rozdział XLIV

Wszystko działo się niemal w zwolnionym tempie. Czułem jak serce zamiera mi w piersiach. Zwolniłem kroku będąc zaledwie trzy metry od niej, aż w końcu się zatrzymałem. Patrzyłem wraz z całym tłumem gapiów jak bezwładne już ciało Pottera pada na ziemię. Widziałem tumany kurzu, wznoszące się i jakby robiące mu miejsce na brudnej ziemi. Patrzyłem jak powoli upadają na jego umazaną w krwi szatę, zlepione od potu włosy, blednącą twarz. Klatka piersiowa chłopaka po raz ostatni opadła, oddając ostatni dech.
W Sali zapadła cisza. Nikt nawet się nie poruszył, nie wydał głośniejszego dźwięku niż stłumiony oddech. Wzniosłem wzrok znad martwego ciała Harry'ego na postać Riddle. Stała odwrócona do mnie plecami. Jej czarna szata była tak statyczna, że miało się wrażenie, iż dziewczyna zamarła razem ze swoją ofiarą. Po chwili jednak dostrzegłem jak opuszcza dłoń, która kurczowo ściskała różdżkę. Po kolejnej chwili, która zdawała się trwać wieczność, poruszyła głową. Jej nieskazitelny kucyk poruszył się wraz z nią. Rebekah odwróciła się w moją stronę. Ujrzałem smugę krwi na jej policzku, przykurzony prawy obojczyk. Poza tym jednak, spod całego tego brudu, przebijały się niezwykle wyraźne oczy. Brązowe, duże oczy pełne szczęścia, dumy, spełnienia. Czułem jakby nie poznała mnie w pierwszej chwili. Jakby jedynie delektowała się ową chwilą. To była JEJ chwila. Widziałem jak potężna teraz była. Niezwyciężona.
Po chwili jednak jej wzrok zelżał. Ujrzała mnie. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a jej ciemne usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. Ja jednak nie potrafiłem się uśmiechnąć. Nadal nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa. Dziewczyna przekrzywiła delikatnie głowę na bok, widząc mnie. Widać, że kamień spadł z jej serca. W moim wypadku jednak głaz rozcierał resztki owego organu na podłodze Sali.
- Draco... - wyszeptała z ulgą.
Ruszyła w moim kierunku. Przez umysł przemknęła mi myśl, że nam się udało. Że to wszystko co wyczytałem w liście to jedna wielka pomyłka. Że Bekah jest ponad tym... Nie postawiła jednak nawet trzech kroków. Nagle bowiem gwałtownie się zatrzymała, szarpnięta dziwnym odruchem. Drgnąłem przerażony. Czułem jak moja twarz przybiera koloru śniegu za oknami. Dziewczyna rozszerzyła swoje piękne, brązowe oczy. Po chwili jej twarz wykrzywił bolesny grymas. Spojrzała w dół. Nagle jej czarny sweter zaczął przybierać brzydki odcień na wysokości brzucha. Mokra plama zaczęła się bardzo szybko powiększać. Rebekah chciała dotknąć krwawiącej rany, która pojawiła się znikąd, jednak jej dłonie za bardzo drżały. Powoli uniosła głowę i spojrzała na mnie z czystym przerażeniem w ochach, które zmroziło krew w moich żyłach. Usłyszałem cichutkie jęknięcie, wydobywające się z jej ściśniętego gardła. Niepewnie zaprzeczyła głową.
- Nie -wyszeptałem ledwo słyszalnie. - Nie, nie, nie, nie - bełkotałem zachrypniętym głosem, ruszając ku niej.
Nim jednak zdążyłem podbiec do dziewczyny, ta upadła na kolana. Jej ciało zaczęło delikatnie drżeć. Oczy jednak wlepiła we mnie. Wołały bym pomógł, bym coś zrobił. Jednak ja nie mogłem zrobić nic. Upadłem na kolana wraz z nią. Szybko złapałem za jej ramiona, by jej ciało nie uderzyło bezwładnie o kamienną posadzkę. Była teraz tak słaba. Cała potęga jakby z niej uleciała. Nie było po niej śladu. Dziewczyna natomiast w moich objęciach, była przerażona niczym mała dziewczynka. Nie przypominała mi mojej Rebeki. Ta osoba powoli się rozmywała na moich oczach.
Bekah nie miała już sił by utrzymać się na kolanach. Czułem jak opada w moje ramiona. Usiadłem, dając jej oparcie. Ułożyłem ją na swoim ramieniu. Nagle ujrzałem łzy nie tyle w jej co w swoich oczach. Zaczęły zamazywać mi rzeczywistość. Zamrugałem parę razy, by je odgonić. Spłynęły szybko po policzkach. Rebekah oddychała bardzo płytko, nie raz wręcz krztusząc się powietrzem. Jej oczy stały się szkliste. Przerażenie i ból jednak przedzierały się na pierwszy plan. Spuściłem wzrok na jej brzuch. Drżącą dłonią dotknąłem skraju jej swetra. Odlepiłem materiał od jej ciała. Poczułem jak drgnęła. Moim oczom ukazała się potężna rana, z której ciągle sączyła się krew. Jej brzegi były paskudnie rozdarte. Zacisnąłem mocno powieki. Nie mogłem na to patrzeć. Nie wiem co spowodowało tak okropne rany. Nie chciałem wiedzieć. Chciałem zatrzymać ją przy sobie jak najdłużej. Po chwili otworzyłem zapłakane oczy. Moja twarz była już mokra od łez. Spojrzałem na dziewczynę. Cała drżała. Nie miała już siły nawet, by unieść dłoń. Jej różdżka wypadła z jej ręki i potoczyła się dalej. Delikatnie dotknąłem jej policzka. Jej ciało zaczynało ziębnąć. Przeraził mnie ten dotyk. Życie tak szybko z niej umykało. Zapłakałem cicho. Nie mogłem tego powstrzymać. Ból rozdzierał mnie od środka.
Widziałem że chciała coś powiedzieć. Jej dolna warga poruszała się niemo, drżała, starała się cokolwiek wyartykułować. Bez skutku. Jednak widziałem to w jej oczach. Widziałem przepraszający wzrok. Pokręciłem lekko głową. Nie mogłem znieść tego widoku. Serce rozdzierało mi się na tysiące części. Czułem jak każda cząsteczka mojego ciała umiera wraz z nią. Sam chciałem się do niej odezwać, zapewnić ją, że wszystko będzie dobrze, powiedzieć jak bardzo ją kocham, jednak nie potrafiłem. Moje gardło było ściśnięte jakby najpotężniejszym zaklęciem. Nie przechodziło przez nie żadne słowo. Byłem w stanie jedynie nabrać haust powietrza.
Nagle poczułem jak jej ciało zamiera. Ustały drgawki, jej smukłe dłonie wyślizgnęły się z mojego uścisku, głowa zaczęła powoli opadać na moje ramię. Zesztywniałem czując to. Nie potrafiłem tego powstrzymać. Nie mogłem zrobić nic.
- Rebekah - zaskrzeczałem ledwo słyszalnie. Ująłem jej twarz dłonią, chcąc ją wybudzić. Jednak jej ciało słabło. Na tyle bym nie wyczuł żadnego, absolutnie żadnego ruchu. Spojrzałem w jej rozwarte, rozmyte oczy. Widziałem jeszcze ten błysk, przytłumiony przez strach. Błysk, który ujął mnie od pierwszego naszego spotkania. Błysk, którego nie da się zapomnieć. Teraz jednak tak nikły i słaby.  Otworzyłem usta, by ponownie spróbować coś z siebie wydusić. Spojrzałem w jej przerażone oczy i ujrzałem jak ten przepiękny błysk gaśnie... Jej wzrok utkwił martwo w jakimś punkcie na suficie, a głowa opadła bezwładnie na moje ramię.
I zapadła cisza...

Zamarłem, widząc to. Obraz niknącego życia w oczach mojej ukochanej był czymś co wywołało u mnie drgawki. Zacząłem kręcić głową. Chciałem to wszystko zatrzymać, cofnąć, ale nie kontrolowałem tego. Poczułem jak moje ciało rozdziera potworny szloch. Lament rozniósł się po całej Wielkiej Sali. Przeszył wszystkich tu obecnych na wskroś. Nie panowałem nad łzami, które zaczęły wylewać się z moich oczu. Kapały na moją koszulę, na zakrwawiony sweter Rebeki. Zacisnąłem mocno powieki, chyląc czoło. Ból był nie do zniesienia. Gorszy od jakiegokolwiek poprzedniego. Był wręcz nieokreślony. Wkradł się do każdej mojej cząstki i targał wnętrznościami na wszystkie strony. Nie potrafiłem uciszyć krzyku potęgującego się w mojej głowie. Być może krzyczałem w rzeczywistości. Nie byłem w stanie określić. Nie potrafiłem myśleć trzeźwo. Wsparłem się o czoło martwej dziewczyny swoim własnym. Dotknąłem jej chłodnego ciała, jak robiłem to nie raz. Teraz jednak nie odpowiedziała mi w żaden sposób. Żadnym słowem, żadnym gestem. Nie zrobi tego już nigdy. A ja nigdy już nie ujrzę jej rozpromienionych oczu. Poczułem ogromną pustkę w sercu, w całym swoim ciele.
Wtem kątem oka dostrzegłem pewien ruch przede mną. Uniosłem zapłakaną twarz. Niewiele dalej, na środku pomieszczenia wypełnionego Śmierciożercami, zaczęła majaczyć czarna poświata. Mocno zacisnąłem powieki i ponownie je otworzyłem, odganiając łzy. Mara zaczynała stawać się coraz wyraźniejsza. Przypominała kroplę czarnego jak noc atramentu wpuszczoną do szklanki z wodą.  Jej kontury zaczęły się zlewać w jedno, tworzyć coś na wzór skulonej szkarady. Owa postać zaczęła przybierać kształtów. Niebawem wyprostowała się, wypuszczając pełen ulgi oddech z nowo uformowanych płuc. Postrzępiona, mroczna szata odgoniła kurz zalegający na podłodze. Z długich, szerokich rękawów wyłoniły się sino-blade, chude dłonie, zakończone niezdrowo wyglądającymi, ostrymi szponami. Uniosłem wzrok nieco wyżej i ujrzałem Jego twarz. Lord Voldemort spojrzał na mnie z góry swoimi zimnymi, niebieskimi oczami. Jego bladą, wężową twarz rozświetlił paskudny uśmiech.  Następnie uniósł wzrok i spojrzał na tłum, otaczający nas. Obrócił się, spoglądając na wszystkich. Po chwili rozpostarł ramiona.
- Przyjaciele - wysyczał cicho.
I nagle, każdy kto znajdował się w Sali, kto miał odrobinę oleju w głowie, ukłonił się. Wielu z nich padło na kolana chyląc czoła przed Czarnym Panem. Rozejrzałem się. Każdy Śmierciożerca wbijał swój wzrok w podłogę, oddając cześć swojemu jedynemu przywódcy. Zrobiło mi się niedobrze. Nagle uświadomiłem sobie, że ciągle przyciskam do siebie zimne ciało Rebeki.
- Jak miło... Że znów mogę was widzieć - powiedział swoim cichym głosem Voldemort. Spojrzałem na niego z obrzydzeniem. Czarodziej opuścił ramiona. Nadal wodził wzrokiem po zgromadzonych. Nagle jednak zamarł. Odwrócił się w stronę jednego z dwóch leżących tu ciał. W stronę Harry'ego, o którym zdążyłem już niemal zapomnieć. Tom spojrzał na martwego chłopaka i podszedł do niego bardzo powoli. Jakby bał się, że wybudzi go ze snu. Nagle ciszę, panującą w pomieszczeniu, przerwał cichy śmiech, który niebawem przerodził się w okropny rechot.
- Chłopiec, który przeżył... - Wyszeptał w końcu, nachylając się nad Wybrańcem. Wszyscy obserwowali to spotkanie w ciszy. Tom powoli dotknął swoją nagą stopą klatki piersiowej Pottera. Żadnej reakcji. - Nie żyje - dodał równie cicho i zaśmiał się złowieszczo, prostując się. Raz jeszcze rozejrzał się. Tym razem jednak po zamku. Chciał przyjrzeć się znanym mu murom, niegdyś pięknym oknom, teraz jedynie dziurom, przez które wdzierał się potęgujący chłód. - Niegdyś było tu przytulniej - skomentował cicho po czym znów spojrzał na swoich popleczników. - Traktujcie ten dzień jako kamień milowy. Lata naszej świetności przeminęły, brutalnie przerwane przez tego chłopca. Jednak dzisiaj nastąpił dzień, w którym powstałem na nowo. Mam u boku was, Harry'ego Pottera u stóp... Nadszedł czas by przywrócić nasze lata świetności - powiedział wyniośle.
Skrzywiłem się z obrzydzenia. Nie mogłem w prost uwierzyć w jego bezwzględność. Chciało mi się wymiotować.
Nagle z tłumu wyłoniła się Bellatrix. Ciotka o burzy czarnych loków podeszła niepewnie do Voldemorta. Gdy była zaledwie parę kroków od niego, ukłoniła się w pas. Przed siebie wysunęła swoje smukłe dłonie, na których znajdowała się różdżka. Czarny Pan z delikatnym uśmiechem ujął ją. Przyjrzał się różdżce niczym arcydziełu. Ciotka wycofała się, wyraźnie dumna ze swojej roli. Po chwili Voldemort spojrzał po Śmierciożercach.
- Chyba już czas na nas - powiedział tylko. Coś mnie tchnęło. Nie mogłem dłużej tego znieść.
- Ty kłamco! - Wrzasnąłem nagle. Salę przeszył nieprzyjemny szmer, a po chwili zapadła cisza. Wbijałem wzrok w jego sino wyglądającą czaszkę. Niedługo później jednak, czarodziej spojrzał na mnie. Odwrócił się w moją stronę i przeszył mnie swoim zimnym spojrzeniem. Przez chwilę wbijaliśmy w siebie wzrok.
- Draco Malfoy, syn Lucjusza i Narcyzy Malfoy... - wysyczał jakby do siebie. Kątem oka dostrzegłem drgnienie wśród tłumu. Domyślam się kto tam stał. Nie spuszczałem jednak moich szklistych oczu z postaci Voldemorta. - Odważne słowa...
- Wykorzystałeś ją! Jak ostatni tchórz! - Słowa wydobywały się ze mnie mimowolnie. Krzyczałem, zdzierając sobie gardło. Nie dbałem jednak o to. Ból, który targał moimi wnętrznościami chciał wydobyć się również na zewnątrz... Spojrzałem na jego wykrzywiającą się w uśmiechu twarz.
- No tak... Rebekah - mruknął jakby z roztargnieniem. Nagle ruszył w moim kierunku. Niespiesznie. Zatrzymał się, a następnie ukląkł. Spojrzał na zakrwawione ciało Riddle. Nadal ściskałem jej ramiona, przyciskając ją do siebie. Jakbym bał się, że może się nagle rozpaść i zniknąć na zawsze. Czarny Pan pokręcił lekko głową, patrząc na nią. - Zdolna czarownica... - powiedział spokojnie, dotykając jej zimnego policzka swoją chudą dłonią. Wtem przesunął swoimi szponami po jej delikatnej skórze. Moje ciało nagle przeszedł nieprzyjemny dreszcz. - Jednak zbyt impulsywna. Zbyt... Nieprzewidywalna - skomentował krótko i cofnął dłoń. Nagle wzruszył lekko ramionami. - Trudno - powiedział chłodno i wstał. Nie czekając na żadną odpowiedź, nie mówiąc także nic więcej odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia. Zakręciło mi się w głowie. Nie mogłem pojąć tego jak bezduszną osobą był. Zawsze o tym wiedziałem, ale nie zdawałem sobie sprawy w jakim stopniu. Chwilę trwałem w tym osłupieniu. Jednak po chwili moje ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Spojrzałem na różdżkę, która wysunęła się wcześniej z dłoni Rebeki. Niewiele myśląc, delikatnie odsunąłem od siebie ciało Riddle. Ułożyłem ją pospiesznie na ziemi, sięgnąłem po jej czarną różdżkę i natychmiast wstałem. Nie czekając na nic, wymierzyłem w plecy Voldemorta a następnie wypowiedziałem pierwsze zaklęcie, które przyszło mi do głowy. Z końca różdżki wydobył się niebieski promień, który błyskawicznie popędził w stronę czarnoksiężnika. Ten jednak uniósł dłoń, odbijając zaklęcie. Zrobił to tak niewzruszenie... Zatrzymał się jednak. Po chwili niczym nieprzeniknionej ciszy, Voldemort odwrócił się w moją stronę. Spojrzał na mnie rozbawiony. Ja jednak stałem przepełniony adrenaliną i wgapiałem się w jego paskudną postać. Byłem gotowy walczyć, mimo że wiedziałem, iż nie mam najmniejszych szans. Godziłem się z tą myślą. Nagle Lord Voldemort otworzył usta i wręcz wysyczał:
- Zginiesz, Malfoy.
I natychmiast uniósł różdżkę, z której wystrzeliła czerwona błyskawica. Nie miałem czasu na reakcję. Zaklęcie uderzyło mnie w klatkę piersiową. Poczułem ostry ból, gdy siła uderzenia pchnęła mnie w tył. Szybko uderzyłem plecami o podłogę. Tumany kurzu wystrzeliły w górę. Dopiero po chwili udało mi się wziąć wdech. Zakrztusiłem się. Nagle do moich uszu doszedł dźwięk kroków. Zbliżał się do mnie. Zmusiłem się więc by wstać. Podniosłem się do pozycji siedzącej i szybko rzuciłem jakieś zaklęcie. Ponownie niezbyt mocne. Voldemort odbił je bez problemu. Nie zatrzymywał się, kroczył dalej w moją stronę z coraz bardziej zawziętą miną. Zacząłem się wycofywać, aż w końcu wstałem. Szybko uniosłem różdżkę i zacząłem rzucać serię zaklęć, jednak żadne nie ugodziło mojego przeciwnika. Gorzej, jeszcze bardziej go rozjuszyły. Nim jednak zdążyłem ponownie otworzyć usta, by rzucić kolejne zaklęcie, nagle uderzył mnie kolejny promień. Poczułem piekący ból w ramieniu. Wiedziałem, że rękaw został rozerwany, ukazując paskudną, krwawiącą ranę.  Nagle kolejne uderzenie. Tym razem w bok. Ten sam piekący ból. Chciałem unieść różdżkę, lecz ugodziło mnie kolejne zaklęcie, tym razem tak dobrze mi znane. Cruciatus wytrącił mi różdżkę z dłoni. Spowodował, że całe moje ciało zesztywniało. Starałem się jak najdłużej wytrzymać, ale Voldemort nasilił zaklęcie. Z zaciśniętego gardła wyrwał się cichy jęk i upadłem na kolana. Całe moje ciało przeszywał potworny ból. W pewnym momencie zyskał tak na sile, że współgrał z bólem potęgującym się ciągle w moim wnętrzu. Spuściłem głowę i zacisnąłem mocno powieki. Tak bardzo chciałem, żeby to się skończyło. Wiedziałem, że długo już tak nie wytrzymam. Zaklęcie ograbiało mnie ze wszystkich sił, powodowało, że mięśnie zaczęły mi wiotczeć. Nie miałem już chęci by walczyć. Chciałem to zakończyć. Chciałem umrzeć...

***
Nagle moje powieki rozchyliły się. Jakby na zawołanie. Moje nozdrza natychmiast nabrały serię powietrza, pakując ją do płuc, które ponownie zaczęły funkcjonować. Poczułam jak moje serce gwałtownie zabiło, powodując niemal ból w żebrach. Poruszałam gałkami ocznymi. Gdy ciemność zajaśniała, ujrzałam wysoki sufit znanego mi pomieszczenia. Zamrugałam kilkakrotnie. Następnie niepewnie zacisnęłam dłoń i rozluźniłam mięśnie po krótkiej chwili. Czułam się... dobrze. Dokładnie tak, jak czuje się człowiek, który właśnie wybudził się ze snu. Podniosłam się więc do pozycji siedzącej. Nagle jednak w oczach mi pociemniało. Zbyt gwałtowny ruch. Po chwili obraz znów zacząć nabierać barw. Spojrzałam w dół. Poczułam bowiem, że moje ubranie jest mokre. Spojrzałam na swój brzuch. Czarny sweter lepił się do mojej skóry. Był cały... we krwi. Mojej krwi. Sięgnęłam do skraju ubrania i uniosłam go w górę, odsłaniając kawałek ciała. Mój brzuch był cały we krwi, jednak... Nie było śladu po żadnej ranie. Jedyne co mogłam dostrzec przez lekko zaschniętą krew to okrągła blizna na środku. Zmarszczyłam lekko brwi.
Nagle dotarło do mnie co się dzieje. Uniosłam głowę. Ujrzałam tłum Śmierciożerców, którzy wgapiają się we mnie rozchylonymi z zaskoczenia, może trochę przerażenia, oczami. Nikt nie wydusił z siebie ani słowa. Patrzyłam po nich niemal równie zaskoczona.
Zadziałało...
Nagle usłyszałam bolesny jęk. Odwróciłam się i ujrzałam, o zgrozo, Toma. Stał dumnie, dzierżąc w dłoni swoją różdżkę. Stał tam w swojej mrocznej szacie i... uśmiercał Dracona... Chłopak o zburzonych teraz, tlenionych włosach, słaniał się po podłodze, nękany przez bolesne zaklęcie. Cierpiał, błagając niemal o śmierć. Wstałam szybko. Zachwiałam się lekko, jednak nie pozwoliłam by moje ciało ponownie runęło na ziemię. Uniosłam wzrok i wbiłam go w brata. W myślach przywołałam swoją różdżkę. Ta wysunęła się gdzieś spod ciała Malfoy'a i natychmiast poszybowała w moim kierunku. Chwyciłam ją mocno. Następnie, bez zastanowienia, wymierzyłam w Voldemorta i mruknęłam pod nosem zaklęcie. To ugodziło mojego brata w plecy. Zaklęcie szarpnęło jego ciałem w przód, natychmiast przerywając cierpienia Dracona. Tom runął na kolana. Natomiast ciało Malfoy'a opadło bezwładnie na ziemię. Ja jednak spojrzałam na brata. Czarnoksiężnik wyprostował się szybko i jeszcze szybciej odwrócił się, by zidentyfikować swoją następną ofiarę. Jakże się zdziwił gdy ujrzał swoją martwą do niedawna siostrę. Jego oczy rozchyliły się, a twarz złagodniała. Chwilę jednak wpatrywał się we mnie, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. Po chwili wstał powoli.
- Rebekah... - wymamrotał cicho. Nagle głowa Dracona powoli zwróciła się w naszą stronę. Spojrzałam na niego. Ujrzałam w jego szklistych oczach głębokie zdumienie. Jego usta rozwarły się. Nie mógł w to uwierzyć. - Jak? - Wybełkotał po chwili Tom. Uniosłam na niego wzrok, opuszczając z kolei różdżkę.
- Myślisz, że nie domyślałam się, że będziesz chciał mnie pewnego dnia wykorzystać? Nie sądziłam jednak, że nastąpi to tak szybko - mruknęłam zimno. Mierzyłam go ciągle wzrokiem. Nie mogłam przestać myśleć o tym, jak chciałabym by zginął. - To było bardziej niż pewne, iż w pewnym momencie siostrzyczka nie będzie ci już do niczego potrzebna. Nie jest przecież tajemnicą, iż nie darzysz mnie uczuciem. Jakiekolwiek by nie było... Idąc zatem w ślad za swoim wielkim bratem, uczyniłam sobie horkruksa, czy dwa - dodałam, unosząc lekko brodę do góry.
Na Sali zapadła cisza. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. I w końcu, po dłużej chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech. Tak niewinny. Nagle rozprostował ramiona.
- Moja Rebekah - powiedział pogodnie. Ruszył w moim kierunku i zatrzymał się w niewielkiej odległości. Ciągle obserwowałam jego czy. Nagle Tom objął mnie. Delikatnie pogładził mnie po plecach. - Jestem taki dumny - wysyczał mi do ucha. Zamarłam słysząc to. Był to bowiem pierwszy raz, gdy usłyszałam tego typu słowa skierowane do mnie. Uderzyło mnie to. Niepewnie spuściłam głowę, opierając się o jego ramię. Spodziewałam się wielu rzeczy, gdy myślałam o tej chwili. Spodziewałam się, że będzie mnie uśmiercał do momentu, aż nie wstanę. Że skarci mnie jak jeszcze nigdy dotąd. Że będzie mnie prześladował, dopóty dopóki nie znajdzie moich horkruksów. Jednak tego... Na pewno się nie spodziewałam.
Nagle Tom odsunął się i spojrzał mi w oczy. Widziałam w nich taki spokój. Mówił to.. Szczerze? Wtem mój brat spojrzał po swoich poplecznikach. Ci nadal trwali w głębokim zdumieniu, nie wypowiadając ani słowa. Tom nagle wskazał na mnie, przesuwając wzrokiem po tłumie.
- TO jest moja siostra - powiedział wyniośle.
I nagle, ku mojemu zdumieniu, wszyscy jak tam stali zaczęli chylić czoła. Każdy znajdujący się tu Śmierciożerca ukłonił się... mnie. Stałam tam, spoglądając na każdego z nich. Widziałam w tłumie rodziców Dracona, Bellatrix, Barty'iego, Karkarowa, nawet Yaxley'a. Nie mogłam wręcz oderwać od tego wzroku. Ponownie poczułam jak moje ciało napełnia ta duma i.. potęga.
Po chwili Tom kiwnął głową i spojrzał na mnie.
- Czas iść - powiedział i nie czekając na niczyją odpowiedź, ruszył do wyjścia z Sali, przechodząc pomiędzy gruzami. Chwilę później cały tłum ruszył za nim. Ja jednak trwałam dalej w miejscu. Nie mogłam tak odejść. Natychmiast rzuciłam się w stronę Dracona. Chłopak zdołał już usiąść. Widać jednak, że ledwo się trzymał. Ciągle jednak wbijał we mnie swój wzrok. Szarawa barwa jego oczu była ledwo widoczna przez łzy, które w nich lśniły. Podeszłam do chłopaka i uklękłam przed nim. Chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił. Jego ściśnięte gardło mu na to nie pozwalało. Nie czekając na jego jęknięcia szybko się w niego wtuliłam. Poczułam jak skulił się lekko, odczuwając ból. Zelżyłam uścisk. Chłopak objął mnie swoimi drżącymi dłońmi. Ułożył je na mojej czarnej szacie na plecach. Brodę oparł o czubek mojej głowy. Trwaliśmy tak przez chwilę. Wolałabym chyba jednak nie przeżywać tej chwili. Wiedziałam co za chwilę nastanie. Nie chciałam raz jeszcze widzieć jego bólu w oczach. Nie zniosłabym tego... Nagle Draco odezwał się. I powiedział coś, czego na pewno w tym momencie bym się nie spodziewała...
- Naprawdę jesteś niezniszczalna - wybełkotał cicho.
Zacisnęłam mocniej powieki. To była tak irracjonalna wypowiedź w tym momencie, że aż wybuchłam cichym śmiechem. Ten zawtórował mi. Nie wiedziałam skąd czerpie tyle pozytywnego nastawienia.
Po chwili odsunęłam się od niego i spojrzałam w jego oczy. Policzki miał mokre od łez, twarz przybrudzoną, włosy opadały niechlujnie na jego czoło. Z bladym uśmiechem dotknęłam jego policzka. Draco wpatrywał się we mnie swoimi szarymi oczami. Po chwili pokręcił delikatnie głową. Nie był w stanie uwierzyć w to wszystko. Nic jednak nie powiedział. Jedyne co zrobił to ujął dłonią moją twarz i przysuwając mnie do siebie, wpił się w moje usta. Natychmiast zacisnęłam powieki. Serce zakuło między żebrami. Nie wiedziałam do końca dlaczego. Wiedziałam na pewno, że jest to nasz ostatni pocałunek. I tak bardzo nie chciałam go przerywać. Tak bardzo chciałam przy nim pozostać. Malfoy jakby wyczytał moje myśli. Odsunął się bowiem i spojrzał w moje oczy zraniony. Wiedział. Doskonale wiedział.
- Przepraszam - wybełkotałam tylko. Nie mogłam powiedzieć więcej. Nie potrafiłam znieść bólu w jego spojrzeniu.
- Błagam, nie odchodź - wyszeptał, nadal trzymając dłoń na moim policzku. Pogładził moją skórę delikatnie. Chwyciłam za tą dłoń. Każdy jego gest sprawiał mi teraz ból, który przeszywał mnie na wskroś.
- Sam wiesz, że nie mogę...
- I co zrobisz? Odejdziesz z nim? - Spytał z wyrzutem. Słyszałam jak głos mu się łamie. Nagle i w moich oczach pojawiły się łzy. - Przecież on cię wykorzystał. Nie oddał za ciebie życia z miłosierdzia. Chciał żebyś utorowała mu drogę, odwaliła brudną robotę. I gdy nie byłaś już mu potrzebna pozwolił byś... - zawahał się. Jednak po chwili kontynuował. -  Byś umarła... Nawet nie zwrócił uwagi na twoje martwe ciało... I teraz po tym wszystkim chcesz za nim iść? - Wymamrotał, świdrując mnie swoim spojrzeniem. Spuściłam na chwilę wzrok. Draco miał absolutną rację, nie mogłam się z tym nie zgodzić. Jednak nic poza tym. Wzięłam więc głębszy wdech i spojrzałam na niego.
- A czy mam inny wybór? Wiem co zrobił i uwierz, nienawidzę go za to. Mimo to nie dziwię się. Domyślałam się, że tak będzie - powiedziałam gorzko, patrząc w jego oczy. - On nic nie czuje, Draco. Nie wie co to miłość, co to przywiązanie. Ja byłam taka sama więc potrafię go zrozumieć. I tak, mimo tego co zrobił pójdę za nim. Bo co innego mi pozostało? Jeszcze dzisiaj wszyscy dowiedzą się, że to prawda, że Lord Voldemort ma siostrę. Co więcej, wszyscy poznają, że to ja - powiedziałam. Chłopak pokręcił głową po czym spuścił ją w dół. Widziałam jak po jego policzkach spływają łzy. Po moich również. Otarłam je jednak szybko, starając się nie mówić drżącym głosem. - Nie mam szans żeby normalnie żyć. Zbyt głęboko w to wszystko weszłam. Nie ma dla mnie odwrotu - wyszeptałam, gdyż czułam jak łamie mi się głos. Taka była bolesna prawda i nienawidziłam tego. Nienawidziłam każdej chwili spędzonej z Bellatrix, każdej chwili poświęconej czarnej magii, momentów na misjach, moich okrutnych planów, morderstw. Żałowałam. Żałowałam całego mojego życia, wszystkich moich decyzji, które doprowadziły mnie do tego miejsca.
***
Patrzyłem jak bije się z myślami. Wiedziałem jaka jest rzeczywistość. Wiedziałem, że musi odejść. Jedynym pocieszeniem jakie było w tej sytuacji, to to, iż żyje. Że jest cała i zdrowa. Oraz to, że żałuje. Widziałem to w jej oczach. Tę ogromną skruchę. Rozdzierała ją niemal. To mnie pocieszało. Uspokajała mnie myśl, iż znalazła w sobie na tyle współczucia i miłości, że pożałowała swoich czynów. Nie spodziewam się jednak, że zejdzie z tej drogi. Jak sama powiedziała, nie ma dla niej odwrotu... Poczułem jakby ktoś złapał mnie za serce i zbyt mocno ścisnął. Tak bardzo nie chciałem jej tracić. To było zbyt bolesne. Przez umysł przeszła mi myśl, że chyba wolałbym, aby tu zginęła i nigdy nie powstała, niżeli miałaby nadal męczyć się u boku Voldemorta. Musiała żyć z myślą, iż gdzieś na świecie jest osoba, która nauczyła ją jak kochać, której zaufała, którą pokochała. Jednak mimo to nie może do niej wrócić.
Uniosłem wzrok i spojrzałem w jej zapłakane oczy. Były przepełnione bólem, tak potwornym, że miałem wrażenie, iż nie zniknie nigdy. Rebekah dotknęła mojej dłoni.
- Ten pierścień... - zaczęła cicho i momentalnie na niego spojrzałem. Nadal lśnił na moim palcu. Uniosłem wzrok na dziewczynę. - Pilnuj go. To dzięki niemu mogłam jeszcze raz cię zobaczyć - wyszeptała.
Wtem nachyliła się w moją stronę i bardzo delikatnie pocałowała moje czoło. Następnie wstała i rzucając mi ostatnie spojrzenie, odwróciła się. Jej czarna jak noc szata zatańczyła pośród kurzu i gruzów, a następnie podążyła za nią. Patrzyłem jak miłość mojego życia, osoba, która doszczętnie mnie odmieniła, odchodzi. Dotknąłem lekko pierścienia, który tkwił na moim palcu. Mocniej ścisnąłem horkruksa, gdy Rebekah Riddle zniknęła za murami zamku, pozostawiając mnie na Wielkiej Sali samego.





















I ło tak. Długo czekałam na ten rozdział. Bardzo chciałam go napisać, bo miałam na niego tyle pomysłów. Gdy jednak przyszedł ten długo wyczekiwany moment to nie mogłam zebrać myśli. Może to przez egzaminy... Możliwe. Mam jednak nadzieję, że dobrze się czytało. Podzielcie się swoimi opiniami, chętnie poczytam. Jednak teraz życzę Wam miłego dnia i widzimy się w epilogu c:
T

Komentarze

  1. TO BYŁ PRAWDZIWY ROLLERCOSTER!
    Na początku, ah, Draco, słodkie słoneczko, aż łzy cisnęły się do oczu czytając o jego bólu. Wiedząc jak cholernie prawdziwy on jest.
    A potem powstał ON, najgorsze zło świata. Ale tego się spodziewałam. Nie wiedziałam jednak, że Bekah wstanie. Że jeszcze będzie miała szansę pożegnać się z tlenionym. Że jeszcze Śmierciożercy oddadzą jej hołd. Uznają za prawdziwą siostrę Voldemorta. AH.
    Ten komentarz jest tak nieskładny, że aż przepraszam za to wszystko, po prostu... Chyba trochę nie chcę, by to był koniec. Ja wiem, epilog jeszcze, ale to jeszcze gorzej. To właśnie te ostatnie rozdziały tak wiele wyjaśniają. Ten tuż przed epilogiem, nagle wszystko staje się jasne. Kto był dobry, kto zły. Kogo trzeba zabić, a komu pomóc.
    Cholera.
    Chyba zostało mi tylko napisać, że pozdrawiam i kocham, Black.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

rozdział XXIII

rozdział XXXII

rozdział XXXIV