłoby dla ciebie udogodnieniem.
- Nie o to chodzi -burknęłam.
- Jak nie o to? Za każdym razem czuję, że przeszkadzam ci swoją obecnością. Wszyscy ci przeszkadzają -uniósł się.
- To nie prawda -burknęłam z zaciśniętymi zębami.
- Nie wpuszczasz nikogo do swojego świata, wszystkich odpychasz. Nie potrafisz okazać jakiejkolwiek empatii, unikasz kontaktu z ludźmi -napierał poirytowany.- Boisz się pokazać tego jaka naprawdę jesteś.
- Taka właśnie jestem! -Wykrzyczałam mu w twarz.- Jestem zimną, nerwową, introwertyczną, wredną suką!
Malfoy jakby trochę ochłonął. Pokręcił lekko głową spuszczając wzrok.
-Powiedz to -burknęłam z zaciśniętymi zębami
Ten jedynie pokręcił głową, unikając mojego wzroku.
- Wiem, że o tym myślisz. Powiedz to. Jesteś nieczułą suką, Riddle -syknęłam.
- Nie jesteś -powiedział cicho, lecz zdecydowanie.
- Właśnie że jestem. Gówno o mnie wiesz. Jesteś po prostu dobrym obserwatorem. Jednak w jednej kwestii się mylisz. Dopuszczam do siebie ludzi -burknęłam trochę spokojniej.- Jakbyś nie zauważył, jesteś jedną z nich.
Po tych słowach odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę zamku.
-To dlaczego mnie odepchnęłaś? -Usłyszałam za sobą. Nie chciałam jednak odpowiadać na to pytanie. Nie chciałam wpuszczać go w aż tak dalekie rejony. Zbytnio się bałam.- Rebekah!
- Wystarczy na dziś -mruknęłam, nie zwalniając kroku.

***
Przez ostatnie dni staraliśmy się nie wchodzić sobie w drogę. Z powodzeniem zresztą. Ja nie wiedziałam jak zacząć rozmowę ani nie miałam na to odwagi, Malfoy z kolei był chyba zbyt dotknięty. Tak mi się przynajmniej wydaje. Chciałam dać mu czas, by uświadomił sobie, że wybrał nieodpowiednią osobę. Zbyt nieczułą na takie szczęśliwe historie.
Jednak w ciągu tych dni udało mi się przetrząsnąć część szkolnej biblioteki. Większość książek musiałam odrzucić przez wzgląd na ich naukowy, romantyczny lub zbyt trudny do rozszyfrowania język. Cóż, nie jestem alfą i omegą. Nawet żadną z nich z osobna, jednak natrafiłam na parę interesujących pozycji, które umieściłam na mojej liście 'rzeczy do zrobienia przed śmiercią'. Jedna nawet uchowała się na liście 'rzeczy do zrobienia przed tym jak ktoś mnie zamorduje lub przypadkowo wypadnę z okna, co może się zdarzy w każdej sekundzie mojego niezdarnego życia'. Zatem z pewną satysfakcją mogę uznać te parę dni za dosyć udane.

*perspektywa Draco*
Padłem na fotel w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Byłem wykończony po treningu quidditcha. Po wygranej z Gryffonami wszyscy są bardzo nakręceni i chcą utrzymać formę więc każdy w drużynie naciska na siebie nawzajem, by trenować jeszcze ciężej. Z jednej strony to dobrze, ale momentami nie czuję połowy ciała.
Rozejrzałem się po Pokoju. Był wypełniony uczniami. Głównie młodymi, którzy pilnie odrabiali eliksiry. Zerknąłem w stronę kąta, w którym zazwyczaj siedzi Bekah i czyta książkę. Jednak nie było jej tam. Tak jak w przeciągu tygodnia. Po tamtym epizodzie na błoniach unika wszystkich jeszcze bardziej niż zwykle. Tym bardziej mnie. Domyślam się, że jest zakłopotana, gdyż postawiłem ją w trudnej, jak się okazało, sytuacji. Poza tym miałem cholerne wyrzuty sumienia. Poniosły mnie emocje i wyrzuciłem z siebie to co trzymałem długi czas. Nie powinienem był tego mówić.
Cmoknąłem niezadowolony i spojrzałem w kominek. Nagle ktoś pacnął mnie mocno w potylicę.
- Co tam Smoku? - Usłyszałem, a po chwili na fotel obok rzucił się Zabini. Chłopak rozwalił się na nim wygodnie, lecz po chwili mojego milczenia spojrzał na mnie zdziwiony. Następnie westchnął i oparł głowę o oparcie. - Nadal się tym zadręczasz?
Nie odpowiedziałem na to. Utkwiłem wzrok w płomieniach.
- Malfoy kurwa, ogarnij się - mruknął Blaise po czym kopnął mnie w kostkę.- Przecież coś cię łączy z Bell. Widać to na kilometr -powiedział Blaise, założywszy ręce za głową. Spojrzałem na niego bezwiednie.
- Tak myślisz? Szkoda, że cię tam wtedy nie było -burknąłem.
Ten wzruszył ramionami.
- Porozmawiaj z nią. Od siedzenia tu jak buc nic nie wskórasz -powiedział po chwili. Następnie wstał, poklepał mnie po ramieniu i zniknął na schodach, prowadzących do dormitoriów.  

**dwa tygodnie później**
Siedziałem wcześnie rano na Wielkiej Sali i mieląc powoli jabłko, czytałem Proroka Codziennego. Zwykle tego nie robię, bo to denna gazeta z dennymi informacjami. Zainteresowała mnie jednak strona tytułowa, która wręcz krzyczała: 'Mroczny Znak nad kolejną mugolską wioską. Czy to już czas na panikę?'. Zdjęcie przedstawiało zrujnowane miasteczko. Na pierwszym planie widniały pozostałości po małej chatce. Unosił się z niej ciemny dym po pożarze, z którego bił mrok znaku Śmierciożerców. To nie pierwszy taki przypadek, jak zauważyła gazeta. W przeciągu kilku dni Śmierciożercy wymordowali dziesiątki ludzi. Ministerstwo nie wie w co włożyć ręce, gdyż nie wiedzą kto dokładnie był w to wmieszany. Większość popleczników znalazła sobie bardzo dobre wymówki, do których Ministerstwo nie może się przyczepić. Głównie zakrywają się nieobecnością Czarnego Pana, co uznaje się im za dostateczną wymówkę. Świat czarodziejów wręcz linczuje Ministerstwo za takie podejście, bo i oni zaczynają się bać o własne życie. Czarnego Pana nie widać, a krew się leje po chodnikach. Ponuro złożyłem Proroka i odłożyłem go na wolne obok mnie miejsce na ławce. Doskonale wiem kto jest za to odpowiedzialny. Ojciec wysłał mi parę listów, w których usilnie zachęca mnie żebym zadbał o dobre stosunki z Rebeką, żeby nie miała wątpliwości kogo ma przyłączyć do popleczników. Na żaden z tych listów nie odpowiedziałem. Nie chciałem się w to mieszać. Nie przepadam za mugolakami, gdyż od zawsze wpajano mi wyższość czarodziejów czystej krwi, lecz nie jestem w stanie skazać ich na śmierć. Nie byłbym na siłach żeby wymierzyć im różdżką w twarz i wypowiedzieć zaklęcie uśmiercające. A to jest wpisane w naturę Śmierciożerców. 
Westchnąłem ciężko i wstałem od stołu. Następnie skierowałem swoje kroki do sali McGonagall. Rebekah i ja zaczęliśmy rozmawiać. Nasze relacje trochę się ociepliły, co naprawdę mnie ucieszyło. Nie mogłem znieść tej suchej atmosfery między nami, pomimo tego, że wcześniej tak dobrze się dogadywaliśmy. Postanowiłem się zdystansować. Nie chcę na nią napierać. Już wiem, że jeżeli będzie chciała mi wyjaśnić kwestie to to zrobi. Nie zmuszę jej żadnym sposobem do tego. Muszę dać jej czas. 
Gdy rozległ się dzwon, Minerva wpuściła nas do sali. Zauważyłem, że Bekah zajęła miejsce w przedostatniej ławce pod oknem. Podszedłem spokojnie i złapałem za oparcie krzesła obok niej.
- Wolne? -Spytałem. 
Dziewczyna spojrzała na mnie swoimi dużymi, brązowymi oczami po czym pokiwała głową, a następnie wróciła do wertowania podręcznika do transmutacji. Zauważyłem pod jej lewym okiem, na policzku wąskie, lecz dość głębokie zadrapanie. Skóra dookoła była zaczerwieniona a rana powoli się scalała. Blizna była nieunikniona. Zająłem miejsce i spojrzałem na opiekunkę Gryffonów, która rozpoczęła swoje zajęcia. W pewnej chwili Rebekah nachyliła się, przez co intensywniej poczułem jej delikatne perfumy. Długie, blond włosy przelały się przez jej ramię, zakrywając jej twarz przed profesor McGonagall.
- Czytałeś Proroka? -Spytała szeptem. Powiedziała to z taką radością, z taką satysfakcją w głosie, że ciarki przeszły mi po plecach. Pokiwałem lekko głową. Ta uśmiechnęła się jeszcze bardziej, ukazując rząd białych zębów. Chyba pierwszy raz widziałem u niej takie zadowolenie. Była dumna. Oparła się z powrotem o krzesełko i odgarnęła włosy z twarzy. - Podoba mi się to -wyszeptała z przekonaniem i zwróciła wzrok na nauczycielkę. 

Po obiedzie, który jadłem wyjątkowo długo, wróciłem do Pokoju Wspólnego. Na kanapach zauważyłem Blaise'a, który rozmawia wesoło z Riley. Tych dwoje widuję tam chyba najczęściej. Potrafią siedzieć tam pół nocy i wydzierać się na cały Hogwart. Ślizgoni często skarżą się na te głośne śmiechy lub raban, gdy zaczynają prać się poduszkami i wszystkim innym, co wpadnie im w ręce, ale bezskutecznie. Ta dwójka przyjaciół jest po prosu niemożliwa. Uroczo niemożliwa. Ruszyłem w stronę schodów, a następnie do swojego dormitorium. Bezwiednie otworzyłem drzwi i nie rozglądając się po pomieszczeniu ruszyłem do łazienki. Byłem dziwnie zmęczony po zajęciach, więc postanowiłem wziąć szybki prysznic. Zrzuciłem ubrania, które miałem na sobie, robiąc przy tym niesamowity bałagan i wszedłem pod prysznic. Gdy cała łazienka zdążyła zaparować tak, że ledwo szło oddychać, wyszedłem z kabiny i obwiązałem biodra ręcznikiem. Przetarłem dłonią lustro i spojrzałem na swoje odbicie. Żadnych nowych potłuczeń - coś nowego. Przeczesałem dłonią blond włosy i ruszyłem do dormitorium po ubrania. Krople wody spływały jeszcze po moich plecach, ramionach, klatce piersiowej, przez co wychodząc z łazienki odczułem lekki chłód. Wzdrygnąłem się nieznacznie i zajrzałem do szafy. Wyciągnąłem z niej czarne spodnie oraz niezbyt przylegającą, ciemnoszarą podkoszulkę po czym założyłem je na siebie. Następnie położyłem się na łóżku i zagłębiłem się w książce, którą mordowałem od miesiąca. 














Bardzo szybko powstał ten rozdział. Aż sama się dziwię. Jednak to dobrze. Może to znak, że wracam do formy?
Nie wiem, co mogę tu więcej napisać. Nie połamcie się w tym roku, czy coś. 
Dziękuję za komentarze. Naprawdę miło widzieć jakiś ślad po moich czytelnikach, a nie same liczby wyświetleń. Serduszko rośnie :)
Ściskam Was mocno, 
~T 









Komentarze

  1. ojej, mocny introwertyzm się odezwał w Bell, ale to akurat bardzo normalne XD
    trochę szkoda mi jednak Dracona, chłopak się stara, próbuje, robi co w jego mocy i dupa, ale fakt, nie da się nikogo do miłości zmusić
    ooo, Hart i Zabini, tacy przyjaciele, to urocze c:
    czekam na perspektywę Bekah i więcej psychopatycznych uśmiechów przy zrujnowanych wioskach c:
    pozdrawiam, kocham i czekam na kolejny rozdział, Black

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej

    Ciekawie piszesz. Kolejny rozdział czyta się z przyjemnością. Nie bardzo jednak rozumiem zachowania Rebeki, nie wiem o co tu chodzi, dlaczego nadajesz jej taki bezduszny, nienaturalny emocjonalny rys. Z jednej strony wrażliwa, ciepła - a z drugiej - zaprzeczenie samej siebie. Nie rozumiem tego. Może dlatego, że nikogo takiego nie znam. Nie wiem, czy istnieją takie osoby. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

rozdział XXIII

rozdział XXXII

Nominacja do 'Liebster Award'