rozdział XXXVIII
Szłam przyspieszonym krokiem w
stronę wieży Gryffonów. Czułam lekki niepokój. Nie wiedziałam czego miałam się
spodziewać. W mojej głowie kotłowało się mnóstwo pytań i wątpliwości. Yaxley to
stary manipulator. Wiem, że mi nie ufa, tak jak połowa Śmierciozercow. Taki ich
urok, że gdy jedna, znacząca osoba wyłamie się, to reszta tych pociotków
zaczyna mieć wątpliwości i idzie za nią, myśląc że uda im się coś wskórać. Boję
się jednak, że Corban zainicjował to wszystko. Dowiedział się, jakimś sposobem,
że zaprzyjaźniłam się z kimś z poza Slytherinu i teraz ma okazje by mnie
szantażować i finalnie zdegradować. Z drugiej jednak strony nie wiem jak
miałoby się to do jego pozycji u Toma. Jak zdążyłam mu to nakreślić, to on sam
mnie wybrał na to miejsce. Raczej nie zorganizował teraz czegoś na wzór wyścigu
szczurów. To raczej nie rywalizacja pt.: "Kto pierwszy zlikwiduje Riddle i
pokaże jak jest silny"... Prawda?
Jednak Ley jest jedną z nielicznych osób, na które wydaje mi się że mogę liczyć. Nie znamy się długo, ale już po tak krótkim czasie czuje z nią pewną więź. Draco ma na mnie zbyt duży wpływ...
Doszłam do obrazu Grubej Damy. Jako że miałam okazje być przynajmniej dwa razy na szklaneczce lub dwóch ognistej u Ley, znałam hasło więc wypowiedziałam je pospiesznie do postaci z obrazu. Ta patrzyła na mnie bardzo podejrzliwie i założę się, że gdyby to od niej zależało to nie wpuściłaby mnie do Pokoju Gryffonów a nawet lepiej- wykopałaby mnie na kilka kilometrów poza Hogwart. Jednak moje hasło było prawidłowe i bardzo niechętnie ukazała mi wejście. Pozostawiając to bez komentarza wparowałam do Pokoju Wspólnego. Lśnił on pustkami zważając na porę obiadu. Z tego samego powodu miałam ogromną nadzieje, że Riley jest na Wielkiej Sali. Ona, tak samo jak Dracon, nie odmówią sobie posiłku. Barty obszedłby się smakiem. Zależałoby mi na tym, gdyż Crouch to jedna z bardziej perfidnych kreatur wśród popleczników Toma. Miałam okazje być razem z nim na misji i przyznam, że imponował mi swoją bezwzględnością. Momentami nawet bardziej niż Bellatrix. Z tego właśnie powodu błagałam w myślach, by to wszystko było jednym wielkim blefem. Naprawdę nie chcę, by Crouch Junior upodobał sobie Ley. To nie skończyłoby się dobrze. Zważając na to, że Hart ma mocny charakter i stanowiłaby w pewnym sensie prowokacje dla niego.
Wbiegłam więc po schodach do dormitoriów dziewcząt. Szybko odnalazłam odpowiednie drzwi. Nie zważając na konsekwencje wparowałam do środka. Drzwi uderzyły o ścianę. Stanęłam w progu i szybko omiotłam wzrokiem pomieszczenie. Pod jedną ze ścian w głębi dormitorium dostrzegłam dwie postacie. Wysoki i bardzo chudy mężczyzna, ubrany w brązowy, długi płaszcz stał przy ścianie, przysłaniając swoim ciałem niewiele niższą od niego dziewczynę. Riley wychyliła się i spojrzała na mnie razem z Barty'm z zaskoczeniem na twarzy. Gdy spojrzałam na Ley, dostrzegłam w jej oczach mieszankę złości, strachu i wdzięczności. Przybyłam w odpowiednim momencie. Barty natomiast spiorunował mnie spojrzeniem. Ja jednak nie byłam mu dłużna.
- Crouch, co tu robisz? - Burknęłam, wchodząc głębiej do środka i zamykając za sobą drzwi. Mężczyzna o niezwykle brązowych oczach odsunął się od Gryffonki i odwrócił do mnie przodem. Jego twarz złagodniała. Może nawet trochę go to wszystko rozbawiło. Stał jednak przepełniony pewnością siebie. Nie pozwalał, by Hart wymknęła mu się z rąk, więc blokował ją swoim ciałem.
- Rebekah! Jak miło - powiedział po chwili z uśmiechem. - Widziałaś się z Corbanem? Czekał na ciebie - dodał, posyłając mi znaczące spojrzenie. Bawił się całą tą sytuacją, co denerwowało mnie jeszcze bardziej.
- Tak, widzieliśmy się. Odbyliśmy nawet krótką rozmowę. Wydaje mi się, że chętnie powtórzy ci to, o czym rozmawialiśmy - odparłam gniewnie, zaciskając dłonie w pięści. Uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- Nie wątpię - mruknął i odwrócił się w stronę Ley. Ponownie ujrzałam jej twarz, ale tym razem wyrażała zupełnie inne uczucia. Była bardzo zmieszana całą tą sytuacją. Gdy nasze spojrzenia się spotkały posłała mi pytający wzrok. To jednak nie był odpowiedni moment na tego typu komunikaty. Szybko więc skierowałam swój wzrok na Bartemiusza, który znów wlepiał we mnie swoje oczy. - Znacie się, prawda? Riley to niesamowita osoba - powiedział melodyjnie, delikatnie przesuwając wierzchem dłoni po jej spiętych w koka włosach. Gryffonka machinalnie uchyliła się. Sięgnęłam za różdżkę i wyciągnęłam ją. Nie celowałam jednak jeszcze w mężczyznę.
- Tak, znamy się. Właśnie dlatego odsuniesz od niej swoje brudne łapska - powiedziałam dość spokojnie. Crouch wbił we mnie spojrzenie. Następnie zrobił krok w moją stronę. Był taki pewny siebie.
- A co ty mi zrobisz? - Spytał kpiąco, unosząc lekko brodę do góry. Zmuszało mnie to do uniesienia wzroku, gdyż Barty był ode mnie znacznie wyższy.
- Nie chcesz wiedzieć - mruknęłam dosyć spokojnie, co spotkało się z wybuchem śmiechu. Bardzo szybko jednak z jego przystojnej buźki spełzł ten drwiący uśmiech. Jego twarz przybrała poważny wyraz. Mężczyzna zaczął kroczyć w moją stronę.
- Już zaczyna mnie to nudzić - wręcz wypluł słowa pełne pogardy. - Ciągle tylko grozisz i planujesz. Co za mroczne plany zdążyły się narodzić w tej główce? - Burknął, stojąc już w niewielkiej odległości. Parzył na mnie gniewnie. Ja jednak nie dawałam się sprowokować. Nadal stałam twardo na obu nogach i patrzyłam mu w oczy niewzruszona. - Opowieści o tym jak zabiłaś w przeszłości setki szlam, jak tu zamordowałaś dziewczynę, jak torturowałaś Bellatrix... Wszystko fajnie, ale dlaczego nadal nic nie robimy? Dlaczego stoimy w miejscu!? - Warknął rozeźlony.
Patrzyłam w jego szeroko rozwarte oczy ze spokojem. Był trochę jak rozjuszone dziecko, które nie dostało tego, co chciało. Uśmiechnęłam się więc do niego bez żadnych głębszych uczuć. Uniosłam dłoń i wymierzyłam różdżką w jego klatkę piersiową. Ten spojrzał na nią trochę zmieszany, po czym uniósł wzrok z powrotem na mnie. Postukałam końcem różdżki w jego mostek.
- Jesteś niecierpliwy Barty. To niedobrze - mruknęłam. - Jak dobrze wiesz, narodził się pewien plan. I również jak się orientujesz, zbliża się moment, w którym dojdzie do jego realizacji - mówiłam spokojnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Wraz z ostatnim dotknięciem różdżki o jego klatkę piersiową, z moich ust wyrwało się ciche Crucio. Barty spojrzał na mnie szeroko rozwartymi oczami. Tym razem jednak bardziej był zaskoczony niż zły. Subtelnym ruchem nadgarstka nasiliłam zaklęcie. Mężczyzna od razu skulił się, a z jego ust wydobył się cichy jęk. Nie zwracając na to uwagi kontynuowałam. - Nie wyobrażam sobie żeby któryś z was wychylił się przedwcześnie. Nie obchodzi mnie też co sobie o mnie myślicie. Nie jestem tu żeby słuchać waszych wywodów. Dobrze wiesz jaki jest mój cel i właśnie go realizuję. Bardzo mi przykro, że musisz poczekać parę cholernych tygodni. Zamiast przychodzić tu i mi to wyrzucać możesz ruszyć dupsko i zrobić coś pożytecznego - mówiłam coraz głośniej i gniewniej, ciągle nasilając zaklęcie. Chciałam by upadł na kolana, co po chwili posłusznie uczynił. Obserwowałam jak ciało mężczyzny drży i miota się, jak sam krztusi się pod wpływem potwornego bólu. Patrzyłam na niego z góry bez mrugnięcia okiem.
- Rebekah, przestań - nagle usłyszałam błagalny głos Riley. Uniosłam wzrok znad Barty'iego i dostrzegłam ją, stojącą metr za mężczyzną. Była zaskoczona, może trochę przestraszona całą sytuacją. Spuściła wzrok na Croucha po czym znów spojrzała na mnie. - Proszę -wyszeptała.
Po chwili opuściłam różdżkę. Barty nabrał powietrza w płuca i wsparł się na dłoniach, dysząc jak pies. Patrzyłam na niego spokojnie. Czekałam aż się uspokoi. Po niedługiej chwili podniósł głowę i spojrzał na mnie. Jego czoło było zroszone potem. Jedno z pasm jego brązowych włosów, przylepiło się do niego niedbale. Uśmiechnęłam się delikatnie i przykucnęłam, by nasze twarze były na mniej więcej tej samej wysokości. Nadal jednak musiał zadzierać brodę, by na mnie spojrzeć.
-Jeżeli jeszcze raz zobaczę, że plączesz się wokół Hart, znajdę cię i poćwiartuję - burknęłam cicho po czym wstałam.
Po chwili w miejscu dogorywającego Croucha była jedynie czarna mgła, która rozmyła się równie szybko.Wiedziałam, że na tym się nie skończy. Trochę usadziłam tych dwoje, ale cała masa popleczników Toma nadal będzie patrzyła na mnie krzywo. Muszę zrobić w tym kierunku coś jeszcze.
- Co to było? - Wybełkotała Ley. Słysząc jej głos pełen żalu przypomniałam sobie w ogóle o jej obecności. Spojrzałam na nią spokojnie i wyprostowałam się. Następnie schowałam różdżkę.
- Zrobił ci coś? - Spytałam ignorując jej pytanie.
- Zamierzał, ale nie. Powstrzymałaś go, za co właściwie dziękuję - powiedziała skołowana, trąc czoło. Nie mogła pozbierać myśli. W końcu spojrzała na mnie, marszcząc brwi. - Skąd się znacie? I co to za 'reszta towarzystwa'? - Wymamrotała, wyciągając pytająco dłoń.
Obie wiedziałyśmy, że te pytania są niemal retoryczne. Każdy mógłby się domyślić. To była jedynie motywacja do udzielenia przeze mnie jakichkolwiek odpowiedzi. Westchnęłam cicho i przetarłam kark. W tym momencie i moje myśli zaczęły się kłębić. Biłam się z nimi rozważając, czy mówić jej prawdę. To byłoby dla mnie ułatwieniem, bo nie musiałabym więcej udawać i jej okłamywać. Jednak z drugiej strony nie jestem pewna jej reakcji na wieść, że jestem siostrą Czarnego Pana. Śmierciożercy wtargnęli niedawno w jej życie, wyrządzając ogromną szkodę, więc na pewno pała co do nas jeszcze większą nienawiścią. Nie jestem do końca pewna, czy nasza przyjaźń by to przetrwała. Z drugiej też strony jak wielkie kłamstwo muszę wymyślić, żeby to wszystko wyjaśnić?
- Rebekah? - Mruknęła cicho Hart. Spojrzałam na nią niepewnie. Dziewczyna patrzyła na mnie pytająco. Nie była natarczywa. Trochę zaniepokojona, ale jej wzrok był dziwnie łagodny, co było pewnym ułatwieniem i zachętą. - Powiedz prawdę - dodała po chwili. Następnie cofnęła się o krok i nie spuszczając ze mnie swojego wzroku usiadła na łóżku, jakby przygotowując się na najgorsze.
- Riley... Wszystko co teraz powiem i tak będzie zajeżdżało kłamstwem - zaczęłam niepewnie. Spuściłam wzrok, nie mogąc patrzeć w jej oczy. Dlaczego to wszystko staje się ostatnio takie trudne? Westchnęłam cicho. - Prawda jest taka, że okłamywałam cię, bo nie chciałam burzyć naszej przyjaźni. Jesteś mi tu naprawdę bliską osobą. Jedną z naprawdę nielicznych w moim życiu - mruknęłam, zerknąwszy na nią. Hart słuchała mnie uważnie, marszcząc brwi. Miała trochę zaniepokojoną minę. Wzięłam głęboki wdech.- Znam się z Barty'm, Corbanem Yaxley'em jak i resztą Śmierciożerców, gdyż aktualnie nimi przewodzę - powiedziałam trochę ciszej, ale z dumą w głosie. Podniosłam lekko brodę i spojrzałam w jej szeroko rozwarte oczy. - Naprawdę nazywam się Rebekah Riddle i jestem siostrą Lorda Voldemorta.
Te słowa trzasnęły niczym grom. Po nich nastała przejmująca cisza. Jakby zapowiedź potwornej burzy, która dopiero ma się rozpętać. Mimo że bardzo chciałam to nie spuszczałam głowy. Patrzyłam jak Riley stara sobie to wszystko poukładać w głowie. Wgapiała się we mnie przez dłuższą chwilę ze zmarszczonymi brwiami. Ciężko mi było cokolwiek wyczytać z jej twarzy. Nie wyrażała ona typowo złości, obrzydzenia, czy żalu. Nie wiem co wyrażała... I właściwie to przerażało mnie najbardziej.
Po chwili rozłożyłam bezradnie ręce, co spowodowało, że Hart nieznacznie drgnęła. Pokręciłam lekko głową, nie mogąc zebrać słów. Nagle udało mi się wyartykułować:
- Powiedz coś...
Opuściłam dłonie. Dziewczyna pokręciła lekko głową i spuściła wzrok. Sama nie wiedziała jak ma się zachować w tej sytuacji. Jeżeli miała mnie za człowieka, za którego ja miałam ją to domyślam się, że mogła się teraz czuć wstrząśnięta. Osoba, która była jej przyjacielem okazała się największym wrogiem. Ukrytym w dodatku pod maską niewinnej i skrytej dziewczyny. Nie dość, że okazałam się ostatnim ścierwem w jej oczach to zawiodłam także jako przyjaciółka.
Po chwili Hart wstała i spojrzała na mnie. Jej wzrok wyrażał wiele. Widziałam w nim dużo żalu, który mieszał się ze złością.
- Dlaczego? - Mruknęła tylko słabym głosem. Słowa ledwie przechodziły przez jej ściśnięte gardło. Mimo wszystko jednak wyczułam tą narastającą nienawiść. Słychać ją było w każdej sylabie tego słowa. Nabrałam sporą ilość powietrza w płuca. Chwilę minęło nim wypuściłam je ciężko.
- Jak wspomniałam przy Barty'm, mam misję. Nie jestem tu z przyjemności, czy kaprysu czyjegokolwiek. Zostałam tu wysłana przez Toma. Ukrywam się z wiadomych przyczyn - odparłam cicho. Ciągle patrzyłam w jej oczy. Miała wiele pytań. Widziałam to. Ponownie pokręciła głową, jakby starała się to wszystko zrozumieć, ale nie potrafiła. To było zbyt trudne. Nie wiem jednak dla kogo bardziej. Gryffonka na chwilę zacisnęła powieki i zmarszczyła czoło jakby chciała uzyskać odpowiedzi, ale nie do końca była na nie gotowa. Dla mnie ta chwila trwała wiecznie. W końcu spojrzała na mnie wzrokiem, którym jeszcze na mnie nie patrzyła. Znałam go już doskonale. Draco często rzucał mi go, gdy dowiadywał się o mnie niewygodnej prawdy.
- Czy masz coś wspólnego ze śmiercią Kroto? - Spytała wprost. Ta obojętność w jej piwnych oczach i obrzydzenie w głosie mówiły mi dużo. Zbyt często spotykałam się z tego typu reakcjami. Wiem czym się one kończą.
Ja jednak ciągle patrzyłam w jej oczy. Chciałam być w tym momencie dla niej jak najbardziej wiarygodna. Wiem bowiem, że teraz każde moje słowo brzmiało dla niej jak kłamstwo. Wiem, że poniekąd mogę powiedzieć cokolwiek, gdyż i tak po moich słowach pozostanie nuta niepewności. Kłamliwy smród. Zaprzeczyłam po chwili głową delikatnie.
- Nie - odparłam szczerze i ze spokojem. Riley także patrzyła mi w oczy. Poruszała szczęką ze złością.
- Znałaś się z nim? - Kolejna dawka oskarżeń poleciała w moją stronę.
- Pierwszą wzmiankę o Kroto usłyszałam tutaj od Blaise'a, gdy mówił, że się o ciebie martwi. Wcześniej nigdy o nim nie słyszałam. Nie spotkałam się z nazwiskiem Hart.
- Czyli nie znasz mojego ojca? - Spytała jakby z nadzieją. Nie wiedziałam skąd się ona brała. Nigdy ani Draco ani Zabini nie wspominali o jej ojcu więc nie wiedziałam co się z nim działo. Zmarszczyłam więc lekko brwi i pokręciłam głową. Ta spuściła wzrok trochę z ulgą, a trochę z jeszcze większą konsternacją. Po chwili przetarła twarz dłonią. Bardzo powoli.
- Riley, chcę żebyś wiedziała, że jest mi bardzo przykro z powodu... - zaczęłam, patrząc na nią ze smutkiem.
- Nie wierzę ci - przerwała mi nagle unosząc brodę i patrząc na mnie z powagą na twarzy. Wyciągnęła dłoń, którą przecięła powietrze po skosie, dając mi tym znać, że jest to definitywne stwierdzenie. - Nie wierzę w ani jedno twoje słowo - dodała po chwili z obrzydzeniem. Patrzyła na mnie jak na kompletnego śmiecia. Spuściłam lekko wzrok i pokiwałam głową. - Nienawidzę was. Z całego serca was nienawidzę - ciągnęła mierząc we mnie palcem wskazującym. W jej rozgniewanych oczach dostrzegłam pierwsze łzy. Zagryzłam wargę widząc to. - Wpakowaliście się w moje życie i doszczętnie je zniszczyliście. Zabiliście niewinnego człowieka w sposób nikogo niegodny... - Wybełkotała ostatnie zdanie drżącym głosem. Gdy jednak ujrzała mój zmartwiony wzrok, uspokoiła się trochę, Pociągnęła nosem, opuściła dłoń i wyprostowała się. Spojrzała na mnie sponad łez, tłoczących się w jej oczach. - Wyjdź - usłyszałam jakby nie jej głos.
Nie miałam jednak zamiaru się z nią spierać. To co się działo teraz w jej głowie było dla mnie jedynie marnymi domysłami. Miała prawo się na mnie gniewać, gdyż kompletnie miała za co. Uszanowałam jej decyzję. Kiwnęłam tylko głową, odwróciłam się i wyszłam. Bardzo ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi. Na chwilę jeszcze przystanęłam za nimi. Z dormitorium Ley nie dobiegał żaden dźwięk. Najmniejszy szmer. Jakby pokój był pusty. Westchnęłam cicho i odeszłam, zostawiając za drzwiami miłe wspomnienie kogoś, kto był mi dziwnie bliski, mimo tak krótkiego czasu.
***
Siedziałam na Wielkiej Sali wśród garstki Ślizgonów i dzióbałam widelcem w zielonym groszku. Pora obiadu powoli się kończyła więc Salę wypełniało niewielu uczniów. Dracona już wśród nich nie było. Zapewne właśnie w tym momencie szykuje się na trening quidditcha. Razem z drużyną ćwiczyli do kolejnego meczu. Moje myśli jednak biegały wokół Hart. Powoli docierała do mnie świadomość, że straciłam przyjaciółkę. Nigdy nie było to dla mnie problemem, gdyż tym mianem określałam osoby, z którymi miałam pewną sprawę do załatwienia i po prostu spędzałyśmy trochę więcej czasu razem. To wszystko. Żadnej głębszej historii. Natomiast tu niemal od razu poczułyśmy, że coś nas łączy. Dużo zrobiło także to, iż poznałyśmy się w momencie, gdy Draco wkroczył w moje życie. On i Egon stoją za tym, że odczuwam takie rzeczy jak troska, poczucie straty, przywiązanie. Przyznam szczerze, że nie podobało mi się to. Odkąd zrozumiałam te uczucia i sama ich doświadczyłam, dotarło do mnie jak bardzo osoby, które nas otaczają mają wpływ na nasze samopoczucie. I nie chodzi mi tu o to, że ktoś może nas rozgniewać. Chodzi tu o to beznadziejne uczucie pustki w sercu. W dodatku ta bolesna luka daje potworne poczucie, że już nigdy nie zdołamy jej zapełnić. To było... smutne.
Cisnęłam widelcem w talerz, napełniony ziemniakami, groszkiem i jakimś dziwnym mięsem. Parę głów odwróciło się w moją stronę, ale nie dbałam o to. Złapałam za torbę, którą nadal ze sobą targałam i wstałam z ławy. Szybko opuściłam Wielką Salę. W zasadzie nie wiedziałam co chcę zrobić. Wiedziałam jedynie, że dłużej tam nie wysiedzę. Nie mogłam jednak znaleźć w głowie innego miejsca, które dałoby mi chwilę spokoju. Do umysłu napływała mi tylko jedna myśl. Jedna osoba, która dałaby mi radę pomóc. Wybiegłam więc z zamku. Wpadłam w dziesięciocentymetrowy śnieg w moich wysłużonych trampkach. Chłód zaszczypał mnie w policzki. Niezbyt zwracałam uwagę na to, iż miałam na sobie jakąś bluzę oraz szatę. Zaczęłam się przedzierać przez biały puch. W mojej głowie kołatało się zbyt dużo potwornych myśli. Przerastały mnie. Bałam się, że mogą doprowadzić do sytuacji, którą mogłabym żałować. Obiecałam bowiem Egonowi, że się opanuję, że będę spokojniejsza. Jednak nikt z nas nie przewidział takiej sytuacji. Sytuacji gdy moje nowo nauczone, nabyte emocje zostały wystawione na próbę. W momencie gdy po prostu nie wiedziałam jak zareagować, jak sobie z nimi poradzić. Potrzebowałam teraz Dracona.
Dosyć szybko dotarłam na boisko. Z daleka już widziałam przecinające zimne powietrze zielone postacie na miotłach. Co jakiś czas przemykał również tłuczek, rzadziej widziałam kafla. Im bliżej byłam tym częściej i wyraźniej słyszałam krzyki kapitana, który nawigował drużyną. Gdy zbliżałam się do wejścia na trybuny już w miarę przyzwyczaiłam się do mrozu. Buty oraz nogawki spodni kompletnie mi przemokły. Stopy zaczęły nieznośnie pulsować od zimna, ale to było moim najmniejszym zmartwieniem. Wolałam skupić się na tym niż na myślach, które krzyczały wewnątrz mojej czaszki.
Szybko znalazłam się wewnątrz boiska. Omijając schodki prowadzące na trybuny, w tym wypadku chyba Puchonów, weszłam na płytę boiska. Zrobiłam parę sporych kroków i zadarłam głowę w górę. Nade mną śmigali Ślizgoni, rozgrywając mały mecz. Byli dosyć skupieni na grze, mimo mrozu. Nagle jednak doszedł do mnie czyiś głos:
- Jak chcesz pooglądać to usiądź na trybunach!
Nawet nie starałam się wyszukać twarzy, która kierowała do mnie te słowa. Moje oczy śledziły po kolei każdą sylwetkę, starając się doszukać tej najbardziej mi znajomej.
- Wypad z boiska! - Krzyknął jakiś męski głos z góry.
Coraz więcej głów zaczęło odwracać się w moją stronę, a gra powoli zwalniała. W końcu go dojrzałam. Wisiał dosyć wysoko na swoim Nimbusie, w ręku dzierżąc pałkę. Wyglądał niesamowicie z tej perspektywy. Bardzo męsko i odważnie. Nagle jego tleniona głowa zwróciła się w moim kierunku. Był za daleko bym mogła dostrzec jego minę, ale w głowie widziałam jego zmarszczone czoło, a zaraz po tym zmartwiony wzrok. Nim zdążyłam się zorientować, Malfoy już dotknął stopami podłoża. Ciężkie, czarne buty wbiły się w śnieg, niezruszany przez żadnego z graczy, gdyż wszystko działo się w powietrzu. On jednak przetarł szalki, by znaleźć się przy mnie.
- Rebekah, oszalałaś? Gdzie masz płaszcz? - Usłyszałam jego troskliwy głos spośród jęków i narzekań członków drużyny. Draco szybko odpiął swoją ciemnozieloną kurtkę z wielkim wężem na plecach i zarzucił mi ją na plecy.
- Nie, przeziębisz się - zaprotestowałam oburzona, jakby to było teraz najważniejszą rzeczą w moim życiu. Ten posłał mi wzrok pełen politowania. Jego lekko zaczerwienioną twarz rozświetlił uśmiech.
- Malfoy do cholery. Skończ romanse - warknął ktoś z góry. Draco jednak objął mnie ramieniem i obrócił w stronę wyjścia. Zaczął mnie tam prowadzić, ciągnąc za sobą Nimbusa.
- Poradzicie sobie dzisiaj beze mnie - odkrzyknął, nawet się nie odwracając i w akompaniamencie kolejnych pojękiwań zeszliśmy z boiska.
Draco ciągle tarł moje ramiona, prowadząc mnie w stronę zamku. Śnieg skrzypiał pod naszymi butami. Każdy mój kolejny krok był coraz boleśniejszy przez przemrożone już stopy. Nie skarżyłam się jednak na to. Szłam u boku Ślizgona w milczeniu. To on ją przerwał zaraz po tym jak opuściliśmy całkiem boisko i wyszliśmy na błonia.
- Co cię podkusiło żeby wyjść bez płaszcza i szalika? - Spytał lekko rozbawiony, ale nadal przejęty tym, że tak bardzo naraziłam na szwank swoje zdrowie.
Ja natomiast wzruszyłam ramionami, gdy moje usta nie zdołały wyartykułować żadnej sensownej odpowiedzi. Draco słysząc moje cichutkie jęki pod nosem spojrzał na mnie zdziwiony.
- Coś się stało? - Spytał nie zatrzymując się. Ja jedynie spuściłam lekko głowę. To była chyba dla niego wystarczająca odpowiedź, bo już nie zadawał żadnych pytań. Przyspieszył tylko nieznacznie kroku.
Niedługo później przekroczyliśmy próg szkoły. Nie poczułam dużej różnicy temperatur. Surowe ściany Hogwartu za każdym razem przypominały o swoim chłodzie. Przeszliśmy przez parę korytarzy, gdy nagle Draco zatrzymał się, a ja wraz z nim. Spojrzałam na chłopaka.
- Idź prosto do mojego dormitorium - powiedział, patrząc mi w oczy z powagą. - Ja zaraz wrócę - dodał i ruszył w bok dosyć szybkim krokiem.
Nie dając mi nawet 5 sekund na reakcję zniknął w jednym z korytarzy. Nie miałam innego wyjścia, dlatego posłusznie ruszyłam do Pokoju Ślizgonów. Przy wejściu wypowiedziałam odpowiednie hasło i weszłam do środka. W pomieszczeniu minęłam kilkoro uczniów, którzy plątali się, zajęci bardziej lub mniej ważnymi sprawami. Skierowałam się do dormitoriów chłopców. Odnalazłam odpowiednie drzwi i nie czując żadnych oporów weszłam do środka. Pokój był pusty dla odmiany więc tym lepiej. Nadal ściskając brzegi kurtki Dracona usiadłam na jego łóżku. Mocniej opatuliłam się materiałem. Nogi machinalnie skrzyżowałam, by zatrzymać jakiekolwiek ciepło. Niewiele jednak z tego wszystkiego pomogło. W zasadzie powinnam wejść szybko pod kołdrę i tam się zaszyć, ale od momentu gdy usiadłam na łóżku i opatuliłam się dosyć zagrzaną już kurtką, to zamarłam. Nie chciałam wykonywać jakiegokolwiek ruchu, gdyż bałam się, że wytworzone już ciepło umknie bezpowrotnie. Wyglądałam jak posąg, siedząc tak zmarznięta na skraju łóżka.
Nie wiem ile minęło, gdy drzwi od dormitorium otworzyły się, a w nich ujrzałam Dracona. Jego policzki były uroczo zaczerwienione. Dłonie, w których ściskał dwie fiolki z fioletową substancją w środku, także były czerwone. Szczególnie kostki. Chłopak spojrzał na mnie i domyślam się, że gdyby mógł to opadłyby mu ręce. Zamknął nogą drzwi, wzdychając.
- Dlaczego nie ściągnęłaś tych przemoczonych spodni i nie weszłaś pod kołdrę? - Jęknął jakby mówił do małego, nieporadnego dziecka, którym notabene w tym momencie byłam. Zrezygnowany podszedł do łóżka i na szafce nocnej położył obie te fiolki. Następnie podszedł do dygoczącej pod za dużą kurtką mnie i pokręcił ponownie głową z politowaniem. Następnie ukląkł i zaczął odwiązywać moje mokre sznurówki. Z trudem zsunął z moich stóp trampki, a następnie skarpetki. Odłożył je na bok. - Wstań - mruknął spokojnie. Z lekkim trudem zrobiłam to, stając całym ciężarem na te części ciała, których już w zasadzie nie czułam. Draco spokojnie odpiął guzik od moich czarnych spodni i zsunął je ze mnie. Zaczął tarbusić się z mokrymi nogawkami, ponownie klękając przede mną. Gdy udało mu się je ściągnąć odrzucił spodnie w stronę moich butów. Następnie odkrył kołdrę i wskazał na materac. - Siadaj - nakazał łagodnie, co ja bez żadnych sprzeciwów uczyniłam. Malfoy przykrył mnie kołdrą i podszedł do szafy. Obserwowałam go, nadal ściskając jego kurtkę i telepiąc się tak, że chyba całe łóżko telepało się razem ze mną. Draco wyciągnął z szafy parę skarpetek oraz grubą bluzę. Następnie podszedł do mnie z lekkim uśmiechem. jakby sprawiało mu radość, że może zatroszczyć się o mnie. Chłopak odkrył moje stopy, na które bardzo sprawnie nasunął skarpetki. Następnie bardzo szczelnie przykrył je kołdrą. Zbliżył się do mnie. - Wiem, że jest ładna, ale oddawaj - powiedział pogodnie, mając na myśli kurtkę.
- I ładnie pachnie - wybełkotałam spod materiału, który zakrywał moją brodę i usta.
Ten zaśmiał się jedynie i odebrał ode mnie swoją kurtkę. Następnie podniósł dłonie, by pokazać mi żebym zrobiła to ze swoimi rękoma. Niechętnie, ale uczyniłam to, a Draco sprawnie ściągnął ze mnie bluzę. Szybko jednak wymienił ją na swoją, grubszą i cieplejszą. Opuściłam ręce mając na sobie nowy, niezagrzany jeszcze element ubioru. Draco z uśmiechem sięgnął po przyniesioną fiolkę i podał mi ją.
- To od pani Pomfrey. Żeby się nie pochorować - powiedział i sięgnął po drugą, najwidoczniej dla siebie. Chłopak spojrzał na mnie pogodnie. - Do dna - dodał i wypił zawartość fiolki. Skrzywił się lekko, co było fantastyczną zachętą do wypicia tego specyfiku. Zrobiłam to jednak, zaciskając powieki. Eliksir faktycznie był paskudny. Stelepało mnie lekko po czym oddałam fiolkę Ślizgonowi. Ten odłożył ją po czym wskazał na łóżko bym się położyła. Zrobiłam to bez protestów. Draco przykrył mnie kołdrą troskliwie. Ciepłą dłonią pogładził mój policzek. - Teraz możesz powiedzieć co się stało.
Jak na zawołanie te paskudne myśli wróciły do mojej głowy. Na chwilę udało mi się o nich zapomnieć. Wiem już przynajmniej, że aby to zrobić trzeba przynajmniej narazić się na odmrożenie kończyn. Przesunęłam się w stronę ściany i przekręciłam na bok, robiąc miejsce chłopakowi. Ten usiadł na skraju łóżka i spojrzał na mnie trochę zaniepokojony.
- Powiedziałam Riley kim jestem - słowa wydobyły się z moich ust jakby przez przypadek. Nie do końca wiedziałam czy na pewno ja je wypowiedziałam. Jednak po chwili poczułam nieznośne szczypanie w oczach i nagle świat znalazł się jakby za mgłą. Ciepłe łzy szybko spłynęły po moim nosie i kapnęły na poduszkę. Nawet nie wiem kiedy zdążyły się pojawić. Draco zasmucił się, ale jedynie pogładził mnie po ramieniu, przykrytym kołdrą. Wiedział jak bardzo Hart była mi bliska i jak trudne musiało to być dla nas obu.
- Rozumiem, że nie przyjęła tego zbyt dobrze - mruknął bezbarwnym tonem.
Po tym jednak już żadne z nas się nie odezwało. Nie było sensu. Sytuacja o tyle beznadziejna, że nie było co jej komentować. W zasadzie nie oczekiwałam żadnych rad. Chciałam po prostu być z kimś w tym momencie. Dlatego tak desperacko ruszyłam w śnieg. Dlatego teraz nie żałowałam tego, iż nie czuję stóp. Wolałam cierpieć ból fizyczny niż myśleć, że już nigdy nie odbędę tej niewinnej pogawędki z Riley.
Ożesz... To był trudny rozdział. Musiałam zasięgnąć porady mojego specjalisty i właśnie jemu dedykuję ten rozdział c: Black, mam nadzieję, że w miarę dobrze oddałam reakcję Hart. W sumie po twojej małej ingerencji dalszy ciąg, do samego końca, pisało mi się jak po maśle. Naprawdę, dawno tak gładziutko i płynnie nie pisałam. To było przyjemnie c:
Zapraszam do komentowania i dzielenia się swoimi spostrzeżeniami c:
Pozdrawiam Was bardzo cieplutko
Jednak Ley jest jedną z nielicznych osób, na które wydaje mi się że mogę liczyć. Nie znamy się długo, ale już po tak krótkim czasie czuje z nią pewną więź. Draco ma na mnie zbyt duży wpływ...
Doszłam do obrazu Grubej Damy. Jako że miałam okazje być przynajmniej dwa razy na szklaneczce lub dwóch ognistej u Ley, znałam hasło więc wypowiedziałam je pospiesznie do postaci z obrazu. Ta patrzyła na mnie bardzo podejrzliwie i założę się, że gdyby to od niej zależało to nie wpuściłaby mnie do Pokoju Gryffonów a nawet lepiej- wykopałaby mnie na kilka kilometrów poza Hogwart. Jednak moje hasło było prawidłowe i bardzo niechętnie ukazała mi wejście. Pozostawiając to bez komentarza wparowałam do Pokoju Wspólnego. Lśnił on pustkami zważając na porę obiadu. Z tego samego powodu miałam ogromną nadzieje, że Riley jest na Wielkiej Sali. Ona, tak samo jak Dracon, nie odmówią sobie posiłku. Barty obszedłby się smakiem. Zależałoby mi na tym, gdyż Crouch to jedna z bardziej perfidnych kreatur wśród popleczników Toma. Miałam okazje być razem z nim na misji i przyznam, że imponował mi swoją bezwzględnością. Momentami nawet bardziej niż Bellatrix. Z tego właśnie powodu błagałam w myślach, by to wszystko było jednym wielkim blefem. Naprawdę nie chcę, by Crouch Junior upodobał sobie Ley. To nie skończyłoby się dobrze. Zważając na to, że Hart ma mocny charakter i stanowiłaby w pewnym sensie prowokacje dla niego.
Wbiegłam więc po schodach do dormitoriów dziewcząt. Szybko odnalazłam odpowiednie drzwi. Nie zważając na konsekwencje wparowałam do środka. Drzwi uderzyły o ścianę. Stanęłam w progu i szybko omiotłam wzrokiem pomieszczenie. Pod jedną ze ścian w głębi dormitorium dostrzegłam dwie postacie. Wysoki i bardzo chudy mężczyzna, ubrany w brązowy, długi płaszcz stał przy ścianie, przysłaniając swoim ciałem niewiele niższą od niego dziewczynę. Riley wychyliła się i spojrzała na mnie razem z Barty'm z zaskoczeniem na twarzy. Gdy spojrzałam na Ley, dostrzegłam w jej oczach mieszankę złości, strachu i wdzięczności. Przybyłam w odpowiednim momencie. Barty natomiast spiorunował mnie spojrzeniem. Ja jednak nie byłam mu dłużna.
- Crouch, co tu robisz? - Burknęłam, wchodząc głębiej do środka i zamykając za sobą drzwi. Mężczyzna o niezwykle brązowych oczach odsunął się od Gryffonki i odwrócił do mnie przodem. Jego twarz złagodniała. Może nawet trochę go to wszystko rozbawiło. Stał jednak przepełniony pewnością siebie. Nie pozwalał, by Hart wymknęła mu się z rąk, więc blokował ją swoim ciałem.
- Rebekah! Jak miło - powiedział po chwili z uśmiechem. - Widziałaś się z Corbanem? Czekał na ciebie - dodał, posyłając mi znaczące spojrzenie. Bawił się całą tą sytuacją, co denerwowało mnie jeszcze bardziej.
- Tak, widzieliśmy się. Odbyliśmy nawet krótką rozmowę. Wydaje mi się, że chętnie powtórzy ci to, o czym rozmawialiśmy - odparłam gniewnie, zaciskając dłonie w pięści. Uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- Nie wątpię - mruknął i odwrócił się w stronę Ley. Ponownie ujrzałam jej twarz, ale tym razem wyrażała zupełnie inne uczucia. Była bardzo zmieszana całą tą sytuacją. Gdy nasze spojrzenia się spotkały posłała mi pytający wzrok. To jednak nie był odpowiedni moment na tego typu komunikaty. Szybko więc skierowałam swój wzrok na Bartemiusza, który znów wlepiał we mnie swoje oczy. - Znacie się, prawda? Riley to niesamowita osoba - powiedział melodyjnie, delikatnie przesuwając wierzchem dłoni po jej spiętych w koka włosach. Gryffonka machinalnie uchyliła się. Sięgnęłam za różdżkę i wyciągnęłam ją. Nie celowałam jednak jeszcze w mężczyznę.
- Tak, znamy się. Właśnie dlatego odsuniesz od niej swoje brudne łapska - powiedziałam dość spokojnie. Crouch wbił we mnie spojrzenie. Następnie zrobił krok w moją stronę. Był taki pewny siebie.
- A co ty mi zrobisz? - Spytał kpiąco, unosząc lekko brodę do góry. Zmuszało mnie to do uniesienia wzroku, gdyż Barty był ode mnie znacznie wyższy.
- Nie chcesz wiedzieć - mruknęłam dosyć spokojnie, co spotkało się z wybuchem śmiechu. Bardzo szybko jednak z jego przystojnej buźki spełzł ten drwiący uśmiech. Jego twarz przybrała poważny wyraz. Mężczyzna zaczął kroczyć w moją stronę.
- Już zaczyna mnie to nudzić - wręcz wypluł słowa pełne pogardy. - Ciągle tylko grozisz i planujesz. Co za mroczne plany zdążyły się narodzić w tej główce? - Burknął, stojąc już w niewielkiej odległości. Parzył na mnie gniewnie. Ja jednak nie dawałam się sprowokować. Nadal stałam twardo na obu nogach i patrzyłam mu w oczy niewzruszona. - Opowieści o tym jak zabiłaś w przeszłości setki szlam, jak tu zamordowałaś dziewczynę, jak torturowałaś Bellatrix... Wszystko fajnie, ale dlaczego nadal nic nie robimy? Dlaczego stoimy w miejscu!? - Warknął rozeźlony.
Patrzyłam w jego szeroko rozwarte oczy ze spokojem. Był trochę jak rozjuszone dziecko, które nie dostało tego, co chciało. Uśmiechnęłam się więc do niego bez żadnych głębszych uczuć. Uniosłam dłoń i wymierzyłam różdżką w jego klatkę piersiową. Ten spojrzał na nią trochę zmieszany, po czym uniósł wzrok z powrotem na mnie. Postukałam końcem różdżki w jego mostek.
- Jesteś niecierpliwy Barty. To niedobrze - mruknęłam. - Jak dobrze wiesz, narodził się pewien plan. I również jak się orientujesz, zbliża się moment, w którym dojdzie do jego realizacji - mówiłam spokojnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Wraz z ostatnim dotknięciem różdżki o jego klatkę piersiową, z moich ust wyrwało się ciche Crucio. Barty spojrzał na mnie szeroko rozwartymi oczami. Tym razem jednak bardziej był zaskoczony niż zły. Subtelnym ruchem nadgarstka nasiliłam zaklęcie. Mężczyzna od razu skulił się, a z jego ust wydobył się cichy jęk. Nie zwracając na to uwagi kontynuowałam. - Nie wyobrażam sobie żeby któryś z was wychylił się przedwcześnie. Nie obchodzi mnie też co sobie o mnie myślicie. Nie jestem tu żeby słuchać waszych wywodów. Dobrze wiesz jaki jest mój cel i właśnie go realizuję. Bardzo mi przykro, że musisz poczekać parę cholernych tygodni. Zamiast przychodzić tu i mi to wyrzucać możesz ruszyć dupsko i zrobić coś pożytecznego - mówiłam coraz głośniej i gniewniej, ciągle nasilając zaklęcie. Chciałam by upadł na kolana, co po chwili posłusznie uczynił. Obserwowałam jak ciało mężczyzny drży i miota się, jak sam krztusi się pod wpływem potwornego bólu. Patrzyłam na niego z góry bez mrugnięcia okiem.
- Rebekah, przestań - nagle usłyszałam błagalny głos Riley. Uniosłam wzrok znad Barty'iego i dostrzegłam ją, stojącą metr za mężczyzną. Była zaskoczona, może trochę przestraszona całą sytuacją. Spuściła wzrok na Croucha po czym znów spojrzała na mnie. - Proszę -wyszeptała.
Po chwili opuściłam różdżkę. Barty nabrał powietrza w płuca i wsparł się na dłoniach, dysząc jak pies. Patrzyłam na niego spokojnie. Czekałam aż się uspokoi. Po niedługiej chwili podniósł głowę i spojrzał na mnie. Jego czoło było zroszone potem. Jedno z pasm jego brązowych włosów, przylepiło się do niego niedbale. Uśmiechnęłam się delikatnie i przykucnęłam, by nasze twarze były na mniej więcej tej samej wysokości. Nadal jednak musiał zadzierać brodę, by na mnie spojrzeć.
-Jeżeli jeszcze raz zobaczę, że plączesz się wokół Hart, znajdę cię i poćwiartuję - burknęłam cicho po czym wstałam.
Po chwili w miejscu dogorywającego Croucha była jedynie czarna mgła, która rozmyła się równie szybko.Wiedziałam, że na tym się nie skończy. Trochę usadziłam tych dwoje, ale cała masa popleczników Toma nadal będzie patrzyła na mnie krzywo. Muszę zrobić w tym kierunku coś jeszcze.
- Co to było? - Wybełkotała Ley. Słysząc jej głos pełen żalu przypomniałam sobie w ogóle o jej obecności. Spojrzałam na nią spokojnie i wyprostowałam się. Następnie schowałam różdżkę.
- Zrobił ci coś? - Spytałam ignorując jej pytanie.
- Zamierzał, ale nie. Powstrzymałaś go, za co właściwie dziękuję - powiedziała skołowana, trąc czoło. Nie mogła pozbierać myśli. W końcu spojrzała na mnie, marszcząc brwi. - Skąd się znacie? I co to za 'reszta towarzystwa'? - Wymamrotała, wyciągając pytająco dłoń.
Obie wiedziałyśmy, że te pytania są niemal retoryczne. Każdy mógłby się domyślić. To była jedynie motywacja do udzielenia przeze mnie jakichkolwiek odpowiedzi. Westchnęłam cicho i przetarłam kark. W tym momencie i moje myśli zaczęły się kłębić. Biłam się z nimi rozważając, czy mówić jej prawdę. To byłoby dla mnie ułatwieniem, bo nie musiałabym więcej udawać i jej okłamywać. Jednak z drugiej strony nie jestem pewna jej reakcji na wieść, że jestem siostrą Czarnego Pana. Śmierciożercy wtargnęli niedawno w jej życie, wyrządzając ogromną szkodę, więc na pewno pała co do nas jeszcze większą nienawiścią. Nie jestem do końca pewna, czy nasza przyjaźń by to przetrwała. Z drugiej też strony jak wielkie kłamstwo muszę wymyślić, żeby to wszystko wyjaśnić?
- Rebekah? - Mruknęła cicho Hart. Spojrzałam na nią niepewnie. Dziewczyna patrzyła na mnie pytająco. Nie była natarczywa. Trochę zaniepokojona, ale jej wzrok był dziwnie łagodny, co było pewnym ułatwieniem i zachętą. - Powiedz prawdę - dodała po chwili. Następnie cofnęła się o krok i nie spuszczając ze mnie swojego wzroku usiadła na łóżku, jakby przygotowując się na najgorsze.
- Riley... Wszystko co teraz powiem i tak będzie zajeżdżało kłamstwem - zaczęłam niepewnie. Spuściłam wzrok, nie mogąc patrzeć w jej oczy. Dlaczego to wszystko staje się ostatnio takie trudne? Westchnęłam cicho. - Prawda jest taka, że okłamywałam cię, bo nie chciałam burzyć naszej przyjaźni. Jesteś mi tu naprawdę bliską osobą. Jedną z naprawdę nielicznych w moim życiu - mruknęłam, zerknąwszy na nią. Hart słuchała mnie uważnie, marszcząc brwi. Miała trochę zaniepokojoną minę. Wzięłam głęboki wdech.- Znam się z Barty'm, Corbanem Yaxley'em jak i resztą Śmierciożerców, gdyż aktualnie nimi przewodzę - powiedziałam trochę ciszej, ale z dumą w głosie. Podniosłam lekko brodę i spojrzałam w jej szeroko rozwarte oczy. - Naprawdę nazywam się Rebekah Riddle i jestem siostrą Lorda Voldemorta.
Te słowa trzasnęły niczym grom. Po nich nastała przejmująca cisza. Jakby zapowiedź potwornej burzy, która dopiero ma się rozpętać. Mimo że bardzo chciałam to nie spuszczałam głowy. Patrzyłam jak Riley stara sobie to wszystko poukładać w głowie. Wgapiała się we mnie przez dłuższą chwilę ze zmarszczonymi brwiami. Ciężko mi było cokolwiek wyczytać z jej twarzy. Nie wyrażała ona typowo złości, obrzydzenia, czy żalu. Nie wiem co wyrażała... I właściwie to przerażało mnie najbardziej.
Po chwili rozłożyłam bezradnie ręce, co spowodowało, że Hart nieznacznie drgnęła. Pokręciłam lekko głową, nie mogąc zebrać słów. Nagle udało mi się wyartykułować:
- Powiedz coś...
Opuściłam dłonie. Dziewczyna pokręciła lekko głową i spuściła wzrok. Sama nie wiedziała jak ma się zachować w tej sytuacji. Jeżeli miała mnie za człowieka, za którego ja miałam ją to domyślam się, że mogła się teraz czuć wstrząśnięta. Osoba, która była jej przyjacielem okazała się największym wrogiem. Ukrytym w dodatku pod maską niewinnej i skrytej dziewczyny. Nie dość, że okazałam się ostatnim ścierwem w jej oczach to zawiodłam także jako przyjaciółka.
Po chwili Hart wstała i spojrzała na mnie. Jej wzrok wyrażał wiele. Widziałam w nim dużo żalu, który mieszał się ze złością.
- Dlaczego? - Mruknęła tylko słabym głosem. Słowa ledwie przechodziły przez jej ściśnięte gardło. Mimo wszystko jednak wyczułam tą narastającą nienawiść. Słychać ją było w każdej sylabie tego słowa. Nabrałam sporą ilość powietrza w płuca. Chwilę minęło nim wypuściłam je ciężko.
- Jak wspomniałam przy Barty'm, mam misję. Nie jestem tu z przyjemności, czy kaprysu czyjegokolwiek. Zostałam tu wysłana przez Toma. Ukrywam się z wiadomych przyczyn - odparłam cicho. Ciągle patrzyłam w jej oczy. Miała wiele pytań. Widziałam to. Ponownie pokręciła głową, jakby starała się to wszystko zrozumieć, ale nie potrafiła. To było zbyt trudne. Nie wiem jednak dla kogo bardziej. Gryffonka na chwilę zacisnęła powieki i zmarszczyła czoło jakby chciała uzyskać odpowiedzi, ale nie do końca była na nie gotowa. Dla mnie ta chwila trwała wiecznie. W końcu spojrzała na mnie wzrokiem, którym jeszcze na mnie nie patrzyła. Znałam go już doskonale. Draco często rzucał mi go, gdy dowiadywał się o mnie niewygodnej prawdy.
- Czy masz coś wspólnego ze śmiercią Kroto? - Spytała wprost. Ta obojętność w jej piwnych oczach i obrzydzenie w głosie mówiły mi dużo. Zbyt często spotykałam się z tego typu reakcjami. Wiem czym się one kończą.
Ja jednak ciągle patrzyłam w jej oczy. Chciałam być w tym momencie dla niej jak najbardziej wiarygodna. Wiem bowiem, że teraz każde moje słowo brzmiało dla niej jak kłamstwo. Wiem, że poniekąd mogę powiedzieć cokolwiek, gdyż i tak po moich słowach pozostanie nuta niepewności. Kłamliwy smród. Zaprzeczyłam po chwili głową delikatnie.
- Nie - odparłam szczerze i ze spokojem. Riley także patrzyła mi w oczy. Poruszała szczęką ze złością.
- Znałaś się z nim? - Kolejna dawka oskarżeń poleciała w moją stronę.
- Pierwszą wzmiankę o Kroto usłyszałam tutaj od Blaise'a, gdy mówił, że się o ciebie martwi. Wcześniej nigdy o nim nie słyszałam. Nie spotkałam się z nazwiskiem Hart.
- Czyli nie znasz mojego ojca? - Spytała jakby z nadzieją. Nie wiedziałam skąd się ona brała. Nigdy ani Draco ani Zabini nie wspominali o jej ojcu więc nie wiedziałam co się z nim działo. Zmarszczyłam więc lekko brwi i pokręciłam głową. Ta spuściła wzrok trochę z ulgą, a trochę z jeszcze większą konsternacją. Po chwili przetarła twarz dłonią. Bardzo powoli.
- Riley, chcę żebyś wiedziała, że jest mi bardzo przykro z powodu... - zaczęłam, patrząc na nią ze smutkiem.
- Nie wierzę ci - przerwała mi nagle unosząc brodę i patrząc na mnie z powagą na twarzy. Wyciągnęła dłoń, którą przecięła powietrze po skosie, dając mi tym znać, że jest to definitywne stwierdzenie. - Nie wierzę w ani jedno twoje słowo - dodała po chwili z obrzydzeniem. Patrzyła na mnie jak na kompletnego śmiecia. Spuściłam lekko wzrok i pokiwałam głową. - Nienawidzę was. Z całego serca was nienawidzę - ciągnęła mierząc we mnie palcem wskazującym. W jej rozgniewanych oczach dostrzegłam pierwsze łzy. Zagryzłam wargę widząc to. - Wpakowaliście się w moje życie i doszczętnie je zniszczyliście. Zabiliście niewinnego człowieka w sposób nikogo niegodny... - Wybełkotała ostatnie zdanie drżącym głosem. Gdy jednak ujrzała mój zmartwiony wzrok, uspokoiła się trochę, Pociągnęła nosem, opuściła dłoń i wyprostowała się. Spojrzała na mnie sponad łez, tłoczących się w jej oczach. - Wyjdź - usłyszałam jakby nie jej głos.
Nie miałam jednak zamiaru się z nią spierać. To co się działo teraz w jej głowie było dla mnie jedynie marnymi domysłami. Miała prawo się na mnie gniewać, gdyż kompletnie miała za co. Uszanowałam jej decyzję. Kiwnęłam tylko głową, odwróciłam się i wyszłam. Bardzo ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi. Na chwilę jeszcze przystanęłam za nimi. Z dormitorium Ley nie dobiegał żaden dźwięk. Najmniejszy szmer. Jakby pokój był pusty. Westchnęłam cicho i odeszłam, zostawiając za drzwiami miłe wspomnienie kogoś, kto był mi dziwnie bliski, mimo tak krótkiego czasu.
***
Siedziałam na Wielkiej Sali wśród garstki Ślizgonów i dzióbałam widelcem w zielonym groszku. Pora obiadu powoli się kończyła więc Salę wypełniało niewielu uczniów. Dracona już wśród nich nie było. Zapewne właśnie w tym momencie szykuje się na trening quidditcha. Razem z drużyną ćwiczyli do kolejnego meczu. Moje myśli jednak biegały wokół Hart. Powoli docierała do mnie świadomość, że straciłam przyjaciółkę. Nigdy nie było to dla mnie problemem, gdyż tym mianem określałam osoby, z którymi miałam pewną sprawę do załatwienia i po prostu spędzałyśmy trochę więcej czasu razem. To wszystko. Żadnej głębszej historii. Natomiast tu niemal od razu poczułyśmy, że coś nas łączy. Dużo zrobiło także to, iż poznałyśmy się w momencie, gdy Draco wkroczył w moje życie. On i Egon stoją za tym, że odczuwam takie rzeczy jak troska, poczucie straty, przywiązanie. Przyznam szczerze, że nie podobało mi się to. Odkąd zrozumiałam te uczucia i sama ich doświadczyłam, dotarło do mnie jak bardzo osoby, które nas otaczają mają wpływ na nasze samopoczucie. I nie chodzi mi tu o to, że ktoś może nas rozgniewać. Chodzi tu o to beznadziejne uczucie pustki w sercu. W dodatku ta bolesna luka daje potworne poczucie, że już nigdy nie zdołamy jej zapełnić. To było... smutne.
Cisnęłam widelcem w talerz, napełniony ziemniakami, groszkiem i jakimś dziwnym mięsem. Parę głów odwróciło się w moją stronę, ale nie dbałam o to. Złapałam za torbę, którą nadal ze sobą targałam i wstałam z ławy. Szybko opuściłam Wielką Salę. W zasadzie nie wiedziałam co chcę zrobić. Wiedziałam jedynie, że dłużej tam nie wysiedzę. Nie mogłam jednak znaleźć w głowie innego miejsca, które dałoby mi chwilę spokoju. Do umysłu napływała mi tylko jedna myśl. Jedna osoba, która dałaby mi radę pomóc. Wybiegłam więc z zamku. Wpadłam w dziesięciocentymetrowy śnieg w moich wysłużonych trampkach. Chłód zaszczypał mnie w policzki. Niezbyt zwracałam uwagę na to, iż miałam na sobie jakąś bluzę oraz szatę. Zaczęłam się przedzierać przez biały puch. W mojej głowie kołatało się zbyt dużo potwornych myśli. Przerastały mnie. Bałam się, że mogą doprowadzić do sytuacji, którą mogłabym żałować. Obiecałam bowiem Egonowi, że się opanuję, że będę spokojniejsza. Jednak nikt z nas nie przewidział takiej sytuacji. Sytuacji gdy moje nowo nauczone, nabyte emocje zostały wystawione na próbę. W momencie gdy po prostu nie wiedziałam jak zareagować, jak sobie z nimi poradzić. Potrzebowałam teraz Dracona.
Dosyć szybko dotarłam na boisko. Z daleka już widziałam przecinające zimne powietrze zielone postacie na miotłach. Co jakiś czas przemykał również tłuczek, rzadziej widziałam kafla. Im bliżej byłam tym częściej i wyraźniej słyszałam krzyki kapitana, który nawigował drużyną. Gdy zbliżałam się do wejścia na trybuny już w miarę przyzwyczaiłam się do mrozu. Buty oraz nogawki spodni kompletnie mi przemokły. Stopy zaczęły nieznośnie pulsować od zimna, ale to było moim najmniejszym zmartwieniem. Wolałam skupić się na tym niż na myślach, które krzyczały wewnątrz mojej czaszki.
Szybko znalazłam się wewnątrz boiska. Omijając schodki prowadzące na trybuny, w tym wypadku chyba Puchonów, weszłam na płytę boiska. Zrobiłam parę sporych kroków i zadarłam głowę w górę. Nade mną śmigali Ślizgoni, rozgrywając mały mecz. Byli dosyć skupieni na grze, mimo mrozu. Nagle jednak doszedł do mnie czyiś głos:
- Jak chcesz pooglądać to usiądź na trybunach!
Nawet nie starałam się wyszukać twarzy, która kierowała do mnie te słowa. Moje oczy śledziły po kolei każdą sylwetkę, starając się doszukać tej najbardziej mi znajomej.
- Wypad z boiska! - Krzyknął jakiś męski głos z góry.
Coraz więcej głów zaczęło odwracać się w moją stronę, a gra powoli zwalniała. W końcu go dojrzałam. Wisiał dosyć wysoko na swoim Nimbusie, w ręku dzierżąc pałkę. Wyglądał niesamowicie z tej perspektywy. Bardzo męsko i odważnie. Nagle jego tleniona głowa zwróciła się w moim kierunku. Był za daleko bym mogła dostrzec jego minę, ale w głowie widziałam jego zmarszczone czoło, a zaraz po tym zmartwiony wzrok. Nim zdążyłam się zorientować, Malfoy już dotknął stopami podłoża. Ciężkie, czarne buty wbiły się w śnieg, niezruszany przez żadnego z graczy, gdyż wszystko działo się w powietrzu. On jednak przetarł szalki, by znaleźć się przy mnie.
- Rebekah, oszalałaś? Gdzie masz płaszcz? - Usłyszałam jego troskliwy głos spośród jęków i narzekań członków drużyny. Draco szybko odpiął swoją ciemnozieloną kurtkę z wielkim wężem na plecach i zarzucił mi ją na plecy.
- Nie, przeziębisz się - zaprotestowałam oburzona, jakby to było teraz najważniejszą rzeczą w moim życiu. Ten posłał mi wzrok pełen politowania. Jego lekko zaczerwienioną twarz rozświetlił uśmiech.
- Malfoy do cholery. Skończ romanse - warknął ktoś z góry. Draco jednak objął mnie ramieniem i obrócił w stronę wyjścia. Zaczął mnie tam prowadzić, ciągnąc za sobą Nimbusa.
- Poradzicie sobie dzisiaj beze mnie - odkrzyknął, nawet się nie odwracając i w akompaniamencie kolejnych pojękiwań zeszliśmy z boiska.
Draco ciągle tarł moje ramiona, prowadząc mnie w stronę zamku. Śnieg skrzypiał pod naszymi butami. Każdy mój kolejny krok był coraz boleśniejszy przez przemrożone już stopy. Nie skarżyłam się jednak na to. Szłam u boku Ślizgona w milczeniu. To on ją przerwał zaraz po tym jak opuściliśmy całkiem boisko i wyszliśmy na błonia.
- Co cię podkusiło żeby wyjść bez płaszcza i szalika? - Spytał lekko rozbawiony, ale nadal przejęty tym, że tak bardzo naraziłam na szwank swoje zdrowie.
Ja natomiast wzruszyłam ramionami, gdy moje usta nie zdołały wyartykułować żadnej sensownej odpowiedzi. Draco słysząc moje cichutkie jęki pod nosem spojrzał na mnie zdziwiony.
- Coś się stało? - Spytał nie zatrzymując się. Ja jedynie spuściłam lekko głowę. To była chyba dla niego wystarczająca odpowiedź, bo już nie zadawał żadnych pytań. Przyspieszył tylko nieznacznie kroku.
Niedługo później przekroczyliśmy próg szkoły. Nie poczułam dużej różnicy temperatur. Surowe ściany Hogwartu za każdym razem przypominały o swoim chłodzie. Przeszliśmy przez parę korytarzy, gdy nagle Draco zatrzymał się, a ja wraz z nim. Spojrzałam na chłopaka.
- Idź prosto do mojego dormitorium - powiedział, patrząc mi w oczy z powagą. - Ja zaraz wrócę - dodał i ruszył w bok dosyć szybkim krokiem.
Nie dając mi nawet 5 sekund na reakcję zniknął w jednym z korytarzy. Nie miałam innego wyjścia, dlatego posłusznie ruszyłam do Pokoju Ślizgonów. Przy wejściu wypowiedziałam odpowiednie hasło i weszłam do środka. W pomieszczeniu minęłam kilkoro uczniów, którzy plątali się, zajęci bardziej lub mniej ważnymi sprawami. Skierowałam się do dormitoriów chłopców. Odnalazłam odpowiednie drzwi i nie czując żadnych oporów weszłam do środka. Pokój był pusty dla odmiany więc tym lepiej. Nadal ściskając brzegi kurtki Dracona usiadłam na jego łóżku. Mocniej opatuliłam się materiałem. Nogi machinalnie skrzyżowałam, by zatrzymać jakiekolwiek ciepło. Niewiele jednak z tego wszystkiego pomogło. W zasadzie powinnam wejść szybko pod kołdrę i tam się zaszyć, ale od momentu gdy usiadłam na łóżku i opatuliłam się dosyć zagrzaną już kurtką, to zamarłam. Nie chciałam wykonywać jakiegokolwiek ruchu, gdyż bałam się, że wytworzone już ciepło umknie bezpowrotnie. Wyglądałam jak posąg, siedząc tak zmarznięta na skraju łóżka.
Nie wiem ile minęło, gdy drzwi od dormitorium otworzyły się, a w nich ujrzałam Dracona. Jego policzki były uroczo zaczerwienione. Dłonie, w których ściskał dwie fiolki z fioletową substancją w środku, także były czerwone. Szczególnie kostki. Chłopak spojrzał na mnie i domyślam się, że gdyby mógł to opadłyby mu ręce. Zamknął nogą drzwi, wzdychając.
- Dlaczego nie ściągnęłaś tych przemoczonych spodni i nie weszłaś pod kołdrę? - Jęknął jakby mówił do małego, nieporadnego dziecka, którym notabene w tym momencie byłam. Zrezygnowany podszedł do łóżka i na szafce nocnej położył obie te fiolki. Następnie podszedł do dygoczącej pod za dużą kurtką mnie i pokręcił ponownie głową z politowaniem. Następnie ukląkł i zaczął odwiązywać moje mokre sznurówki. Z trudem zsunął z moich stóp trampki, a następnie skarpetki. Odłożył je na bok. - Wstań - mruknął spokojnie. Z lekkim trudem zrobiłam to, stając całym ciężarem na te części ciała, których już w zasadzie nie czułam. Draco spokojnie odpiął guzik od moich czarnych spodni i zsunął je ze mnie. Zaczął tarbusić się z mokrymi nogawkami, ponownie klękając przede mną. Gdy udało mu się je ściągnąć odrzucił spodnie w stronę moich butów. Następnie odkrył kołdrę i wskazał na materac. - Siadaj - nakazał łagodnie, co ja bez żadnych sprzeciwów uczyniłam. Malfoy przykrył mnie kołdrą i podszedł do szafy. Obserwowałam go, nadal ściskając jego kurtkę i telepiąc się tak, że chyba całe łóżko telepało się razem ze mną. Draco wyciągnął z szafy parę skarpetek oraz grubą bluzę. Następnie podszedł do mnie z lekkim uśmiechem. jakby sprawiało mu radość, że może zatroszczyć się o mnie. Chłopak odkrył moje stopy, na które bardzo sprawnie nasunął skarpetki. Następnie bardzo szczelnie przykrył je kołdrą. Zbliżył się do mnie. - Wiem, że jest ładna, ale oddawaj - powiedział pogodnie, mając na myśli kurtkę.
- I ładnie pachnie - wybełkotałam spod materiału, który zakrywał moją brodę i usta.
Ten zaśmiał się jedynie i odebrał ode mnie swoją kurtkę. Następnie podniósł dłonie, by pokazać mi żebym zrobiła to ze swoimi rękoma. Niechętnie, ale uczyniłam to, a Draco sprawnie ściągnął ze mnie bluzę. Szybko jednak wymienił ją na swoją, grubszą i cieplejszą. Opuściłam ręce mając na sobie nowy, niezagrzany jeszcze element ubioru. Draco z uśmiechem sięgnął po przyniesioną fiolkę i podał mi ją.
- To od pani Pomfrey. Żeby się nie pochorować - powiedział i sięgnął po drugą, najwidoczniej dla siebie. Chłopak spojrzał na mnie pogodnie. - Do dna - dodał i wypił zawartość fiolki. Skrzywił się lekko, co było fantastyczną zachętą do wypicia tego specyfiku. Zrobiłam to jednak, zaciskając powieki. Eliksir faktycznie był paskudny. Stelepało mnie lekko po czym oddałam fiolkę Ślizgonowi. Ten odłożył ją po czym wskazał na łóżko bym się położyła. Zrobiłam to bez protestów. Draco przykrył mnie kołdrą troskliwie. Ciepłą dłonią pogładził mój policzek. - Teraz możesz powiedzieć co się stało.
Jak na zawołanie te paskudne myśli wróciły do mojej głowy. Na chwilę udało mi się o nich zapomnieć. Wiem już przynajmniej, że aby to zrobić trzeba przynajmniej narazić się na odmrożenie kończyn. Przesunęłam się w stronę ściany i przekręciłam na bok, robiąc miejsce chłopakowi. Ten usiadł na skraju łóżka i spojrzał na mnie trochę zaniepokojony.
- Powiedziałam Riley kim jestem - słowa wydobyły się z moich ust jakby przez przypadek. Nie do końca wiedziałam czy na pewno ja je wypowiedziałam. Jednak po chwili poczułam nieznośne szczypanie w oczach i nagle świat znalazł się jakby za mgłą. Ciepłe łzy szybko spłynęły po moim nosie i kapnęły na poduszkę. Nawet nie wiem kiedy zdążyły się pojawić. Draco zasmucił się, ale jedynie pogładził mnie po ramieniu, przykrytym kołdrą. Wiedział jak bardzo Hart była mi bliska i jak trudne musiało to być dla nas obu.
- Rozumiem, że nie przyjęła tego zbyt dobrze - mruknął bezbarwnym tonem.
Po tym jednak już żadne z nas się nie odezwało. Nie było sensu. Sytuacja o tyle beznadziejna, że nie było co jej komentować. W zasadzie nie oczekiwałam żadnych rad. Chciałam po prostu być z kimś w tym momencie. Dlatego tak desperacko ruszyłam w śnieg. Dlatego teraz nie żałowałam tego, iż nie czuję stóp. Wolałam cierpieć ból fizyczny niż myśleć, że już nigdy nie odbędę tej niewinnej pogawędki z Riley.
Ożesz... To był trudny rozdział. Musiałam zasięgnąć porady mojego specjalisty i właśnie jemu dedykuję ten rozdział c: Black, mam nadzieję, że w miarę dobrze oddałam reakcję Hart. W sumie po twojej małej ingerencji dalszy ciąg, do samego końca, pisało mi się jak po maśle. Naprawdę, dawno tak gładziutko i płynnie nie pisałam. To było przyjemnie c:
Zapraszam do komentowania i dzielenia się swoimi spostrzeżeniami c:
Pozdrawiam Was bardzo cieplutko
Ah, jak ja tęskniłam za Tobą skarbie i Twoimi rozdziałami 💕 Widzisz? Nawet napisałam z dużej litery!
OdpowiedzUsuńTen rozdział był wypełniony emocjami po brzegi, nawet mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że wylewały się one z niego. Wiem, że Hart nie miała zbyt łatwego życia, ale przywiązanie Bell do niej jest niesamowite. O tak uczuciowych przyjaźniach czyta się tylko w książkach. Ta troska Bell. Chociaż wiedziała, że może to ją pozbawić Hart.
Charakter Hart dobrze oddany. Black approved 😂.
Nawet nie wiesz jak cholernie się cieszę, że Rebekah ma Draco, swojego najlepszego przyjaciela i najcudowniejszego chłopaka. On potrafi zaryzykować nawet wygwizdaniem przez drużynę, gdy wie, że jego słowo czy sama obecność wystarczy, aby być oparciem dla Bell.
Ah, nawet nie wiem co napisać więcej. Bardzo Ci dziękuję za ten rozdział 😊
Mam nadzieję, że kolejny będzie szybciej, niż ten.
Pozdrawiam i bardzo kocham, Black