rozdział XX

Długo jeszcze leżałam w ciemnym dormitorium, nasłuchując spokojnych oddechów swoich współlokatorek. Przykryta ulubionym kocem, zabranym Egonowi próbowałam logicznie przeanalizować dzisiejsze zajście. Od tylu lat staram się zrozumieć, na czym polega miłość, aż jeden prawie nieznajomy mi człowiek wznieca u mnie tyle nieodczuwanych wcześniej emocji. Mimo iż nie wszystkie jego zachowania pochwalam, nie wszystkie mi się podobają, wręcz mnie irytują to nie przeszkadza mi jego obecność. Wręcz czasami zdarza mi się uciekać myślami do momentów naszych spotkań, gdy nie ma go przy mnie. Rumienię się, co wcześniej przydarzało mi się jedynie w przypadku mrozu lub gorąca. Moje serce bije jak oszalałe, gdy nasze ciała zetkną się lub gdy po prostu czuję jego bliskość. Jego dotyk jest tak delikatny, tak czuły... Zamknęłam oczy i uniosłam dłoń do swojego policzka, gdzie wcześniej znajdowała się jego dłoń, tak subtelnie muskająca moją skórę. Tak delikatna, a jednocześnie tak potężna, gdyż ten znikomy gest był w stanie wręcz sparaliżować całe moje ciało...
Zerwałam się do pozycji siedzącej, otwierając szeroko oczy. To brednie. Nie mogę dać się tak łatwo rozproszyć. To słabość.
Wstałam z łóżka mimo zmęczenia i dziwnej pustki w sercu. Zignorowałam to, zaciskając mocno pięści.
- Ogarnij się - wyszeptałam ze złością sama do siebie.
Do moich uszu dobiegł cichy śmiech. Zamarłam, wbijając wzrok w podłogę. Chichot odbił się od ścian, spowitych mrokiem i wrócił do mnie ze zdwojoną siłą. Spojrzałam ukradkiem na śpiące Ślizgonki. Żadna jednak nie reagowała. Smacznie spały, nie zwracając na nic uwagi. Zatem to On.
- Czyżby mała Rebekah odkrywała nowe emocje? - Zaskrzeczał rozbawiony Strach.
Zebrałam się w sobie i odwróciłam się. Odważnie spojrzałam na swojego przeciwnika, lecz szybko tego pożałowałam. Strach już nie kulił się w kącie, nie ukrywał się za łóżkiem czy krzesłem, nie czołgał się po podłodze. Stał wyprostowany tuż przede mną. Jego postrzępiony kaptur opadał na jego twarz, lecz czerwone ślepia, które tym razem lśniły o wiele mocniej, były dobrze widoczne. Przewyższał mnie o głowę, albo i więcej. Dłonie splótł za plecami i spojrzał mi w oczy. Ja jednak spuściłam wzrok. Nie mogłam dopuścić do tego żeby znów mną zawładną. Nie w ten sposób. Nie miałam się jak bronić.
- Co się dzieje? Wydajesz się zaskoczona - mruknęła kreatura. - Nie sądziłaś chyba, że znalazłaś coś na miarę bezpiecznego azylu? - Zapytał a otrzymując moją odpowiedź w postaci ciszy roześmiał się kpiąco. - Rebekah, ty nie wiesz co to miłość. Nie potrafisz nazwać uczucia, które cię z nim wiąże. To zabawne jak naiwna jesteś - powiedział tryumfalnie Strach. Mocniej zacisnęłam pięści, wiedząc że ma rację. - Teraz już wiesz, dlaczego tu jestem? - Wyszeptał, nachylając się. Czułam jego chłód tak bardzo, że pojawiła się u mnie gęsia skórka. - Dlaczego zyskuję na sile?

** Następnego dnia**
Obudziłam się mocno skulona na łóżku. Przetarłam zmęczone oczy i spojrzałam na łóżka dziewczyn. Były puste. Zatem albo trwa śniadanie, albo jestem już spóźniona na historię runów. Niechętnie usiadłam i zwiesiłam nogi z łóżka. Sen nie był dla mnie zbyt łaskawy i uraczył mnie swoją obecnością mniej więcej gdy zaczynało świtać. Lepsze to niż nic. Jednak wykorzystałam ten czas na chwilę przemyśleń. Doszłam do wniosku, że nie mogę dawać się tak omotywać. To definitywnie działa na moją niekorzyść. Szczególnie teraz. Postanowiłam zatem zamknąć temat głębszych uczuć i przełożyć go w czasie. Aktualnie bowiem mam ważniejsze sprawy na głowie. Cokolwiek Draco sobie wyobraża, musi przestać.
Zerknęłam na zegarek i zdałam sobie sprawę, że mam pół godziny aby się zebrać, zjeść i znaleźć odpowiednią salę. Niezbyt dużo czasu, ale da się zrobić. Wstałam więc i skierowałam swoje kroki do łazienki. Tam dopiero zauważyłam jak bardzo miałam przekrwione oczy. Wyglądało to gorzej niż myślałam. Przemyłam jednak twarz zimną wodą, związałam włosy w wysokiego i niedbałego koka, umyłam zęby i tym zakończyłam poranną toaletę. Ubrałam jeszcze moje czarne, sprane rurki, dopasowaną, czarną podkoszulkę i nieco za długi sweter. W kolorze czarnym, rzecz jasna. Na nogi założyłam moje znoszone trampki, złapałam za plecak i różdżkę po czym wyszłam z dormitorium.
Szybko trafiłam na Wielką Salę. Przyjazny gwar uderzył mnie już u progu. Wkroczyłam w wir rozmów i brzęku sztućców po czym usiadłam wśród uczniów domu węża. Złapałam za dzbanek ciepłego mleka, które wlałam do miski. Następnie wsypałam płatki czekoladowe i zaczęłam jeść. Rzuciłam okiem po Sali. Nadal praktycznie nikogo nie znałam. Jednak wśród Gryffonów dojrzałam Riley, która wesoło rozmawiała z jednym z rudych bliźniaków. Chłopak słuchał jej uważnie, jakby nie chciał uronić ani słowa z jej opowieści. Na jego twarzy cały czas widniał pogodny uśmiech. To był bardzo ładny obraz. Cieszę się, że Hart znalazła osobę, z którą się rozumie w stu procentach. Dostrzegłam również, że przy stole Ślizgonów, lecz parę miejsc dalej, siedział Dracon. Rozmawiał z Blaisem. Momentami słyszałam wzmianki o Nimbusie i kaflu, więc domyślam się, że konwersowali o quidditchu. Nagle, kątem oka, dostrzegłam jak Hart zerwała się z miejsca i błyskawicznie wybiegła z Sali. Spojrzałam za nią zdziwiona, a następnie na rudzielca. Po jego wyrazie twarzy doszłam do wniosku, że wie tyle co i ja. Jednak po chwili i on wstał po czym pobiegł za dziewczyną. Spojrzałam na Malfoy'a. On również obserwował zajście. Ja jednak wróciłam do swoich spraw. Nie miałam zamiaru się mieszać w nie swoje sprawy. Poza tym Weasley chyba czuwa. Wróciłam więc do swojego śniadania. Ktoś zostawił na ławce Proroka Codziennego. Złapałam za gazetę i spojrzałam na stronę tytułową. Widniało tam ogromne zdjęcie Rity, która wydaje kolejną potężną książkę pełną bzdur i kłamstw, które dobrze się sprzedadzą. Otworzyłam gazetę na temacie o zmianach w Ministerstwie i zagłębiłam się w lekturze.
Gdy dokończyłam płatki oraz wypiłam kubek kawy wstałam od stołu, zwijając uprzednio gazetę i odkładając ją na miejsce. Następnie zarzuciłam plecak na ramię i ruszyłam do wyjścia z sali. Ręce wsunęłam do kieszeni i uniosłam brodę. To był całkiem udany poranek. Nikt się jak dotąd nie narzuca, nikt nie popada w przesadną euforię, liczba wesołych twarzy jest niewielka. Cudnie. Gdy wyszłam z sali skierowałam swoje kroki w kierunku sali, gdzie miała odbywać się historia runów. Zatrzymałam się jednak po paru krokach, gdyż przy parapecie ujrzałam klęczącą Riley. Jej lewy policzek był pokryty zadrapaniami, z których nieco wyłaniała się krew. Twarz miała na wpół przerażoną, a na wpół zdezorientowaną. Klęczał przed nią Fred i uspokajał ją, gładząc delikatnie jej ramię. Gryffonka patrzyła na rudzielca i wydawać się mogło, że to pomagało. Hart pokiwała nieznacznie głową, gdy Fred odezwał się do niej. Na początku gdy ujrzałam twarz dziewczyny miałam zamiar podejść. Hart to przyzwoity człowiek, któremu byłam gotowa pomóc. Jednak gdy ujrzałam jak Weasley czuwa przy niej, jak patrzy na nią z troską w oczach i jak koi ją łagodnym dotykiem postanowiłam pozostać w tyle i się nie wtrącać. Jest w dobrych rękach. Gdy chłopak objął Riley silnymi ramionami i przycisnął czule do siebie wiedziałam, że nie jestem do niczego potrzebna. Odeszłam zatem spokojna i rozpoczęłam poszukiwania sali. Skręciłam w jeden z korytarzy i ruszyłam tak jak mnie poprowadził. Szybko jednak okazało się, że nie był to najlepszy pomysł, gdyż pomyliłam drogi i wylądowałam nieopodal głównego wejścia do zamku. Już miałam zawracać, wyklinając samą siebie, gdy moją uwagę przykuły dwie sylwetki, przekraczające próg szkoły. Zatrzymałam się i spojrzałam na gościa, którego z uśmiechem prowadził Dumbledore. Dyrektor wyciągnął dłoń w stronę korytarza, na którym stałam, by zapewne wskazać drogę do swojego gabinetu. Ruszyli zatem w moją stronę. Wtedy dostrzegłam kim był owy gość. Karkarow spojrzał na mnie swoim lekko przerażonym wyrazem twarzy. Gdy złapaliśmy kontakt wzrokowy jakby wyprostował się jeszcze bardziej. Słuchając, lub udając że słucha wywodów Dumbledore'a na temat ich ostatniego spotkania, nie spuszczał ze mnie wzroku. Przesunęłam się niemal pod samą ścianę, robiąc im miejsce, a Igor, będąc w odległości 2 metrów, skinął nieznacznie w moją stronę. Pokiwałam lekko głową, a ten włączył się do rozmowy z dyrektorem. Uśmiechnęłam się lekko, sama do siebie. Ucieszyłam się, że wszystko póki co, idzie po mojej myśli. Poprawiłam więc plecak na ramieniu i ruszyłam na zajęcia.



















Rozdział nie powala rozmiarami, ale naprawdę się cieszę, że w końcu go dodaję. Miałam napisaną większość, lecz sama końcówka sprawiła mi tyle kłopotu, że zajęło mi to dłużej niż myślałam. Nie było to spowodowane brakiem pomysłu, o nie. Wiedziałam co chcę napisać, ale wszystko odciągało mnie od komputera wszelkimi możliwymi sposobami. Naprawdę nie wiem co trudnego jest w napisaniu, że Karkarow odwiedził Hogwart. Cóż, ostatnie dni przed maturą mnie nie rozpieszczają. Jednak mam nadzieję, że Wam lepiej się wiedzie i podzielicie się swoimi spostrzeżeniami na temat rozdziału. Byłabym wdzięczna. Pozdrawiam, 
~T



Komentarze

  1. YAAAAS, nareszcie rozdział, nawet nie wiesz ile ja na niego czekałam :o
    Cholera, te pierwsze przemyślenia i pojawienie się Strachu...
    Damn, mam jednak nadzieję, że Draco i Bekah jakoś to ogarną, nawet jeśli Riddle nie może kochać...
    Taka utopia mi się trochę marzy, bo razem są zbyt uroczy, y tego nie było xd
    He, Hart sierotą, typowo xd Tylko Riley potrafi wyjść ze śniadania i nabyć kilka nowych blizn xd
    Ale co Karkarow knuje, kurcze :oo 'Dumbledore, dam wam kilku śmierciożerców, co ty na to?' 'YAAAAS, Karkarow, biorę wszystkich' XDD
    ~pozdrawiam, kocham i przepraszam, Black

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

EPILOG

rozdział XLII

rozdział XXXIII