rozdział XIX

***
Od wizyty u Egona minęło parę dni. Rudowłosy alkoholik wymyślił bajkę, z pomocą Bellatrix, oczywiście, że jest moim opiekunem i takim to sposobem wyciągnął mnie ze szkoły, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Zaskakująco spadło również zagrożenie na korytarzach Hogwartu. Cóż, dostałam po łapach, pogrożono mi palcem i nic na to nie poradzę. Muszę się posłuchać rudzielca
Przez cały ten czas, gdy siedziałam już na lekcji transmutacji z rozdygotaną McGonagall, zastanawiałam się czy Albus jest tak naiwny czy może jednak o wszystkim wie. Lub się domyśla. Jest potężnym czarodziejem, bardzo inteligentnym. Tyle razy ratował skórę Pottera odgadując zamierzenia Toma, a w tym przypadku nie reaguje. Wiem, że to błahe sprawy, ale szkoła jest w stanie gotowości. Podobno oficjalnie ogłoszono na sobotnim śniadaniu o morderstwie na korytarzach szkoły. Sprawca jest nieznany więc uproszono uczniów o podanie wszelkich istotnych informacji oraz o zachowanie ostrożności, gdyż nawet motyw mordercy nie jest znany. Zaśmiałam się w duchu na tę wieść. Cała szkoła trzęsie portkami, że jakiś zły pan szlaja się po korytarzach i czeka na niewinne szlamy. Okrutnie mnie to bawiło i aż świerzbiło by to powtórzyć. Może w bardziej drastyczny sposób żeby zaśmiać im się wszystkim w twarz. Jednak nie mogłam. Obiecałam Egonowi, że to był ostatni raz. Zamierzałam dotrzymać słowa... Aż do pewnego czasu. A on o tym doskonale wiedział. Wie, że to nieuniknione i zgodził się na ten układ. Zgodził się nawet wziąć w nim udział. Mój rudzielec.
Wstałam po rozbrzmieniu dzwonu i ruszyłam wraz z tłumem uczniów do szklarni pani Sprout na lekcję, w której zbyt dobra nie byłam. Jednak stosowałam się do wskazówek opiekunki Puchonów i dość sprawnie przesadziłam jedną bardzo spokojną roślinkę, której później przycięłam parę zbędnych gałązek. Przez większość czasu czułam na sobie wzrok Dracona, który pracował przy stole niedaleko mnie. Trochę mnie to dekoncentrowało, gdyż nadal byłam trochę zdezorientowana po piątkowym zajściu. Nie do końca wiem co się wydarzyło między mną a nim. Wszystko co wtedy powiedział było prawdą, lecz nie wiem dlaczego tak zareagowałam na jego bliskość. Nie wiem dlaczego nie odepchnęłam go od siebie. Za bardzo naruszył moją przestrzeń, a żeby tego było mało... Robił ze mną co chciał. Nie do końca wiem czy to mi się podobało. Trochę przeraził mnie ten brak kontroli. Zwykle mi się to nie zdarzało.
Draco powiedział, że to się czuje, ale skąd mam wiedzieć, że to była właśnie miłość? Skąd mam wiedzieć, że pochłonęło mnie coś, czego nie potrafiłam zrozumieć przez całe moje życie? Uniosłam wzrok i spojrzałam na Malfoy'a. Chłopak wyciągał akurat roślinę z doniczki i bardzo ostrożnie przetransportował ją do drugiej, nieco większej doniczki obok. Zadowolony z siebie przetarł wierzchem dłoni czoło, by ujarzmić niesforny kosmyk tlenionych wręcz włosów. Pozostawił jednak na skórze ciemną smugę po czarnej ziemi. Wtedy i on uniósł wzrok i spojrzał na mnie. Następnie wskazał zadowolony na swoją roślinkę. Z brudną plamą na czole i tym dumnym uśmiechem na ustach wyglądał jak uroczy pięcioletni dzieciak, który właśnie dokonał rzeczy niemożliwej w jego dziecinnych oczkach. Zaśmiałam się cicho i pokręciłam głową. Następnie ściągnęłam rękawiczki i zgłosiłam się, by nauczycielka mogła zweryfikować jak bardzo skrzywdziłam roślinkę swoim brakiem umiejętności.
***
Po wszystkich odbytych zajęciach zostawiłam plecak w dormitorium i ruszyłam na błonia. Nie wiem do końca w jakim celu, ale potrzebowałam świeżego powietrza dla uspokojenia myśli, kotłujących się w mojej głowie. Przechodząc przez Dziedziniec zauważyłam szczupłego blondyna, ubranego w strój do quidditcha. W ręku trzymał piękny, nowy model Nimbusa. Rozpoznałam tę miotłę już z kilkunastu metrów, jakie nas dzieliły. Chłopak kierował się w stronę boiska. Ruszyłam za nim, a im bliżej byłam tym bardziej upewniałam się w tym, że owa kreatura do Malfoy. Podbiegłam zatem do Ślizgona i dotrzymałam mu kroku.
- Kogo moje piękne oczy widzą - zaśmiał się Draco, spojrzawszy na mnie.
- Psychopatę we własnej osobie. Sam trenujesz?
- Czasem mi się zdarza. Wolę sam potrenować niż słuchać wrzasków innych - odparł.
Przed nami coraz wyraźniej malowały się wieże, przyozdobione w barwy wszystkich domów oraz liczne trybuny. Powoli zachodzące słońce coraz intensywniej lśniło zza chmur, a pomarańczowa smuga światła błądziła po boisku bez celu. Draco spojrzał na mnie ukradkiem.
- A ty? Grasz w quidditcha?
- Kiedyś grałam, ale to dawno - odparłam spokojnie.
- Chcesz ze mną zagrać? - Spytał z uśmiechem.
- Dawno tego nie robiłam, więc chyba tylko popatrzę - mruknęłam i weszłam z nim na boisko.
Następnie udałam się na trybuny i zajęłam miejsce chyba w części Krukonów. Spojrzałam w dół na  Malfoy'a, który właśnie wszedł na boisko. Położył miotłę na trawie i zaczął swój trening od lekkiego rozciągania. Przyciągnął nogę do pośladków i powtórzył to ćwiczenie kilkukrotnie na obu nogach, podskakując parę razy przed kolejną serią. Następne rozgrzał nadgarstki i ramiona. Po szybkich ćwiczeniach puścił się biegiem dookoła boiska. W czasie swojej rozgrzewki nie zwracał na nic uwagi. Był tylko on. Żadnej widowni. Nie popisywał się, robił swoje. Kolejny plus dla tlenionego.
Po dwóch okrążeniach boiska wziął parę głębszych wdechów, by uspokoić oddech, a następnie podniósł swoją miotłę. Sprawnie wzniósł się w powietrze i zaczął ćwiczyć szybkie zwroty. Podobał mi się sposób w jaki trenował. Widać bowiem było, że to lubił. Każde ćwiczenie wykonywał bardzo sprawnie, ze skupieniem i precyzją. Jego mięśnie napinały się przy trudniejszym manewrze lub gdy zachwiało nim. Strój napinał się na jego ramionach i plecach. Był bardzo wysportowany. I zwinny. Dawno nie widziałam żeby ktoś tak dobrze latał.
Gdy Draco powtarzał w nieskończoność ćwiczenia, które wychodziły mu całkiem dobrze, ja wyciągnęłam książkę z obszernej kieszeni szaty. Odszukałam fragment, na którym skończyłam i kontynuowałam czytanie, nie przeszkadzając Ślizgonowi. Na boisku panowała cisza, przerywana szumem drzew, kołysanych przez wiatr, szelestu przekręcanych przeze mnie kartek, który niósł się echem oraz świst miotły Dracona, który wcale jej nie oszczędzał.
Po pewnym czasie usłyszałam uderzenie. Podniosłam głowę i zrozumiałam skąd dochodził. Ślizgon zaczął trenować rzuty kaflem. Zaznaczyłam fragment w książce palcem i przyjrzałam się temu chwilę. Draco mocno ciskał piłkę, która przeleciawszy przez obręcz wracała do niego. Czasem ścigał kafla i łapał go w locie, co było trudne na pierwszy rzut oka. Malfoy jednak ciskał piłką nieziemsko mocno i jedynie ze świstem przelatywała przez obręcze. Uśmiechnęłam się z podziwem. Zamknęłam książkę i położyłam ją na ławce obok. Następnie powoli wstałam i jak najciszej potrafiłam zeszłam z trybun. Szybko odszukałam szatnię Ślizgonów po czym wdarłam się do środka. Panował tam porządek, pomijając nieziemsko poobijane ławki oraz wgniecenia w ścianach. Leżało tam również parę mioteł. Podeszłam do owej sterty i rzuciłam okiem na dość wysłużone miotły. Wybrałam najmniej zniszczoną po czym pobiegłam na boisko. Wylądowałam mniej więcej na jego środku. Rozejrzałam się i ujrzałam Malfoy'a po jego prawej stronie. Unosił się na wysokości poręczy i ciskał przez nie piłkę. Podczas gdy Draco ze skupieniem wykonywał ćwiczenia wsiadłam na miotłę i odbiłam się od ziemi. Rzeczywiście dawno nie latałam. Trochę się martwiłam o to, by nie spaść z miotły jak ostatni mugol, ale okazało się, że tego się nie zapomina. Spojrzałam ponownie na Dracona. Zauważyłam, że Ślizgon przygotowuje się do ponownego rzutu, więc z prędkością błyskawicy pokonałam odległość połowy boiska i w momencie, gdy chłopak wypuścił piłkę z ręki, śmignęłam mu obok ucha. Pognałam w stronę obręczy, mijając w locie kafla i zajmując odpowiednie stanowisko, odwróciłam się bokiem, by w odpowiednim momencie wykopać piłkę poza boisko. Spojrzałam za piłką, która zanurkowała gdzieś za trybunami. Uśmiechnęłam się na wieść, że jeszcze aż taka zła w tym nie jestem. Następnie spojrzałam na Malfoy'a. Chłopak siedział na swojej miotle z jedną nogą podkuloną, a drugą puszczoną swobodnie. Miał dość zdziwiony wyraz twarzy.
- Mówiłam, że grałam - powiedziałam z lekkim uśmiechem po czym mocniej uchwyciłam się trzonu miotły i nachylając się nad nim, ruszyłam w jego stronę. W ostatniej chwili minęłam niewzruszonego tym manewrem chłopaka i wzbiłam się w stronę różowawych chmur. Następnie zatrzymałam się i zawisłam w powietrzu.
- W takim razie teraz leć po to - wrzasnął rozbawiony Malfoy, wskazując za wybitnym kaflem.
Przewróciłam oczami i poleciałam po piłkę.
Miło spędziliśmy czas, grając przez parę dobrych godzin. Przez większość czasu de facto wygłupialiśmy się i popisywaliśmy pokazując sobie różne sztuczki w locie, ale to nie zmienia faktu, że dobrze się bawiliśmy. Kiedy ledwo widzieliśmy piłkę i siebie nawzajem odłożyłam miotłę i ruszyłam razem z Malfoy'em do zamku. Byliśmy bardzo zmęczeni, nogi wręcz same niosły nas w stronę dormitoriów. Idąc korytarzami w podziemiach Hogwartu, Draco ujął mnie w talii i lekko przysunął do siebie. Spojrzałam na niego, lekko unosząc głowę, gdyż był nieco wyższy ode mnie. Ten szedł z lekkim uśmiechem na twarzy. Po chwili i on spojrzał na mnie i przyjaźnie mrugnął w moją stronę. Uśmiechnęłam się niepewnie, gdyż serce zadudniło mi między żebrami jak szalone, gdy poczułam jego ciepły dotyk na swoim biodrze. Spojrzeliśmy przed siebie, by nie potknąć się gdy kroczyliśmy tymi nowymi dla nas, lecz dość przyjemnymi rejonami wspólnych relacji. Draco wypowiedział hasło do Pokoju Wspólnego po czym przepuścił mnie w wejściu. Pomieszczenie było puste, a w kominku ledwo się tliło. Ruszyliśmy przed siebie, nadal obijając się o swoje ciała ze zmęczenia. Przystanęliśmy naprzeciw siebie u szczytu schodów, które miały nas za chwilę rozdzielić. Dosyć blisko. Patrzyłam w dół jakby onieśmielona. Sama nie wiem. Panowała absolutna cisza, której nikt nie chciał przerywać. Nagle Draco, bardzo nieśmiało, ujął moje dłonie. Dotyk był tak delikatny, że poczułam jakby moje dłonie były muskana przez puch. Zacisnęłam powieki, czując jego męski zapach. Trwaliśmy tak przez chwilę, gdy nagle Draco uwolnił jedną moją dłoń i bardzo powoli dotknął mojej żuchwy. Przechyliłam nieznacznie głowę, nie otwierając oczu. Ten uniósł moją brodę, a ja spojrzałam na niego. Jego szare oczy patrzyły na mnie przenikliwie, lecz równocześnie bardzo miękko. Z tej perspektywy widziałam idealnie zarysowane kontury jego żuchwy, kości policzkowych. Nadawało mu to dużo męskości, siły. Był bardzo przystojny. Spojrzałam mu w oczy, gdy delikatnie pogładził mnie po policzku. Draco nachylił się nieznacznie i łagodnie muskając wargami skórę na moim policzku, wyszeptał:
- Dobranoc, Rebekah.
Po czym powoli się odsunął i stopniowo wysuwając dłoń z mojego uścisku, którego wcześniej nie kontrolowałam, odszedł stąpając po schodach.
















Oj długo powstawał ten rozdział, ale cieszę się, że w końcu się za niego wzięłam. Dużo Dracona, wiem. Miałam dać mu spokój, ale nie mogłam się powstrzymać. To było tak oczywiste, że musiałam. Nie jestem tak nieprzewidywalna jakbym tego chciała. Trudno.
Mam jednak nadzieję, że ktoś tu jeszcze jest, a jeżeli tak to wyrazi swoje zdanie na temat tego tworu poniżej. Byłabym wdzięczna.
Dziękuję za poświęcony czas, ściskam Was mocno,
~T

Komentarze

  1. Dracon wydaje się tak uroczo bezbronny czasami, a potem dowala najładniejszym, najdelikatniejszym i najbardziej uroczym fragmentem miłosnym jaki dane mi było przeczytać od bardzo dawna :o
    No i wreszcie po zbyt długim czasie się doczekałam rozdziału.
    Jest przeuroczy c:
    Kocham tą nutkę wariactwa, takiego aż dziwnego szaleństwa w Bell, to jak opowiada, albo myśli o zabójstwie. Czysta poezja c:
    Także no, pozdrawiam i życzę weny c:

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

rozdział XXIII

rozdział XXXII

rozdział XV