rozdział XV

Następnego dnia, po śniadaniu szłam jakby nigdy nic na zajęcia. Jako pierwsze na planie były eliksiry z Gryffonami. Poprawiłam więc plecak na ramieniu i ruszyłam do piwnic. W ręce trzymałam moją czarną różdżkę. Idąc długim korytarzem obracałam ją między palcami. Pamiętam jak poszłam z Bellatrix ją kupić. Rozniosłam pół sklepu Ollivandera zanim ją znalazłam. Staruszek długo męczył się z takim małym potworem jak ja. Pamiętam, że przetrząsnął pół swojego magazynu, by odnaleźć moją różdżkę. Gdy zniszczyłam trzeci wazon z kwiatami, zawaliłam kolejny regał i rozbiłam szybę na przodzie sklepu sięgnął do zamkniętej szuflady w swoim biurku. Wydobył z niej pięknie zdobione podłużne pudełko, opieczętowane starą, czarną wstęgą. Spojrzał na mnie, następnie na Bellę i z cichym stęknięciem otworzył zakurzone pudełko. Wydobył z niego długą różdżkę z czarnego bzu. Była opleciona ciemnymi wybrzuszeniami. Lekko popękanymi. Miała kolor głębokiej czerni. Zawierała w sobie kieł bazyliszka. Gdy mężczyzna podał mi ją, wyglądała w mojej dłoni karykaturalnie. Nie przejmowałam się tym jednak, bo poczułam to. Przeszył mnie przyjemny dreszcz a świat jakby zatrzymał się na chwilę, by przyjrzeć się temu połączeniu. Różdżka odnalazła swojego właściciela.
-Spróbuj te...
-To ona -przerwałam mu, po czym odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do drzwi.
Wiedziałam to. Nie potrzebowałam sprawdzać. Wychodząc przez ogromne wtedy dla mnie drzwi przekręciłam różdżką miedzy palcami.
Zawsze o nią dbałam, czyściłam. Nigdy nie pozwoliłam żeby ktokolwiek jej dotknął. Była moja. Tylko we dwie tworzyłyśmy dobry duet.
Stanęłam przed salą dobrą chwile po rozbrzmieniu donośnego dzwonu. Pchnęłam drzwi nadal bawiąc się różdżką.
-Panno Bell, potrzebuje pani rozpiski godzin kiedy rozpoczynają się zajęcia? -Powiedział oschle na przywitanie Snape, który bazgrolił coś właśnie na tablicy.
-Nie ma takiej potrzeby, profesorze -odparłam spokojnie i zajęłam miejsce w pustej ławce przy jednym z kociołków.
-Proszę schować różdżkę. To są eliksiry -mruknął mniej stanowczo, ale nadal swoim monotonnym głosem, nawet na mnie nie patrząc.
Położyłam różdżkę na ławce i wyciągnęłam poniszczony podręcznik. Cudem rozszyfrowałam hieroglify Snape'a, by przepisać to na mój pergamin. Następnie oparłam się o ławkę i rozejrzałam się lekko po sali. Draco siedział w środku rzędu ławek pod oknami i wsłuchiwał się w słowa profesora. Wydaje mi się, że lubi eliksiry. Dobrze sobie radzi i dość często jest chwalony. Trzeba jednak dodać, że Severus jest surowym nauczycielem i w przerwach między gnojenien Gryffonów a ratowaniem szkoły przed jej wysadzeniem przez niedouczonych uczniów, czasem zdarzy mu się rzucić jakąś oschłą pochwałą. Poza tym Malfoy nie stara się wysadzić Hogwartu. Jak na ten moment przynajmniej. Sięgnęłam bezwiednie po korzeń, leżący obok kociołka, by słuchając monologu Snape'a na jego temat przyjrzeć mu się. Był to bardzo mizerny, trochę miękki korzeń, który na pierwszy rzut oka mógł przypominać kawałek starej kory. Jednak Snape twierdził, że nieumiejętnie przyrządzony mógł być śmiertelną trucizną. Po całym tym wstępie kazał nam przejść do pracy nad jakimś eliksirem. Już nawet nie pamiętam jego nazwy. Udawałam zatem, że coś z tego rozumiem i że dokładnie wiem co robię. Może nie rozniosę szkoły. Jeszcze nie czas na to.
***
Po zajęciach, zaraz przed obiadem ruszyłam do swojego dormitorium. Weszłam do środka, zaraz po tym jak ostatnia z moich współlokatorek opuściła pomieszczenie. Obdarzyła mnie lekko zdziwionym wzrokiem. Nie winię jej za to. Bowiem jak, jedna z najbardziej lubujących porę obiadu osób może opuszczać ten wspaniały moment dnia? Jednak coś przeważyło. Chciałam mieć to za sobą. Siedząc na historii runów i wgapiając się w okno wpadł mi do głowy pewien pomysł. Bardzo chciałam go zrealizować więc nie dziwne, że prawie wpadłam na tamtą dziewczynę z głupim wyszczerzem, który zwykle mi się nie zdarza. Usiadłam przy biurku i wyciągnęłam z szuflady kawałek pergaminu. Następnie sięgnęłam po moje brązowe pióro, które umoczyłam w czarnym atramencie. Zaczęłam kreślić w miarę zgrabne litery z delikatnym uśmiechem na ustach. Po dłuższej chwili skrobania po pergaminie uniosłam głowę i spojrzałam w okno. Przytknęłam delikatnie pióro do podbródka i zastanowiłam się nad następnym zdaniem. Prychnęłam cicho i dokończyłam list. Podpisałam się ładnie i złożyłam pergamin. Następnie umieściłam go w kopercie z moimi inicjałami. Sięgnęłam po moją różdżkę i wymierzyłam nią w tył koperty. Po chwili rozlał się na niej czarny jak smoła płyn, który niebawem zastygł i utworzył bardzo podobną pieczęć do znaku na moim nadgarstku. Uśmiechnęłam się zadowolona ze swojego dzieła. Wstałam więc z listem w dłoni, różdżkę schowałam jak zwykle do tylnej kieszeni i ruszyłam w stronę drzwi. Wychodząc z Pokoju Wspólnego Ślizgonów udałam się pustymi korytarzami do Sowiarni. Wparowałam do środka i usiadłam na jednym z parapetów. Rozejrzałam się po różnokolorowych sowach, które albo latały wesoło po pomieszczeniu, albo przyglądały mi się z zaciekawieniem lub po prostu spały oparte o siebie nawzajem. Zastukałam różdżką o kamienną ścianę i już po chwili ujrzałam Harmoo, która wylądowała na moim kolanie.
-Witaj piękna -mruknęłam cicho i pogładziłam ją po małej, rudej główce. Następnie wyciągnęłam przysmak i podałam jej go. Sówka ujęła ciasteczko drobnym dziobem i zjadła ze smakiem, co udowodniła cichym pohukiwaniem. Po chwili pokazałam jej kopertę.- Zanieś to do Igora Karkarowa, nie czekaj na odpowiedź -powiedziałam z lekkim uśmiechem.
Harmoo złapała kopertę w swoje ostre pazurki i nim się obejrzałam już wyfrunęła z zamku.
***
Zapadł wieczór, a ja siedziałam na błoniach i przyglądałam się zachmurzonemu niebu. Gdzieniegdzie można było dostrzec malutkie gwiazdy. Dookoła było ciemno i cicho. Podobał mi się ten niczym niezmącony spokój. Czasem był przydatny. Jednak nie było mi dane nacieszyć się nim zbyt długo. Usłyszałam ciche kroki gdzieś w oddali. Nie odwracałam się jednak. Jedynie przytuliłam mocniej kolana do klatki piersiowej i wbiłam wzrok w gwiazdy.
-Można? -Usłyszałam po chwili.
Uniosłam wzrok i ujrzałam tleniony łeb Dracona.
-Można -odparłam spokojnie po czym spojrzałam na Ślizgona, który usiadł obok mnie. Natychmiast uderzył mnie zapach jego perfum. Przywoływały u mnie tyle wspomnień, że momentami ciężko było mi się skupić na świecie rzeczywistym. Podobało mi się to, przyznaję.- Co cię tu sprowadza? -Spytałam.
-U Ślizgonów trwają spekulacje na temat 'jak bardzo skopiemy tyłki Gryffonom na sobotnim meczu?', co zwykle mnie ciekawi, ale nie dziś. Zbyt duży zgiełk.
-Rozumiem -odparłam szczerze.
-A ty? Co tu robisz?
-Mniej więcej to samo co ty -odparłam z lekkim uśmiechem.
-No nie! Nie knujesz gdzie zakopać następne zwłoki? -Zaśmiał się Malfoy.
-Nie, ale byłeś bardzo blisko -odparłam, a gdy ten spojrzał na mnie zaciekawiony, kontynuowałam.- Planuję spotkanie Śmierciożerców.
Draco pokiwał lekko głową. Po chwili spojrzałam na niego.
-Chcesz przyjść? -Spytałam cicho.
Chłopak chyba się tego nie spodziewał, gdyż momentalnie wyprostował się i spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. W jego oczach można było dostrzec zdziwienie wymieszane z lekkim strachem.
-J-ja? -Zająknął się.- No wiesz.. Nie wiem czy...
-Dobra, nieważne -przerwałam jego dukanie i spojrzałam przed siebie.- To było głupie pytanie.
Malfoy umilkł i również spojrzał w tamtą stronę. Nastała cisza. Trochę niezręczna. Draco zaczął skubać trawę.
-Przepraszam -mruknął po chwili.
-Ale za co? -Zdziwiłam się.
-Wyszedłem na męską pizdę.. Znowu -mruknął przez co ja cicho prychnęłam śmiechem.- Chodzi o to -zaczął z lekkim śmiechem, patrząc na mnie- że ojciec wymaga tego ode mnie, a ja... Nie wiem czy tego chcę -zakończył z powagą.
-Rozumiem. Nie szkodzi. Tak tylko spytałam -odparłam.
-Może kiedyś. A-ale nie teraz -dodał cicho, a ja spojrzałam na niego. Był lekko zakłopotany i wystraszony. Przypominał mi małego chłopca, który stoi przed nieznaną sobie sytuacją i niezbyt wie co powinien w związku z tym zrobić. Nie winę go za to. Dokona decyzji w słusznym dla niego czasie, a ja będę musiała to uszanować.
Natomiast Malfoy złapał ze mną kontakt wzrokowy i przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Jego zimne spojrzenie przeszywało mnie i jakby czekał na pewną wiadomość. Nie mogłam jednak jej odczytać. Przeszło mi przez myśl, by użyć legilimencji, ale bałam się. Bałam się tego, co odczytam. Tymczasem Draco bardzo nieśmiało uniósł dłoń i dotknął mojego policzka. Nim się obejrzałam dzieliły nas centymetry. Delikatnie gładził mnie po policzku. Następnie jego dłoń spoczęła na mojej żuchwie. Odczuwałam przeszywający strach. Nie pozwoliłam jednak, by przejął nade mną kontrolę. Byłam silna. Natomiast Dracon wpatrując się w moje oczy nachylił się i bardzo delikatnie musnął moje wargi.


















Słodka... Słodka satysfakcja. Czy Wy również uwielbiacie moment, w którym dochodzi do kluczowego momentu w serialu, a tu nagle komputer odmawia posłuszeństwa? Wiem, że tak. Przepraszam za zwłokę. Musiałam uporządkować myśli. Tymczasem zachęcam do dzielenia się swoimi odczuciami poniżej.
Pozdrawiam Was cieplutko,
~T



Komentarze

  1. Ciekawy i intrygujący rozdział, epizod z wybieraniem różdżki przezabawny :P
    Pozdrawiam, Ela

    OdpowiedzUsuń
  2. Hermiono, Byłaś "silna". Ale dlaczego aż tak bardzo, żeby opierać się miłości? Żeby nie pragnąć być blisko tego, który Cię tak mocno kochał?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się to ładnie wytłumaczyć w następnych rozdziałach. Wszystko ma swój czas :)
      Dziękuję,
      ~T

      Usuń
  3. uuu, nowy rozdział, a ty mi nic nie mówisz :o?
    początek bardzo uroczy, nigdy nie wątpiłam, że pierwsza różdżka tak została zdobyta
    a moment z Draco, daaamn, prawdziwe emocje się obudziły w Rebekah, czy to nie będzie miało jakiegoś tragicznego oddziaływania w jej misji?
    czyżby?
    pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział
    Black c:

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

rozdział XXIII

rozdział XXXII

Nominacja do 'Liebster Award'