rozdział XIV
Wracałam do swojego dormitorium wesołym krokiem. Dawno nie miałam tak dużych wahań nastroju. Jednak whisky robi swoje. Więc gdy schodziłam po schodach, kierując się do Pokoju Wspólnego Ślizgonów uświadomiłam sobie, że niedługo będzie pora obiadu. Przystanęłam na ostatnim stopniu zdziwiona tak szybkim upływem czasu. Jak to możliwe, że z dość wczesnego ranka zrobiło się popołudnie? Urok początkujących alkoholików. Zawróciłam zatem i skierowałam swoje kroki na Dziedziniec. Bardzo podobało mi się to miejsce. Było ładne. Bardzo ładne. Lubiłam przebywać w takim otoczeniu. Uspokajało mnie. Mimo iż nie przepadam za roślinnością i faktem jest, że żaden kwiatek w moim pokoju nie przetrwałby tygodnia to lubię obserwować naturę. Usiadłam więc na ławce i spojrzałam na najbliższe drzewo. Gruby, solidny pień wyrastał z ziemi i piął się do góry. Jego gałęzie rozrastały się jeszcze wyżej tworząc pajęczynę oplatającą czyste niebo. Pomarańczowe już liście nadawały mu charakteru. Przestrzeń dookoła była