rozdział XXXVI
Niedługo później udaliśmy się na zajęcia. Nauczyciele pewnie mają już dość moich wiecznych nieobecności. Doszły mnie słuchy, że Snape aż kipi ze złości i że niby ma mieć ze mną pogadankę. Nie wiem jednak ile w tym prawdy. Wiem na pewno, że mało mnie to interesuje. McGonagall obrzuciła nas karcącym spojrzeniem, gdy weszliśmy z Draco do jej sali spóźnieni. Wygłosiła parę ostrych zdań, Gryffoni podśmiewali się pod nosem, gdy Slytherin stracił 20 punktów, ale kto by zwracał na to uwagę. Zajęliśmy miejsce w ostatniej ławce. Gdy oboje wyciągnęliśmy podręczniki do transmutacji i otworzyliśmy na losowej stronie Draco spojrzał na mnie z uśmiechem. To był naprawdę piękny uśmiech. Nie wyglądał jak dziecko, któremu podarowano kosz cukierków, bo takowy na pewno nie przypominam, ale dostrzegałam taki przyjemny spokój w jego oczach, co i mnie wprawiało w podobny nastrój. Zajęcia minęły na przemienianiu zwierząt w dziwne przedmioty. Nie widzieliśmy z Draconem w tym nic nadzwyczajnego a przynajmniej