rozdział XXXIII

Wgapiałem się w korytarz jak zaklęty. Bardzo chciałem ją teraz przytulić. Powiedzieć, że będę przy niej mimo wszystko. Nasłuchiwałem więc, czekając na dźwięk otwieranych drzwi od sypialni. Mój zapał jednak ostudził Egon, który zmierzył mnie wzrokiem. Powoli nabrał powietrza w płuca.
- Powinieneś już pójść - powiedział cicho. Spojrzałem na niego trochę skołowany. - Przyszła tu żeby odpocząć. Nie będzie zadowolona gdy zobaczy cię tutaj - dodał jeszcze ciszej.
Niechętnie, ale pokiwałem głową, zgadzając się z nim. To była ostatnia rzecz, na która miałem w tym momencie ochotę, ale wolałem posłuchać rady, by nie komplikować bardziej sprawy. Wstałem więc i spojrzałem na rudowłosego mężczyznę.
- Trzymaj się Egon - mruknąłem cicho, na co ten skinął wymownie głową. - I dziękuję - dodałem po czym deportowałem się do Hogwartu.
Wylądowałem w swoim dormitorium, które notabene było puste. Westchnąłem cicho i podszedłem do biurka. Zajrzałem do szuflady, gdzie odłożyłem list od ojca. Lekko pożółkły papier koperty nie dał odczytać listu, znajdującego się w środku. Odwróciłem ją i ujrzałem czarną, niedbale odbitą pieczęć z wytopionym Mrocznym Znakiem. Dotknąłem czaszki opuszkiem palca i delikatnie przesunąłem po wijącym się wężu. Co kryje ten list? Dlaczego Rebekah nic o nim nie wie, a ja mam się dowiedzieć w ostatniej chwili? Co było tak ważnego, że dołożyli tyle starań, by to przed nami ukryć? Ojciec nalegał również bym ubiegał się o Mroczny Znak. Przerażała mnie ta sprawa. Wszystko było bardzo podejrzane i mroczne. Śmierdziało jakimś spiskiem i tu muszę przyznać Rebece rację. 
Spróbowałem jeszcze paru zaklęć, by odpieczętować list, jednak każde zawodziło. Bez wątpienia była to czarna magia, której ja niestety nie zdołam pokonać. Nie jestem na tyle silnym czarodziejem. Jednak Rebekah jest… Nawet głupiec wie, że jest potężną czarownicą… Pytanie tylko czy powinienem jej dawać ten list. Z jednej strony wiem, iż Rebekah nie spocznie póki nie otworzy tego cholernego listu. I tu jest problem. Sprawa za bardzo ją pochłania. Nie chcę dodatkowo jej podjudzać i przyczyniać się do tego, by znów traciła panowanie nad sobą. Poza tym ojciec kategorycznie zakazał mi mówienia Rebece o liście. Mimo że o nim wie, nie powinienem jej go dobrowolnie dawać. Z drugiej jednak strony nie wiem co jest w nim zawarte, co z kolei może jej zaszkodzić. Wnioskując po tym, jak ojciec i Bellatrix byli poddenerwowani i jak bardzo zależało im, by Bekah nie zdobyła listu, można sądzić, że jest w nim zawarte coś na jej niekorzyść. Wątpię bowiem żeby szykowali jej przyjęcie niespodziankę. Patrząc pod tym względem, tym bardziej chcę wiedzieć, co jest tam zapisane. Nie wyobrażam sobie bowiem, żeby spotkała ją jakakolwiek krzywda. Chcę ją chronić za wszelką cenę. Właśnie dlatego zdecydowałem dowiedzieć się, co kryje list, jednak bez wiedzy Rebeki. Nie chcę jej dodatkowo denerwować tą sprawą.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Poderwałem się lekko z miejsca i machinalnie wcisnąłem list w otwartą jeszcze szufladę. Trochę spokojniej zamknąłem ją i spojrzałem na drzwi. Podszedłem do nich i niepewnie otworzyłem je. Na korytarzu stał trochę przestraszony uczeń. Na oko z drugiego roku. Gdy otworzyłem drzwi chłopak o małych, lecz niesamowicie intensywnych, zielonych oczach spojrzał na mnie. Był bardzo niski więc musiał zadrzeć głowę do góry, by spojrzeć mi w oczy. Szybko złapał prawą ręką za palce u lewej ręki i wydukał cicho:
- Pan Dumbledore prosi cię do gabinetu. 
Zmarszczyłem brwi zdziwiony, lecz pokiwałem lekko głową.
- Dobrze, dziękuję za informację - odparłem dzieciakowi. 
Ten jakby dumny z siebie uśmiechnął się radośnie i pobiegł w stronę schodów na dół. Ja natomiast zamknąłem drzwi i ruszyłem do łazienki. Tam spojrzałem niepewnie w lustro. Na kości policzkowej była widoczna różowawa plama po uderzeniu ojca. Westchnąłem cicho. Myślałem, że nie zostanie ślad. Nie potrzebowałem kolejnych niewygodnych pytań. W tym momencie jednak nic na to nie poradzę. Przeczesałem więc włosy dłonią i ruszyłem do wyjścia z dormitorium. Następnie skierowałem swe kroki ku wyjściu z Pokoju Wspólnego. Szybko znalazłem korytarz, prowadzący do gabinetu Dumbledore’a. Niedługo potem więc kroczyłem po schodach, na które wpuścił mnie ogromny, złoty gargulec. Na szczycie schodów zapukałem do pięknych drewnianych drzwi. Niemal natychmiast usłyszałem głos dyrektora z wnętrza pomieszczenia, który pozwolił mi wejść. Otworzyłem więc drzwi i wkroczyłem do gabinetu. Jak zawsze sprawiał wrażenie zwierciadła osobowości Albusa. Był równie różnorodny, tajemniczy, momentami mroczny, ale i szalony. Dostrzegłem dyrektora, siedzącego za swoim biurkiem. Skrobał coś czerwonym piórem po pergaminie. Gdy zamknąłem za sobą drzwi i zrobiłem krok w głąb gabinetu, Dumbledore uniósł wzrok i spojrzał na mnie znad swoich półokrągłych okularów. Na jego ustach pojawił się ciepły uśmiech. 
- Witaj Draco. Proszę, usiądź - zachęcił starzec, wskazując krzesło znajdujące się przed jego biurkiem. Kiwnąłem głową i podszedłem, by zająć miejsce.
- O co chodzi, panie dyrektorze? - Spytałem uprzejmie.
Albus złożył pergamin i przesunął go na kraniec biurka, po czym poprawił swoje okulary i spojrzał na mnie.
- Poniekąd chciałem spytać, czy wszystko u ciebie w porządku - powiedział bardzo spokojnie, opierając łokcie o blat biurka i splatając ze sobą dłonie. Spojrzałem na mężczyznę, który uważnie wlepiał we mnie wzrok. Nabrałem powietrza w płuca.
- Tak, w jak najlepszym. A u pana?
- Dziękuję, dobrze - odparł z uśmiechem. Widziałem, że jego spojrzenie spoczęło na chwilę na moim policzku. Odwróciłem więc głowę, by spojrzeć na regał z książkami. Zagranie bardzo nieudolne, ale tylko to przyszło mi w tym momencie do głowy. Nie chciałem poruszać tego tematu, mimo że wiedziałem, iż i tak go poruszymy. Dyrektor odchrząknął cicho. Spojrzałem na niego, gdy ten spuścił wzrok na blat biurka, opierając czoło o splecione ze sobą dłonie. Po chwili jednak ponownie spojrzał na mnie z tamtym ciepłym uśmiechem. 
-Draco… Twój ojciec dość często tu bywa i wiem, że macie pewne sprawy do załatwienia. Bardzo ważne - podkreślił szybko. - Jednak nie możesz tak często opuszczać szkoły. Wiesz dobrze, że deportacja jest zakazana. Jestem świadom, iż momentami w twoim przypadku jest to konieczne, jednak nie chcę byś tego nadużywał - dodał spokojnie, lecz stanowczo. 
-Rozumiem, panie dyrektorze i przepraszam. Już nie będę - mruknąłem. Ten pokiwał głową spokojnie.
- Dobrze - mruknął cicho. Wtem złożył dłonie na biurku. Przez moment przypatrywał im się, lecz po chwili uniósł na mnie wzrok. - Draco, pytałem już wiele razy, lecz nigdy nie otrzymałem od ciebie odpowiedzi, która by mnie do końca przekonała…
- Panie dyrektorze… proszę - jęknąłem cicho.
Ten pokiwał rozumnie głową i ponownie spuścił wzrok. Opadłem na oparcie krzesła i spojrzałem w bok. Wiedziałem, że poruszy ten temat. Byłem pewien. Nastała przejmująca cisza. 
- Wiesz, że w razie czego możesz się do mnie zwrócić - bardziej stwierdził niż spytał, jednak pokiwałem głową, wgapiając się w swoją prawą dłoń, która coraz mocniej obejmowała podłokietnik krzesła. - Jeżeli nie ma nic, o czym chciałbyś mi powiedzieć to możesz już iść - dodał spokojnie Albus. Spojrzałem na niego. Znów przyglądał mi się tym uważnym wzrokiem. Poprawiłem się na krześle. 
- Dziękuję, panie dyrektorze - mruknąłem po czym wstałem. Spojrzałem na mężczyznę, który nadal mnie obserwował. - Do zobaczenia - dodałem, na co ten skinął głową i zawtórował mi. Wycofałem się po czym opuściłem gabinet. Bardzo szybko zbiegłem po schodach i ruszyłem korytarzem przed siebie. Lekko drżącą dłonią otarłem usta.
Nie powinien kolejny raz wtrącać się w nieswoje sprawy. Zdecydowanie zbyt wiele razy to zrobił. Skręciłem w mniej uczęszczany korytarz szkoły. Ze względu jednak na wieczorną porę zamek był opustoszały. Nie spostrzegłem więc nikogo przed sobą. Czułem jak ogarnia mnie wściekłość. Coś czego dawno do siebie nie dopuszczałem. Zbyt dużo się ostatnio działo bym mógł pozwolić sobie na taką utratę kontroli. W tym momencie jednak czułem, jakby to wszystko się wręcz ze mnie wylewało. Za dużo emocji. Za dużo ingerencji osób trzecich w moje życie. Za dużo. Poczułem przypływ gorąca. Wziąłem głęboki wdech, zebrałem się w sobie. Nim zdążyłem to przemyśleć moja zaciśnięta w pięść dłoń wystrzeliła w stronę ściany. Uderzyłem w nią parę razy, aż poczułem pieczenie. Zrobiłem krok w tył, a raczej zatoczyłem się do tyłu, dysząc głośno. Wgapiałem się w kamienną ścianę ze śladami krwi na niej i powoli uspokajałem oddech. Spuściłem wzrok na moje nadal zaciśnięte dłonie. Odkręciłem prawą dłoń wierzchem do góry i spostrzegłem, że skóra na kostkach jest rozcięta, a krew rozlewa się już po śródręczu.  Powoli otworzyłem dłoń, co spotkało się z niemałym bólem. Krew dostała się również na palce. Strząsnąłem ją szybkim ruchem ręki. Pare kropel spadło na ziemię. Nie przejąłem się tym jednak zbytnio. Powoli wycofałem się, po czym odwróciłem się i niespiesznie ruszyłem do dormitorium.

**perspektywa Riddle**
Uchyliłam drzwi sypialni Egona. Wszystkie dźwięki słyszałam jeszcze jakby zza ściany, a sama poruszałam się bardzo powoli i ostrożnie. Niezbyt jeszcze powróciłam do rzeczywistości. Leki nasenne Egona są zajebiście mocne i jestem wręcz pewna, że gdy kończą mu się prochy to miażdży tabletki i wciąga je nosem. Założę się, że działają tak samo, jeśli nie lepiej.
Wyszłam na korytarz i skierowałam swoje kroki w stronę salonu. Musiałam wcześniej ominąć parę pustych butelek oraz opakowań po jedzeniu. Napotkałam również na podkoszulkę rudzielca. Przekroczyłam w końcu próg salonu, a na kanapie ujrzałam mojego alkoholika. Leżał rozwalony, wgapiając się w sufit. W ręku dzierżył w połowie spalonego papierosa. Dym unosił się w górę i mieszał z ogromnym, szarym kłębem dymu, który rozprzestrzeniał się nad kanapą. Przyjrzałam się wpół nagiemu mężczyźnie. Nie wyglądał zbyt dobrze, ale przynajmniej był przytomny. Chociaż nie wiem jednak czy nie byłoby lepiej, gdy był nieprzytomny. Spostrzegłam, połyskujące w słabym świetle lampy, mokre smugi na jego twarzy. Przecierały szlaki od jego oczu przez policzki oraz skronie. Jego wzrok był jakby nieobecny. Tępo wgapiał się w sufit. W jeden marny punkt. Zrobiłam krok wgłąb salonu. Egon pociągnął nosem po czym otarł go  wierzchem dłoni. Następnie zakrył usta. Jego dłoń zaczęła drżeć razem ze szczęką. Nie powstrzymał tego. Kolejne łzy spłynęły po skroniach, znajomą już ścieżką. Zginęły gdzieś błądząc po szyi. Zacisnął mocno powieki, lecz to nie powstrzymało przykrych wspomnień, które wyciskały z niego bolesne łzy. Zaczął cicho łkać. Powoli zsuwał się z kanapy, by wylądować na podłodze. Zakrył twarz dłońmi. W jednej z nich trzymał niezgaszonego papierosa. Całe jego ciało zaczęło drżeć. Mięśnie na ramionach, brzuchu napinały się przy każdym głębszym wdechu. Później następowało tylko szlochanie. Pełne bólu i cierpienia. Rozdzierające serce, napełniające oczy łzami tak samo grubymi jak jego. Powoli podeszłam do przyjaciela. Uklękłam przy nim. Położyłam moją zimną dłoń na jego kolanie, które przyciskał do klatki piersiowej. Nie powstrzymało to łkania. Może i pogorszyło sprawę. Ostrożnie przejęłam ściskanego w dłoni papierosa, a następnie delikatnie pogładziłam jego kolano. Egon wziął kolejny głęboki wdech.
- Nie ma go - wybełkotał ledwo zrozumiale. - Żadnego cholernego dnia… Ja dłużej nie wytrzymam…
Mówił przerywanie, za każdym razem nabierając haust powietrza, który pozwalał mu na wyrzucenie z siebie tylko paru słów. 
- Egon… - mruknęłam cicho, lecz ten przerwał mi, odkrywając swoją twarz o zaczerwienionych policzkach i przekrwionych oczach.
 - Nie wiesz jak to jest! Nie wiesz jak to jest stracić kogoś tak bliskiego! Kogoś kogo kochałaś tak mocno!  
Egon ponownie otarł nos wierzchem dłoni. Po chwili znów spojrzał na mnie oczami pełnymi bólu.
- Dlaczego to tak się kumuluje? Dlaczego wszyscy mnie zostawiają? - Łkał, nie mogąc powstrzymać łez. - I to niedługo po tym jak pogodziłem się ze śmiercią… - urwał nagle. Spuścił wzrok, następnie głowę. Ponownie zaczął szlochać. 
Pogładziłam go po jego tłustych już włosach. Egon bardzo szybko przysunął się do mnie i wtulił się we mnie, kryjąc twarz w moim ramieniu. Zsunęłam dłoń na jego kark i delikatnie pogładziłam go kciukiem.
- Z czyją śmiercią? - Spytałam cicho. Wiedziałam doskonale o kim mówił. Chciałam to jednak usłyszeć. Chciałam by pokazał, że naprawdę uporał się z jej śmiercią. Musiał zamknąć ten rozdział, by być na siłach żeby przyjąć kolejny cios od życia. Egon pociągnął nosem.
- Mamy… Ze śmiercią mamy - wybełkotał bardzo cienkim głosem. Spotkało się to jednak z kolejną falą łez. Wolną ręką zaczęłam gładzić jego plecy. Poczułam jak Egon zaczął nieznacznie się na mnie osuwać. Był wykończony, a jego ciało zaczynało odmawiać posłuszeństwa.
- Egon… - mruknęłam więc cicho. - Egon wstawaj. Położysz się.
Ten jednak nie odpowiedział. Cicho pociągał nosem, wisząc na moim ramieniu.
- Wstawaj słonko - mruknęłam cicho. Po chwili Egon odsunął się ode mnie. Bardzo niezdarnie otarł mokre policzki. Nie patrząc na mnie podniósł się. Powoli stanął na chwiejnych nogach. Podniosłam się razem z nim. Odłożyłam papierosa do popielniczki, która znajdowała się na stoliku przy kanapie. Było w niej już kilka zgaszonych petów. Westchnęłam cicho i spojrzałam na rudzielca, który kroczył już do sypialni. Ruszyłam więc za nim spokojnie. Egon rozpiął guzik od spodni, a następnie rozporek. O jego nagą klatkę piersiową obijał się medalik od Melissy, jego matki. Zawsze go nosił. Nikomu nie pozwalał się mu zbyt długo przyglądać, dotykać. Właśnie dlatego, gdy spostrzegł kątem oka, że usilnie się mu przyglądam, mocno zacisnął dłoń na medaliku. Jakby chciał zachować wspomnienia w nim schowane. Jakby bał się, że pod wpływem czyjegoś wzroku ulotnią się, znikną. Że pamięć po Melissie zaginie, a ona sama zniknie z jego umysłu. 
Egon podszedł do łóżka. Dość sprawnie zsunął z siebie spodnie. Wyprostował się stojąc w samych czarnych bokserkach. Pomogłam mu, odkrywając kołdrę. Mężczyzna powoli pochylił się i zaczął się kłaść. Grawitacja upomniała się jednak o sobie i rudzielec padł na poduszkę szybciej niż zamierzał. Niezdarnie przekręcił się na bok. Przykryłam go szczelnie, a następnie sama wpakowałam się pod kołdrę, kładąc się tuż obok niego. Egon przełknął ślinę po czym spojrzał na mnie swoimi opuchniętymi i przekrwionymi oczami. Również na niego spojrzałam. Delikatnie zgarnęłam pasmo rudych włosów, które przylepiło się do mokrego policzka Egona.
- Nie zostawiaj mnie - wyszeptał ledwo słyszalnie.
- Nigdy - odparłam równie cicho. Dopiero wtedy jego powieki zaczęły opadać, a sam Egon wyciszył się i zapadł w bardzo niespokojny sen.





























Sama nie wiem dlaczego wyszło tak mrocznie. Jednak mam nadzieję, że nikogo tym nie zraziłam. Zapraszam do komentowania

Komentarze

  1. Oh, tak bardzo szkoda mi jest Egona. Mam nadzieję, że rozwiniesz trochę tajemic z jego życia, bo wybuch był niesamowicie zastanawiający i, o dziwo, uspokajający.
    Poza tym pierwszy raz poczułam do Albusa jakąś sympatię. Nawet jeśli w niekanonicznym opowiadaniu.
    A Bekah jest tak dobrą przyjaciółką, tak bardzo wspiera Egona. To mi się tak niesamowicie podoba ❤
    Kurczę, pisz szybciej te rozdziały, bo nie mogę się doczekać kolejnych ❤
    Pozdrawiam, Black

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś potwornie niesprawiedliwy, Draco. Swoją miłość gloryfikujesz i wynosisz pod niebiosa, choć nic, kompletnie nic z niej nie wynika - cały czas pozostaje w sferze Twoich iluzji i wyobrażeń. Za to moją miłość, choć tak bardzo konkretną, rzucasz na bruk, znaczysz krwią zbrukanych. Bo co? Bo nie patrzyłam Ci w oczy? Bo spałam? Jesteś szatanem. Riddle.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

EPILOG

rozdział XLII